Cudownie jest wstać skoro świt (zimą to nawet do 7.30 można pospać), zrobić kawę i nie czekając na innych zacząć nie pracować. W moim przypadku to niepracowanie poranne trwa do obiadu, mała, wymuszona przerwa na lunch, i znowu można do wieczora porobić nic. Nieraz po kolacji odbieram maile z pomysłami od kreatywnych zleceniodawców na dalsze niepracowanie. Z racji tego, iż swoje biuro urządziłam w domu, z ogromną przyjemnością przedłużam swoje lenistwo do 1-2 w nocy. Mogę sobie pozwolić, bo jutro od rana znowu nie czeka na mnie żadna praca.

A w weekend to już w ogóle, niezwykle rzadko muszę popracować, czasami nawet w weekendy bardziej nie pracuję, niż w dni robocze. W moim przypadku – dni nierobocze. Tak, kochani, to są uroki “rób to, co lubisz” i pracy, pardon, nie-pracy na własny rachunek.

Myślisz, że żartuję? Może trochę. Tylko odrobinę. W sumie, to jeżeli robisz to, co lubisz, masz zupełnie przes*ane. Jeśli swojej pracy nienawidzisz, zostawiasz ją w biurze. Zamykasz drzwi, zjeżdżasz windą i zapominasz. Nie mówisz o niej, nie chcesz robić nadgodzin, robota poza godzinami pracy nie istnieje. Ale wystarczy, że zajmiesz się tym, co lubisz i przepadłeś. Myślisz o tym, usprawniasz, bierzesz dodatkowe zlecenia, przed snem myślisz o tym, co zrobisz jutro. Twoi znajomi zaczynają ciebie unikać, bo opowiadasz tylko o swojej robocie. Filmy cię nudzą, przy piwie wpadasz na najlepsze pomysły, poniedziałek, środa, sobota, niedziela – wszystkie dni wyglądają tak samo.

A nie daj Boże pracujesz na własny rachunek! Wtedy nie ma dla ciebie ratunku. Uwierz mi. Robota staje się całym twoim życiem. Tylko popieprzeni masochiści w to wchodzą, ludzie nadpobudliwi. Rezygnują z bezpiecznej korpo dla nieprzewidywalnego. Zastanów się, czy tego właśnie chcesz?

Source
Blog jak malowany
Comment Show discussion (29)