Wieczorem się dowiedziałem, że stołeczny samorząd, w którym notabene razem z merem Zuokasem rządzi Akcja Wyborcza Polaków na Litwie zgody na przemarsz harcerzy miał udzielić, ale na ulicy Upės, nad brzegiem Wilii. Pomysł urzędników księdzowi wcale do gustu nie przypadł. Zresztą to akurat wcale nie zaskakuje. Samorząd na ulicę Upės spycha wszystkich, z kim, zdaniem urzędników, mogą wyniknąć jakieś kłopoty: narodowców litewskich, zwolenników związków homoseksualnych i nareszcie tam właśnie mieli maszerować harcerze, chcący uczcić Powstanie Styczniowe. Wyborne towarzystwo i zgoda by była, ale… ksiądz postanowił działać na własną rękę. Pomaszerował więc tak jak mu się chciało, a skończyło się tym, że Stańczyk wylądował na komisariacie, gdzie musiał się tłumaczyć z bezprawnej organizacji marszu.

Może się nieco czepiam, ale zdarza się, że nawet najbardziej szlachetne intencje często prowadzą do mało szlachetnych czynów. Skoro jeden człowiek ma gdzieś zasady i normy obowiązujące w społeczeństwie, w jego ślady mogą pójść inni. I wcale nieobowiązkowo będą to zwolennicy szlachetnych czynów w imię ideałów, Ojczyzny… I wówczas dowolny system społeczny opanuje anarchia, jeśli oczywiście zezwoli na to policja i inne służby czuwające nad społecznym ładem. Na Litwie za przykładem ks. Stańczyka mogą śmiało pójść litewscy nacjonaliści, którzy mają teraz „żelazny” argument: - Skoro Polakom wolno, to, dlaczego my musimy przestrzegać jakichś zasad? Podobne argumenty mogą wykorzystać „polscy patrioci”, którzy zamiast zająć się np. działalnością charytatywną, wspomagać biednych wolą podrygiwać w rym piosenek o powrocie do glorii Rzeczpospolitej Polski od morza Bałtyckiego do morza Czarnego.

A więc mamy piękną inicjatywę i marne wykonanie, chyba że organizatorowi marszu zależało na tym, aby skupić uwagę na swojej osobie, a wcale nie na obchodach Powstania Styczniowego. Przyznam, że to się udało… Tyle że oglądając reportaż z marszu miałem uczucie, że jestem świadkiem przedstawienia teatralizowanego. Gdzie tak naprawdę odgrywano sztukę, aby dodać splendoru aktorom, a nie wydarzeniu sprzed 150 laty. A może znowu się czepiam, a ksiądz Dariusz miał wspaniałe intencje?…Jeżeli się pomyliłem, to z góry chylę czoła przed księdzem Stańczykiem.

Zresztą Wileńszczyzna słynie z wspaniałych ludzi i kapłanów. Jeżeli jeden czasami nagina prawa i maszeruje tam i z powrotem pod biało-czerwonymi sztandarami, a w międzyczasie pielgrzymuje rowerem do dalekich krajów, inny walczy z czarownicami i Babą Jagą.

Tu, czytelniku, jeżeli jeszcze nie wiesz, o kim wspominam i co to za zacna osoba, co niezmordowanie ściga tą obmierzłą, niosącą postrach na Wileńszczyźnie Babę Jagę podpowiem. Tą osobą jest ksiądz dziekan Mejszagolskiego Dekanatu – Józef Aszkiełowicz. Zaznaczam, że niniejsze słowa wcale nie są żadnym paszkwilem wymierzonym w dobre imię Kościoła Katolickiego. Jest to konstatacja faktu. Przed kilkoma miesiącami ksiądz-dziekan oburzony tym, że w jednej ze szkół dzieciaki i wychowawcy zorganizowali „Miesiąc Baby Jagi” wszem i wobec na łamach jedynego polskiego dziennika na Litwie oświadczył, że Baba Jaga nie istnieje. Natomiast ten, co mówi, wspomina, wierzy w jej istnienie jest zwolennikiem czort wie czego, a może nawet, o zgrozo (!), samego czarta. Przyznam, że miałem niezły ubaw, bo na chwilę wyobraziłem, jak ksiądz-dziekan wychylając się z dzwonnicy łapie olbrzymią siatką latającą dookoła kościoła w Mejszagole Babę Jagę.

Wcale tu z duchownej osoby się nie nabijam, bo wygląda mi na to, że szczerze wierzy, że czarownice oraz wiedźmy ze słowiańskiej mitologii są najgorszym złem, co od lat gnębi Wileńszczyznę. Więc podjął walkę ze złem. Szczerze życzę księdzowi Józefowi powodzenia. Jednak wygląda mi na to, że jeszcze trochę, a doczekamy się prawdziwej krucjaty duchownych i polityków. Zjednoczeni razem pod biało-czerwonym sztandarem, wyruszą na wojnę na rowerach przeciwko Babom Jagom, Harry Potterom, Dziadkom Mrozom. Kto wie… może nawet doczekamy się powołania do życia wileńskiej policji antyczarodziejskiej na szczeblu samorządowym, a na szczeblu państwowym stworzenia Ministerstwa Antyzabobonów. Kandydaci jak widać już są, a i nasi z AWPL pewnie chętnie udzielą pomocy w objęciu stanowisk w nowych urzędach. Poważna rzecz, a co tam! Ministerstwo Energetyki może być, może nie być, a zabobony trzeba zwalczać.

Co prawda moim zdaniem, raczej trzeba zwalczać nie tyle zabobony, co głupotę i ciemnotę ludzką, której niestety z upływem lat zdaje się tylko przybywać. Wiadomo, winna temu Baba Jaga i źli Litwini co gnębią Polaków…