Jego Antipode rozwija ideę Skreemera, jednocześnie likwidując (przynajmniej teoretycznie) problem, które skutecznie powstrzymuje ultraszybkie samoloty z przejścia z desek kreślarskich do prawdziwych hangarów. Antipode, mianowicie, miałby w szczytowej fazie lotu osiągać zawrotną prędkość 24 machów. Poza tym, że gwarantuje to przejażdżkę z Nowego Jorku do Londynu w niecałe 11 minut, oznacza również, iż maszyna w błyskawicznym tempie nagrzewa się do ogromnych temperatur. Mówiąc krótko, wkrótce po starcie Antipode zamieniłoby się z luksusowego środka transportu w rozpadający się na rozżarzone kawałki powietrzny wrak.

Kanadyjski wynalazca wymyślił, że kwestii tej mogłoby zaradzić schładzanie samolotu poprzez wykorzystanie pędu powietrza. Antipode miałby na dziobie otwór, przez które wpadałoby z ogromną prędkością powietrze, wywołując areodynamiczne zjawisko zwane LPM (long penetration mode), które skutkowałoby utrzymaniem całej konstrukcji we względnie przyzwoitej temperaturze.

LPM wykorzystywane jest z dobrym skutkiem przy konstrukcji statków kosmicznych. Od tej dziedziny inżynierii Bombardier zaczerpnął także inny pomysł, który odróżnia Antipode od jego poprzednika – zamiast być wystrzeliwanym z działa jak Skreemer, nowa konstrukcja Kanadyjczyka wzbija się w powietrze z pomocą dwóch dopalaczy oddzielających się od niej po osiągnięciu prędkości rzędu 5 machów.

Nie ma nic złego w podbieraniu pomysłów od NASA pod warunkiem jednak, że dostosuje się do nich swoją konstrukcję. Tutaj niestety, jak zresztą przyznaje sam Bombardier, jest trochę kiepsko – zjawisko LPM wymaga jak najmniejszej powierzchni maszyny, więc Antipode ze swoimi szerokimi, rozłożystymi skrzydłami wręcz prosi się o katastrofę. Z tego właśnie powodu, maszyna na razie pozostanie tylko teoretycznym projektem na papierze. A przynajmniej do czasu, gdy zjawi się ktoś z wiedzą i środkami umożliwiającymi rozwiązanie trapiących ją problemów.