Mówiąc uczciwie nie wiem, czy jestem pierwszym Wilniukiem na Białym Kontynencie. Nikt przecież nie prowadzi takich statystyk, jednak nawet jeśli jacyś byli tu przede mną (o czym nie słyszałem), to i tak można nas policzyć na palcach jednej reki i pewnie jeszcze kilka palców zostanie. Każdego roku na Antarktydę trafia zaledwie 25 tysięcy turystów.

Antarktyczne „tipsy”

To nawet nie była podróż marzeń. Bo marzyć można jednak o czymś, co jest możliwe do zrealizowania. O Antarktydzie nie marzyłem. Owszem od kilku lat z zazdrością czytałem relacje tych, co tam byli, przeglądałem oferty biur podróży, liczyłem pieniądze na koncie i z ciężkim westchnieniem odkładałem na „potem”, które (jak wiemy) zazwyczaj nigdy nie następuje. Nieoczekiwanie jakieś pół roku temu znalazłem informacje o przygotowanej Drugiej Litewskiej Ekspedycji na Antarktydę. Zgłosiłem się na ochotnika nie licząc na nic. Słusznie, miejsca dla mnie zabrakło. Jednak organizatorzy nieoczekiwanie zaproponowali wariant alternatywny: rejs statkiem ekspedycyjnym, który zabiera niedużą grupę turystów i naukowców, na ukraińską stację antarktyczną na wyspie Galindez. Po drodze postoje przy najciekawszych turystycznie miejscach, lądowania. No i duża zniżka. Pomyślałem: once kozie death – jeśli mam wylądować kiedyś na Białym Lądzie to chyba lepsza okazja nie trafi się już nigdy. I takim sposobem na początku marca br. trafiłem na pokład ekspedycyjnej łajby M/V „Ushuaia”, zacumowanej w argentyńskim porcie tej samej nazwy.
Tym, którzy być może kiedyś zechcą powtórzyć mój rejs, dam jedną radę: nie bierzcie na wiarę tego wszystkiego, co się pisze w przewodnikach turystycznych i nie kupujcie gór drogiego jak cholera sprzętu na wyprawę antarktyczną. Latem (listopad-marzec) na Antarktydzie zazwyczaj świeci słońce, a temperatury oscylują między +2 i - 5, więc wystarczą wodoszczelne i wiatroodporne (narciarskie lub do snowboardu) spodnie oraz kurtka, komplet termicznej bielizny oraz skarpet, sweter, czapka, rękawice oraz okulary przeciwsłoneczne. Wszystkie lądowania w Antarktyce to lądowania „mokre" czyli z zodiaca (wynalezionej przez Jacquesa Cousteau małej pontonowej łodzi z silnikiem zaburtowym) skacze się przy brzegu do wody i brnie się w niej na ląd. Bez wysokich gumiaków nie da się, ale dostaniecie je bez problemu za free na statku. Warto jedynie pamiętać, że przy cienkiej podeszwie gumowca nawet przy -3 nogi marzną jak cholera. Całą resztę rekomendowanych szmerów-bajerów zostawcie Japończykom i Amerykanom, oni mają na to pieniądze.

Większość turystycznych rejsów na Antarktydę zaczyna się i kończy się w Ushuaii, argentyńskim porcie, najdalej na Południe wysuniętym mieście świata, bramie do Antarktyki przez którą trafia na Biały Kontynent 90 proc. osób i ładunków. Jednak do Ushuaii jeszcze trzeba trafić. Zgodnie z porąbaną logiką współczesnych linii lotniczych, iż im więcej przesiadek – tym tańszy jest bilet, dobierałem się na ten przysłowiowy „fin del Mundo” (tak się Ushuaia reklamuje na plakatach) przez prawie tydzień via Frankfurt, Sao Paolo i Buenos Aires, zaliczając przy okazji Colonię del Sacramento w Urugwaju…

Buenos Aires czyli No hablo español ingles

O Ameryce Południowej warto wiedzieć jedną rzecz – tam NIKT nie mówi po angielsku. Niby o tym czytałem, niby opowiadali mi o tym koledzy-Włóczędzy, ale jakoś – mając za sobą doświadczenia meksykańskie i kubańskie – nie zdałem sobie sprawy, że w tym przypadku nikt znaczy dokładnie nikt. Nawet na lotnisku, nawet wśród stewardes lotów transatlantyckich (sic!) ze świecą szukać człowieka, który przynajmniej „pocito” zna angielski. Argentyńczycy i Brazylijczycy, podobnie jak przedstawiciele innych tzw. wielkich narodów (czyt. Rosjan i Amerykanów) są święcie przekonani, że każdy na świecie powinien znać ich język, wystarczy po prostu do niego mówić nieco wolniej i zrozumie. Mają trochę racji – gdy ci po raz trzeci powtórzą coś po hiszpańsku i doprawią wypowiedź wymownym gestem - nolens volens zrozumiesz.

No i druga rzecz, którą warto znać planując podróż po tej części świata – tu się nikt donikąd się nie spieszy. Jeśli lot, powiedzmy, z Sao Paolo do Buenos Aires, jest zaplanowany na godzinę 13.40 można mieć pewność, że jak zjawimy się na lotnisko o 14 samolot jeszcze nawet nie zacznie się szykować do kołowania na pas startowy. Poza tym jest całkiem normalne, że w ostatniej chwili rejsy są odwoływane. Właśnie z tego powodu, że Aerolineas Argentinas i TAM Linhas Aéreas odwołały dwa loty musiałem skrócić do minimum swój pobyt w Capital Federal czyli Buenos Aires.

Dziś stolica Argentyny, założona w 1536 r. przez hiszpańską ekspedycję poszukującą złota, to jedna z największych aglomeracji w Ameryce Południowej, rozciągająca się na powierzchni 200 kilometrów kwadratowych i licząca 10 milionów mieszkańców. Skupiłem się więc na ścisłym centrum: deptak Florida i Lavalle, Plaza de Mayo, Avenida de Mayo, Aleja 9 de Julio, przy której stoi symbol Buenos Aires – El Obelisco, wysoki na 67 metrów słup, ustawiony w 400-letnią rocznicę założenia miasta. Boskie Buenos - mieszanka bogactwa i nędzy, starego i nowego. Miejsce, gdzie na ulicach gra się tango, a futbolem żyje cały naród. Do tego wszechobecne steki (może nie miałem szczęścia, ale te nie powaliły mnie na kolana), czerwone wino oraz yerba mate...

Buenos Aires jest zwane „Paryżem Ameryki Południowej”. Rozumiem, że coś jest na rzeczy, gdy idę od obelisku w stronę Casa Rosada, czyli siedziby prezydent Argentyny. „Różowy pałac" z którego balkonu płomienne przemowy wygłaszała kiedyś Evita Peron, dziś służy Cristinie Fernández de Kirchner i jest otoczony niewysokim płotem na którym każdy może zawiesić plakat z własnymi żądaniami. Efekt? Plot jest oklejony kolorowymi postulatami od legalizacji aborcji do rozliczenia junty wojskowej, która rządziła Argentyną w latach 1976-84.

Po drugiej stronie Plaza de Mayo, najstarszego placu miasta i otoczonego przez okazałe budowle pochodzące z XIX w., mieści się monumentalna Katedra metropolitarna powstała w latach 1687 – 1729. Wewnątrz znajduje się mauzoleum Josego de San Martín – wyzwoliciela Argentyny od Hiszpanów. Akurat trafiłem na okres, gdy Argentyńczycy fetowali wybór arcybiskupa Buenos Aires Jorge Mario Bergoglio na Papieża, więc i katedra, i wszystkie budynki dookoła były upiększone biało-żółtymi flagami Watykanu, zaś cała argentyńska stolica oklejona plakatami obwieszczającymi urbi et orbi, że Franciszek I jest „Argentino y peronista”. „Peroniskość” nowego Papieża przejawiła się między innymi w tym, iż poparł niegdyś starania Argentyny o odzyskanie kontroli na Falklandami czyli – jak brzmi wersja argentyńska – Islas Malvinas. I chociaż mieszkańcy Wysp Falklandów (Malwińskich) już niejednokrotnie i wyraźnie powiedzieli, że wolą być poddanymi królowej brytyjskiej, nie przeszkadza to jednak „królowej” Argentyny raz po raz upominać się o zwrot archipelagu, który Wielka Brytania zajęła w 1833 roku przepędzając z niego kilku argentyńskich pasterzy bydła.

Colonia del Sacramento

Z Paryżem Buenos Aires łączą nie tylko architektura i szerokie promenady, lecz również korki. W godzinach szczytu w centrum miasta, żeby przejechać kilometr potrzeba nieraz trzydziestu-czterdziestu minut. Gdzie najlepiej odpocząć od zakorkowanego Buenos Aires? Na takie pytanie każdy Argentyńczyk poradzi… wycieczkę do Colonia del Sacramento w sąsiednim Urugwaju. To tylko godzina promem a trafia się do zupełnie innego świata. W tym mieście czas jakby się zatrzymał wiele wieków temu. Wąskie i kręte uliczki, urokliwe bary i restauracje oraz wspaniałe widoki na Rio La Plata. Trochę przypomina mi kubański Trinidad, ale jednak Trinidad (na mój gust) jest bardziej autentyczny, mniej turystyczny, być może dlatego że Kubie po prostu brakuje forsy na remonty turystycznych atrakcji.

Całe centrum miasta (Barrio Histórico) można przejść tam i z powrotem w godzinę, ale warto się nie spieszyć w tej oazie ciszy i spokoju. Rozpocząć od resztek murów obronnych i przespacerować się do głównego placu miasteczka Plaza Mayor 25 de Mayo, obejrzeć hiszpańskie i portugalskie budynki (miasto założone w 1680 roku przez Portugalczyków w ciągu następnych wieków wielokrotnie przechodziło z rąk portugalskich do hiszpańskich i vice versa), najstarszy kościół w Urugwaju, posiedzieć w kafejce i napić się piwa „Patricia”… Nie ma a propos potrzeby wymiany peso argentyńskiego na urugwajskie, bo w tym mieście od lat 20-ych ubiegłego wieku, gdy stało się ulubionym kurortem mieszkańców Buenos Aires (m.in. a może przede wszystkim dlatego, że były w nim dozwolone gry hazardowe zakazane w Argentynie) wszyscy żyją z argentyńskich turystów i zarówno w restauracjach czy sklepach z pamiątkami ceny są podane w obu walutach. Pod koniec zaś zwiedzania wdrapać się na górująca nad miasteczkiem latarnię morską, rozejrzeć sie wokoło i zrobić serię zdjęć panoramicznych z żółtymi wodami La Platy w tle.

Ushuaia czyli miasteczko na końcu świata

Kwestia Falklandów dla Argentyńczyków jest tak samo ważna jak, nie przymierzając, kwestia Wilna dla Polaków czy Litwinów. O tym można się przekonać w Ushuaii, porcie z którego wyrusza 90 proc. wypraw na Antarktydę. Już nazwa lotniska w Ushuaii – „Islas Malvinas” – przypomina, że przybyliśmy właśnie do stolicy la Provincia de Tierra del Fuego, Antártida e Islas del Atlántico Sur czyli Prowincji Ziemi Ognistej, Antarktydy i Wysp Południowego Atlantyku (czyli Falklandów właśnie). Tak, tak Argentyna rości pretensje nie tylko do Falklandów, ale też do kawałka Antarktydy (obejmującego m.in. Południowe Szetlandy oraz Półwysep Antarktyczny). Mimo iż zgodnie z Traktatem antarktycznym wszelkie terytorialne roszczenia w tej części świata uległy zamrożeniu. „Wiesz, oni nawet na Wyspie Króla Jerzego próbują prowadzić argentyńskie osadnictwo w Antarktydzie i nawet ostatnio szkołę dla dzieci otworzyli!” — śmieje się z imperialnych ambicji Argentyny Oleg Kurus z ukraińskiej stacji antarktycznej „Akademik Wernadskij”. „Zabawni są, przecież i tak wiadomo, że jeśli kiedyś dojdzie do podziału Antarktydy to o nim zadecydują Amerykanie z Rosjanami, no i może jeszcze Chińczycy, a Argentyna dostanie tyle na ile im wielkie mocarstwa pozwolą…”.

Władza Korony Hiszpańskiej de facto nigdy nie sięgała Ziemi Ognistej, chociaż to właśnie będący na jej służbie Ferdynand Magellan odkrył ją w 1520 roku. Początkowo więc i niezależna Argentyna nie była zbytnio zainteresowana zamieszkałym przez dzikich Indian Yamani południowym skrawkiem Patagonii. Sytuacja się zmieniła, gdy u schyłku XIX w. tymi terenami zaczęli żywo się interesować Brytyjczycy, na Ziemi Ognistej pojawiły się misje anglikańskie, a w górach odkryto złoża złota. Rząd argentyński stwierdził, iż trzeba poczynić jakieś poważne kroki dla zamanifestowania swojej obecności w regionie. W ten sposób pojawił się pomysł postawienia w tym miejscu więzienia o zaostrzonym rygorze dla szczególnie niebezpiecznych przestępców (maniaków, zabójców oraz anarchistów), które ostatecznie pojawiło się w roku 1896 i przetrwało do roku 1947. Dookoła więzienia zaś stopniowo powstało miasteczko. Jeszcze w 30-ych latach ubiegłego wieku Ushuaia liczyła mniej niż tysiąc stałych mieszkańców. Gwałtowny rozwój miasteczka nastąpił dopiero po wojnie, gdy więzienie zostało zamknięte, w jego miejsce powstała baza marynarki wojskowej, a od lat 50-ych Ushuaia stała się głównym portem na Antarktydę. Dziś miasto liczy około 50 tys. mieszkańców. Kilka ulic na krzyż, w pięknej scenerii wysokich gór, morza i lodowców. Kościół, cmentarz (przypominający trochę wielkością i przepychem grobowców cygańskie cmentarze Mołdawii), budynek byłego więzienia, w którym dziś mieści się niezłe muzeum i galeria sztuki, kilka restauracji i sklepików z pamiątkami…

Następnego ranka funduję sobie kilkugodzinną wycieczkę do parku narodowego Tierra del Fuego, w którym można podziwiać dziewiczą przyrodę Ziemi Ognistej: jeziora, góry, puszczę i morskie zatoki. Do parku jedziemy zrekonstruowanym pociągiem, który kiedyś woził więźniów do pracy przy wyrębie puszczy. Niegdyś wąskotorówka liczyła 20 kilometrów, dziś czynny jest odcinek 7-kilometrowy prowadzący do centrum parku. Z okien pociągu oraz na krótkich postojach można przyjrzeć się surowemu pięknu Ziemi Ognistej. Stada koni na wyrąbanych przez więźniów płachtach puszczy, górskie potoki i wodospady, tamy bobrów i puszcza tak gęsta, jak las tropikalny…

Ale tak naprawdę myślami jestem już na statku, który rano pojawił się w porcie. M/V „Ushuaia" jest jednostką przystosowaną do żeglugi wśród lodowych gór. Wybudowana w roku 1970 w Ohio przez wiele lat służyła amerykańskim naukowcom badającym Arktykę, aż w latach 90-ych została odsprzedana Argentyńczykom i od tego czasu służy do transportowania ładunków oraz osób do Antarktydy. Zabierze kilkudziesięciu pasażerów: w naszej grupie dominują Amerykanie oraz Malezejczycy, ale można też znaleźć Australijczyków, Chińczyków, Holendrów i Słowaków. O szóstej wieczorem rzucamy cumy, by pożeglować spokojnymi wodami Kanału Beagle w kierunku Atlantyku i Antarktydy.

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (9)