Wracając do sedna sprawy. Czuję się ogromnie zniesmaczony, gdy ciągle słyszę i czytam jak politycy oraz poważni politolodzy rozprawiają o wojnie, jaką toczą Tel Awiw i Strefa Gazy. Armia Izraelu góruje nad przeciwnikiem pod każdym względem. Wystarczy porównać stosunek sił.

Po jednej stronie, jak informują analitycy wojskowi, mamy armię, która dysponuje myśliwcami F-16, śmigłowcami bojowymi Apache, nowoczesnym uzbrojeniem i liczy 175 tys. żołnierzy oraz 450 tys. rezerwistów. Po drugiej 35 tys. uzbrojonych bojowników. Uzbrojonych z grubsza w podstarzały sprzęt rodem ze starych arsenałów wojskowych krajów arabskich.

Na dodatek Izrael cieszy się poparciem ze strony Stanów Zjednoczonych, Strefę Gazy natomiast mają wspierać kraje arabskie. Tyle, że obecnie kraje arabskie są, w dużej mierze, zależne od wujka Sama i do zdecydowanego poparcia rodaków się nie garną. Tak np. b. libijski przywódca Kaddafi, mimo apeli o wsparcie kierowanych do liderów krajów arabskich, doczekał się, że opowiedzieli się oni raczej gromadnie po stronie opozycji wspieranej przez Amerykanów. Bardziej zdecydowanie po stronie Hamasu opowiada się Iran, ale to zrozumiałe – Iran, tak czy siak, jest zaliczany przez Waszyngton i Tel Awiw do krajów, które są niebezpieczne i które należy spacyfikować i jest następny w kolejce do odstrzału. Więc trudno się dziwić, że władze w Teheranie postanowiły się nieco przyczynić do walki z Zachodem, tym bardziej, że walczą rękoma Palestyńczyków. Miodzio, czyż nie?

Miodzio zapewne jest również korporacjom produkującym uzbrojenie dla armii Izraela. Jestem bardziej niż pewien, że dobrze się obłowią na tej wojence, a przy okazji zapewne zostaną również wypróbowane nowe rodzaje uzbrojenia. Poza tym, co jest w świecie kapitalistycznym uznane za przejaw dobrego smaku, właściciele korporacji zbrojeniowych prawie na pewno mają spore udziały w tych firmach, co będą następnie pracować przy odbudowie zniszczeń w Strefie Gazy. Mamy sytuację, gdy jedni zarobią niszcząc i budując, a przy okazji wysyłając sygnał pozostałym, że nie warto się bawić w samodzielność. Zaś drudzy stracą wszystko, ponieważ nikt nimi się, z grubsza, nie interesuje. No chyba, że w roli pionków na szachownicy.

Tyle o Bliskim Wschodzie. Teraz chciałbym na chwilkę zajrzeć do naszego rodzimego podwórka, czyli Litwy. Też mamy wojnę. Dalia Grybauskaitė - prezydent Litwy tyleż odważnie, co głupio walczy z nowo wybranym Sejmem. Walczy z determinacją i uporem, pokazując niezłe zadatki na przyszłego dyktatora. Takiego np., co rządzi Białorusią. Czasami mam wrażenie, że prezydent Litwy czuje się jak pasterz, pasający stado owiec hen na Podhalu, które podchodzą wilki. W tym wypadku w roli wilka całkiem nieźle się sprawdza przewodniczący Partii Pracy Wiktor Uspaskich.

Co prawda pasterz nie jest samotny, pomagają mu psy – organy ścigania, ale i tak wilk jak nie tu, to tam wlezie i uszczknie owieczkę. Miota się Dalia, miota się tu i tam i może nawet miałaby ochotę spacyfikować nowy Sejm niczym wojska izraelskie Strefę Gazy, ale taka pacyfikacja raczej przystoi rządom totalitarnym, a nie władzom w Wilnie. Więc toczy się nadal walka na słowa, a nadzieje na upolowanie wilka z Kiejdan przez Grybauskaitė coraz bardziej rozpływają się w powietrzu.

Natomiast przyszła koalicja staje się coraz bardziej mocna i ostatecznie, w razie większego zatargu z damą, rezydującą w Pałacu Prezydenckim, zawsze może powiedzieć: „Spadaj, takiego prezydenta Litwa nie potrzebuje”…

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (24)