Za kadencji premiera-konserwatysty Andriusa Kubiliusa „atomowy wampir” pochłonął nie jeden milion litów. Pieniędzmi szafowano hojnie, a to na studia, a to na różnorodne ekspertyzy. Obłowili się wszyscy, którzy zdołali dorwać do tego złotego strumienia z budżetu. Opinię publiczną urabiano i wyglądało, że budowa już wkrótce ruszy pełną parą, a z budżetu popłyną już nie miliony tylko miliardy litów.

Wybory do Sejmu i następnie zawierucha na korytarzach władzy zadały bolesny cios planom budowy, notabene czynnie popieranej przez samą Dalię Grybauskaitė, prezydent Litwy. Co gorsza głowa litewskiego państwa została „siarczyście spoliczkowana” przez mieszkańców Litwy, którzy podczas narodowego referendum powiedzieli „Nie” budowie nowej elektrowni jądrowej. Co prawda wyniki referendum poszłyby do lamusa, gdyby konserwatyści zdołali utrzymać się u steru władzy. Jednak, jak już wspomniałem, sytuacja dziś jest inna. Premierem jest Butkevičius i jak na razie wcale mu się nie śpieszy do podpisania umowy z „Hitachi” i inwestowania w siłownię. Tym bardziej, że do inwestycji we własną jądrową energetykę przymierza się Warszawa, która przed laty po kłótni z Wilnem o podział mocy wycofała się z ówczesnego litewsko-estońsko-łotewsko-polskiego projektu budowy elektrowni w Wisagini.

Nie mam żadnych poufnych informacji o tym, że Polska - uradowana wejściem Akcji Wyborczej Polaków na Litwie do koalicji rządzącej Litwą - postanowiła wrócić do wspólnego projektu i wybulić pieniądze na siłownię w Wisagini. Natomiast przed kilkoma dniami w polskich mediach ukazała się wiadomość, że zarząd Polskiej Grupy Energetycznej dogadał się z firmą Worley-Parson co do wykonania badań środowiskowych i lokalizacji pierwszej polskiej elektrowni jądrowej. Tak na marginesie o budowę polskiej elektrowni konkurują „Alstom” i konsorcjum „Hitachi—Budimex”. Wygląda więc na to, że siłownie atomowe wybudują wszyscy sąsiedzi Litwinów. Sama Litwa natomiast znajdzie się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Bo i jak tu budować własną elektrownię i ściągać do niej inwestorów, kiedy Rosjanie, Białorusini już budują, a Polacy do budowy się przymierzają… Już wkrótce nasz kraj zaleje tani prąd z sąsiednich siłowni. Nie trzeba być Einsteinem, aby zrozumieć, że w takich warunkach żaden inwestor nie zaryzykuje inwestycji miliardów euro w coś, co przyniesie mu straty.

Ironia losu, że być może właśnie polski projekt a w przyszłości siłownia może okazać się tą przysłowiową srebrną kulą, która wykończy raz po raz ożywiającego „atomowego Drakulę” z Litwy.

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (46)