Bywa tego całkiem sporo w związku z czym nasz samochód tradycyjnie pomyka na Litwę z wdziękiem ciężarnej lochy. Pragniemy jeszcze raz serdecznie podziękować tym którzy wspomagają naszą działalność. Jest jednak pewna sprawa która to utrudnia i powoduje mieszane uczucia. Niestety dość często zdarza się, że sporo z podarowanych przedmiotów muszę zwyczajnie wyrzucać. Kiedyś robiłem to już na miejscu. Na Litwie. Teraz robię to jeszcze w Warszawie aby nie przewozić …no cóż …czasem po prostu śmieci.

Zdarzyło mi się palić książki podarowane dla szkół polskich. No ale co miałem zrobić kiedy książka pt „Historia Polski” była z roku 1976 (o ile pamiętam)? Przeczytałem fragment o Katyniu i uznałem, że tylko piec jest dla niej miejscem właściwym. Widziałem kiedyś podarowane z Polski maszyny rolnicze w postaci pordzewiałych, powyginanych, pługów bez śrub mocujących. Całkiem sporo wyrzuciłem odzieży i zabawek. Tak, to prawda że generalnie na Litwie jednak żyje się biedniej niż w Polsce. A już tym bardziej jeśli porównywać Warszawę i wioski koło Niemenczyna czy Ejszyszek.

Prawdą jest także to, że zdarzają się placówki oświatowe dysponujące żenująco skromną ofertą polskiej literatury. Czy jednak koniecznie trzeba to uzupełniać rozpadającą się w rękach „Orzeszkową”? Moim zdaniem nie. Szczególnie jeśli się weźmie pod uwagę, że polskie dzieci na Litwie muszą konkurować ze swoimi litewskimi rówieśnikami. No to jak mają konkurować kiedy inni mają pachnące nowością kolorowe podręczniki a my im oferujemy pozycje wygrzebane z dna piwnicy? To zresztą przyczynek do generalnego poziomu polskich szkół. Moim zdaniem o ich los na Litwie można będzie być spokojnym dopiero wtedy kiedy ich poziom będzie znacząco wyższy niż poziom szkół innych. Do tego należy dążyć. A to się wiąże z nakładami. Przykro to pisać ale są ludzie w Polsce którzy przy okazji takiej „pomocy” chcą sobie zrobić porządek.

Nie wyrzucają niepotrzebnych zużytych kompletnie, rzeczy tam gdzie ich miejsce – na śmietnik. Tylko je przekazują dla innych i jeszcze chcą by być im wdzięcznym. Sądzę, że ma na to wpływ taki stereotyp z którym się czasem stykam. Otóż na hasło - Polacy na wschodzie - otwierają się im obrazy drewnianych walących się chałup. Gromady umorusanych dzieciaków przyodzianych w lniane koszuliny itp. Chełmoński jednym słowem i jego obrazy wsi. Oczywiście jest to obraz już nieprawdziwy ale ciągle pokutuje w świadomości niektórych moich rodaków. Dlatego uznają, że jak przekażą pościel pod którą wstydzą się już sypiać (a miałem taki przypadek) to już bardzo są pomocni. Zdarza mi się też powitanie w stylu – „A to Pan zbiera dla dzieci na Ukrainie. Mam tutaj ubranka po mojej córce. Chce Pan?”. Tylko, że córka ma teraz chyba 30 lat bo ubranka coś jakby z lat osiemdziesiątych. Doprawdy nie mam pojęcia co wtedy odpowiadać. Bo nie chcę zrazić i wierzę w szczere intencje. To przecież bardzo pozytywne cechy. Z drugiej strony na co mi to? Przecież wstydziłbym się takie rzeczy przekazywać bo to i samemu wychodzi się obciachowo i tak obdarowanych – upokarza.

W miarę możliwości staram się podchodzić liberalnie do tej kwestii. Zawsze też informuję obdarowywanych, że jeśli ktoś uzna, iż to się nie przyda niech zwyczajnie wyrzuca. Bez urazy z mojej strony. Mam nadzieję, że może ten tekst skłoni niektóre osoby do refleksji. Bo wiem, że nie tylko my z żoną w taki skromny sposób staramy się pomagać. Wiem też, że takie problemy mają i inni. Większości (tak na oko dwie trzecie darczyńców) którzy takich dylematów mi nie dostarczają, ponownie serdecznie w imieniu rodaków z Wileńszczyzny, dziękuję. Oczywiście zachęcam też do takiej pomocy, która moim zdaniem ma sens. W końcu kto nam Polakom, będzie pomagał jeśli nie my sami sobie, wzajemnie?