Zjawisko to jest mniej zauważalne w społeczeństwie arystokratycznym, lecz na Litwie nie mieliśmy arystokracji, albo inaczej mówiąc: arystokracja ta szybko porzuciła język litewski i obecnie, niestety, klasa ta na Litwie faktycznie nie istnieje”, - powiedział poeta i literaturoznawca Tomas Venclova w ekskluzywnym wywiadzie dla DELFI

- Odwiedza Pan Litwę w tym czasie, gdy mamy do czynienia z największym w ciągu ostatnich kilku lat kryzysem politycznym– rozpadają się fundamenty Rządu i większości sejmowej, z wyżyn politycznych słyszymy surowy, ultymatywny ton. Znów górę biorą nie tylko interesy (a jak się można bez nich obejść w polityce...), lecz również najzwyklejsza urażona ludzka ambicja. Może w swej ocenie świata z pozycji własnej prowincjonalności nadal się nie nauczyliśmy walczyć o wyższe zasady?

Porównując Litwę do normalnych państw zachodnich, na przykład, do Islandii czy Danii, zobaczymy, że w naszym państwie sprawy wyglądają gorzej, że jesteśmy krajem bardzo prowincjonalnym i co więcej – bardzo sprowincjonalniałym po odzyskaniu Niepodległości.
Dopóki obok mieliśmy imperium – oczywiście ponad wszelką wątpliwość imperium straszne i szkodliwe – zapewniało ono trochę szerszą perspektywę: projektowaliśmy siebie nie tylko w kontekście małego skrajnego kraju, lecz musieliśmy także myśleć w szerszych kontekstach, nawet im się sprzeciwiać.

Zatem imperium – paradoksalnie – dało nam także pewne korzyści. Mieszkaniec imperium interesował się tym, co się działo u sąsiadów – w Polsce, na Ukrainie, w Rosji. Dziś odczuwa się ogromny brak tej perspektywy i winna jest tu nie tylko małość naszego państwa: ludzie nadal nie nauczyli się wznosić ponad własne ambicje, swe codzienne korzyści, które później okazują się być nie tyle korzyścią, ile szkodą, choć często jest to zauważane dopiero wtedy, gdy jest już za późno.

Nie wnikam w litewskie kryzysy, mieszkam daleko od Litwy i mało wiem o miejscowych aktualiach, staram się nie wtrącać w spory pomiędzy konkretnymi osobami, w ich konflikty. To nie moja sprawa, ale faktem jest, że kryzysy mają miejsce i są one zjawiskiem jak najbardziej normalnym. Jestem bardziej niż pewien, że Litwa nie upadnie, nic złego się jej nie przydarzy. Lecz to, że kwestie te potęgują nieprzyjemne wrażenie kraju ciemnego, bez większych punktów odniesienia wartości, niestety, jest prawdą. Staram się przyczynić się do tego, aby w ramach możliwości było trochę inaczej, lecz nie zawsze się udaje.

Ktoś mógłby powiedzieć: “nie mieszkasz na Litwie i nawet nie za bardzo o to zabiegasz, więc nie wtrącaj się w nasze sprawy”. Odwiedzam jednak Litwę dosyć często i staram się uczestniczyć w życiu kraju, lecz gdybym mieszkał tu na stałe (a jest to kwestią moich rozważań, ponieważ przechodzę na emeryturę), boję się, że sam mógłbym się stać bardzo prowincjonalny. Chciałbym tego uniknąć. Gdy patrzę na to wszystko z boku, z dalszej perspektywy, mogę przynieść więcej korzyści.

- Czy pański tekst „Duszę się” („Aš dūstu“) można uważać za wyraz starania “wyciągnięcia” nas z tej prowincjonalności, zacofania, introwersji kulturowej? Jak ocenia Pan powstałą na Litwie niemal masową psychozę – wrogą reakcję intelektualistów i działaczy kultury na pańskie myśli?

Jestem dumny z takiej reakcji, chociaż muszę od razu zrobić kilka zastrzeżeń. Nazwa „Duszę się” nie jest moja, nazwę tę dodała redakcja czasopisma, chociaż na wielu odbiorcach zrobiła spore wrażenie. Oto, na przykład, repliki na mój tekst nosiły nazwy „A ja całkiem się nie duszę” („O aš visai nedūstu“), „A ja się duszę z powodu kapitalizmu” („O aš dūstu dėl kapitalizmo“) itp. Taka zaciekła reakcja na jeden zwykły tekst – 15 replik – jest moim zdaniem czymś niespotykanym w publicystyce przez cały okres Niepodległości,od 11 marca 1990 r. Jest to duży honor dla publicysty. Oznacza to, że trafiłem w naprawdę ważne i bolesne miejsce.
Fakt, że jestem atakowany, nie jest dla mnie niczym nowym.

Atakowano mnie w czasach sowieckich, zdarzało się to także na emigracji. Sam atak dodaje adrenaliny, lecz nie napawa strachem. Nie jestem skłonny do odpowiadania ludziom, którzy ze mną polemizują – nawet jeśli często się nie zgadzam z ich argumentami, to sądzę, że lepiej się nie angażować w bezsensowne spory, ponieważ ani ja nie zdołam przekonać tych osób, ani one mnie. Trzeba zaznaczyć, że nie wszystkie odpowiedzi na mój tekst były negatywne, były też pozytywne. Jeśli się nie mylę, Nida Vasiliauskaitė poparła mnie w jeszcze ostrzejszej tonacji i muszę przyznać, że z większością jej opinii jestem skłonny się zgodzić.

Tak więc zaistniała społeczna polemika była dla mnie powodem do radości – oznacza to, że choć nie jestem już młody, nadal mogę wywołać ogromną dyskusję w kraju. Jest to szczyt marzeń dla publicysty.

- Jeszcze w 1955 roku Vytautas Kavolis pisał, że “nawet w międzywojennej Litwie obcokrajowców frustrował brak uczciwości Litwinów w relacjach biznesowych. Może chodziło nie tyle o świadome oszukiwanie obcokrajowców, ile o brak przywiązywania wagi do skrupulatnego wypełniania wszystkich swych zobowiązań”. Zarówno w polityce, w biznesie, jak, widocznie, i w całym życiu społecznym Litwy do dziś odczuwamy zmorę niewywiązywania się z raz danego słowa. Czasami się wydaje, że rozumienie pojęcia honoru uległo u nas jakiejś deformacji. Może jest to zbędne w warunkach płynnej nowoczesności?

Od dzieciństwa uczono mnie jednej rzeczy – słowo jest rzeczą świętą. Na Litwie bardzo tego brakuje. Trzeba zaznaczyć, że wśród krajów bałtyckich Litwa rzeczywiście różni się od sąsiadów, na przykład, od Estończyków. Istnieje jedno bardzo nieprzyjemne dla nas angielskie powiedzonko, które lubią stosować osoby anglojęzyczne: – Estonians are solid, Latvians are stolid, Lithuanians are squalid (ang. Estończycy są solidni, Łotysze są powściągliwi, Litwini są plugawi). Widocznie zasłużyliśmy na to, aby tak nas nazywano, choć tak naprawdę oszukujemy nie tylko obcokrajowców, lecz także siebie nawzajem”,.

Jest to bardzo złe dziedzictwo, będące niewątpliwie po części pozostałością po epoce carskiej i sowieckiej, lecz w jakiś sposób wyróżnia ono Litwę nawet spośród innych krajów bałtyckich. Widocznie wpływa na to gorsza sytuacja ekonomiczna. W Estonii sytuacja ta jest inna – włączyli się oni w sieć skandynawskich relacji i są bardziej podobni do Skandynawów, a tam trzeba być solidnym.

Jedynym sposobem walki z tym jest po prostu dotrzymywanie własnego słowa. Możemy długo przekonywać świat, że jest inaczej, lecz nasz wizerunek się nie zmieni, póki nie będziemy do tego przywiązywać wagi. Jeżeli natomiast stopniowo będzie się zwiększać liczba zachowujących się inaczej, wówczas sytuacja się zmieni.

- Prezydent Valdas Adamkus w swym ostatnim sprawozdaniu rocznym w Sejmie dostrzegł kryzys zaufania wobec państwa. Osobiście uważam, że ten brak zaufania przenikł nas tak mocno, że stał się swoistym rakiem państwa i społeczeństwa, sprzyjającym korupcji, uchylaniu się od podatków i apatii wobec życia publicznego. A może tak naprawdę, znając siebie, oceniamy innych według tego samego kryterium? Niby zgodnie z zasadą, że skoro ja sam jestem moralnie „wyprany”, to ty też taki jesteś?

Po czasach sowieckich, gdy odczuwano brak wszystkiego, ludzie rozwinęli w sobie chciwość, choć trzeba przyznać, iż na Litwie chciwość była obecna od zawsze, jak jest ona obecna w każdej kulturze chłopskiej. Zjawisko to jest mniej zauważalne w społeczeństwie arystokratycznym, lecz na Litwie nie mieliśmy arystokracji, albo inaczej mówiąc: arystokracja ta szybko porzuciła język litewski i obecnie, niestety, klasa ta na Litwie faktycznie nie istnieje.

Tak więc od zawsze obecny był tu kułaczy, chłopski światopogląd oraz ogromne pragnienie dóbr materialnych, pragnienie ich posiadania tu i teraz, bez żadnych „ale”; a jeżeli tych dóbr nie mam, to, po pierwsze, jestem przegrany i nieszczęśliwy, a po drugie – winna jest władza, która mi przeszkadza w osiągnięciu tych dóbr.
Innymi słowy, brak jest tego poczucia, że państwo powinno ciebie bronić, lecz ty także musisz przestrzegać pewnych zasad. Niestety, w ciągu dwudziestu lat tego się nie nauczono.

Oczywiście, obecnie średni Litwin żyje o wiele lepiej niż w okresie międzywojennym, za Smetony; o wiele lepiej niż w czasach sowieckich i o wiele lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Lecz jeszcze nie nadszedł ten czas, by człowiek się zamyślił, że może nie o to w życiu chodzi, że w życiu są rzeczy o wiele ważniejsze niż kilka ładnych samochodów, modnych ubrań, sprzętu hi-fi, ogromnego mieszkania, może jeszcze daczy nad jeziorem i samego jeziora. Być może są rzeczy ciekawsze, cenniejsze.

- Metaforą, która najlepiej dla mnie opisuje litewskie zamknięcie, jest płot – dom może być dziurawą i rozpadającą się ruderą, ale płot dookoła niego będzie stał.

Musimy dodać jeszcze jeden aspekt – strach: wszyscy otaczający cię ludzie są wrogami, wszyscy, którzy przechodzą obok twego domu chcą ci zaszkodzić, chociaż nie zawsze tak jest. Na Zachodzie ludzie tak nie myślą i większość na pewno nie jest otoczona przez wrogów.

- Jeden z mych przyjaciół opowiadał historię, która się mu przytrafiła – po wprowadzeniu się do starej „chruszczowki” w Kownie zmienił żarówkę na klatce schodowej. Sąsiadka z tego samego piętra nie mogła się nadziwić, mówiąc „Boże, w ciągu ostatnich czterdziestu lat nie mieliśmy tak dobrych sąsiadów”. Czy to nie dziwne, że trwająca przez czterdzieści lat ciemność ludziom nie przeszkadza, a zmieniona żarówka wytrąca z równowagi?

To samo dzieje się także w Rosji, ale oczywiście na Zachodzie tego nie ma. Mieszkam w USA, w domu wielomieszkaniowym, ale życie w nim jest bardzo zorganizowane – w domu działa rada mieszkańców, w piwnicy urządzane są pokazy filmów, odbywają się różne spotkania, zaprasza się wykładowców. Cały dom jest wspólnotą, choć nikt nie wymaga, byś znał wszystkich bądź ze wszystkimi się przyjaźnił. Żarówki zawsze są zmieniane na czas.

Na Litwie nadal istnieje głęboka sowiecka atomizacja, która była niezbędna władzy, ponieważ umożliwiała trzymanie obywatela w garści. Podobnie się zachowuje każde totalitarne państwo. Ale nie tylko to – nie mamy tradycji, która na Zachodzie jest już od dawna. Pewne banalne powiedzenie mówi, iż trawnik trzeba pielęgnować trzysta lat, by ładnie wyglądał. U nas tak nigdy nie robiono. Tak już się historycznie złożyło, że miasta na Litwie nigdy nie były litewskie – Wilno było polsko-żydowskie, Kłajpeda niemiecka, Kowno też nie do końca litewskie, choć tego tradycyjnego mieszczaństwa ma chyba najwięcej. Ale i tam było go bardzo niewiele, prawie wszystko zatracono w czasach sowieckich. Z tego powodu o wiele przyjemniej mieszka mi się na Zachodzie, ponieważ od strony matki jestem mieszczaninem w trzecim czy czwartym pokoleniu.

- Pisałem w jednym ze swoich tekstów o pewnej kategorii elity litewskiej – ludziach, którzy “przerośli” dużą część tu mieszkających, stworzyli sobie szczęśliwe życie na Zachodzie, doczekali się uznania, powodzenia oraz dowiedli swego talentu całemu światu. Lecz jednocześnie ci sami ludzie, do których zaliczam takie autorytety, jak Valdasa Adamkusa czy Jonasa Mekasa, czują się tu jakoś nieswojo. Podobny syndrom dopadł również Polaków, w tym kontekście wspomnijmy chocby Czesława Miłosza. Pana również zaliczyłem do tego grona. Czy to uczucie zakłopotania nie jest Panu obce? Jeżeli odpowiedź brzmi tak – jakie mogłyby być tego powody?

Tutaj się wychowałem, ukończyłem szkołę średnią, uniwersytet, czuję się związany z Wilnem i nie mógłbym powiedzieć, że czuję się tutaj nieswojo. Lecz od wczesnej młodości byłem w konflikcie nie tylko z władzą sowiecką, z którą skłóceni byli wszyscy; nie mogłem też znaleźć wspólnego języka z inteligencją litewską, ponieważ dla mnie ważne było nie tylko zachowanie narodu litewskiego, języka, folkloru, wspomnień historycznych, lecz także wielu innych rzeczy: nowe prądy w sztuce światowej, doświadczenia demokracji, których Litwie tak bardzo brakowało, dzieła literackie innych narodów, nie tylko angielskie czy francuskie, lecz również rosyjskie i polskie (nasza inteligencja najczęściej uważała Polaków za wrogów). Zatem wśród inteligencji tamtych czasów byłem ciałem obcym i niewątpliwie takim pozostałem, ale może to i dobrze, ponieważ dla rozwoju kultury takie napięcie jest korzystne. Zgadzam się, że na Litwie jest mało osób, których podzielałyby moje poglądy, ale wydaje mi się, że ich szeregi się powoli zwiększają – Litwa stała się bardziej otwarta, ludzie więcej podróżują, więcej doświadczają, widzą, że na świecie istnieje nie tylko mentalność litewska.

Ale są też odwrotne przykłady, gdy mimo wszystko Litwin trzyma się kurczowo swej mentalności: po przybyciu do USA, do New Haven, zadzwoniła do mnie starsza kobieta i prawie anegdotycznie powiedziała – „witam, jestem pańską ciotką”. Kobieta ta wyemigrowała w 1944 roku, była Litwinką o nastawieniu hurapatriotycznym, daleką moją krewną. Jej pozycja była mniej więcej taka: „Murzyni to narkomani, alkoholicy, włóczędzy, cudzołożnicy, co prawda, wynajmowałam mieszkanie jednej rodzinie czarnoskórych, czynsz płacili na czas, chodzili do kościoła, nic złego o nich powiedzieć nie mogę. Żydzi to chciwi kapitaliści, oszuści, a także komuniści co do jednego (oto ciekawy paradoks!), ale jeden z moich partnerów biznesowych był Żydem, całkiem przyzwoity, dobry człowiek. Litwini to naród męczenników i bohaterów, żaden inny naród nie jest tak wspaniały i nie cierpiał tyle, ale mój sąsiad Litwin jest takim łotrem, takim łotrem, że nie daj Boże.” Oto przykład typowej inercyjnej, pozostającej na długo mentalności litewskiej.

- Wrażliwym tematem jest także wpływ Kościoła katolickiego na życie publiczne Litwy. Jak Pan to ocenia?

Wpływ Kościoła na Litwie jest dużo mniejszy niż w Polsce. Musimy odróżniać dwie rzeczy – wiarę i ciemnotę. Niestety, w naszym kraju nawet niektórzy przedstawiciele Kościoła postrzegają wiarę jako coś wstecznego, ultraprawicowego.

Ale istnieje też otwarta wiara, idąca wespół z postępem na świecie – taką była wiara Jana Pawła II. Nie mam nic przeciwko takiej wierze. Natomiast zdarza mi się protestować przeciw wierze w wydaniu litewskim, chociaż staram się o tych sprawach mówić mniej, ponieważ jestem katolikiem słabo praktykującym. Moim zdaniem wiara jest niezbędna człowiekowi do życia, czego nie można powiedzieć o ciemnocie.

- Coraz większą popularność w społeczeństwie nabiera poniżające określenie „tolerasta”. Taką etykietkę przykleja się zarówno Panu, jak i mnie. Nie wiem, jak dla Pana, ale dla mnie jest to swego rodzaju komplement, choć i gorzki, ale moje odczucia nie mają tu zbyt dużego znaczenia. O wiele ważniejsza jest inna sprawa – co koduje ten stereotyp? Że bycie tolerancyjnym na Litwie jest...

...bycie tolerancyjnym na Litwie jest złe.

Albo inny stereotyp – nie ma nic gorszego od kosmopolity. Nawet w słowniku współczesnego języka litewskiego można, jeśli się nie mylę, znaleźć określenie, że kosmopolita jest przeciwieństwem patrioty, kosmopolita to człowiek, którego nie obchodzi własny naród, lecz tylko wspólnota globalna. Ale to rozumowanie jest jak najbardziej błędne. Kosmopolita to osoba, której jak najbardziej zależy na własnym narodzie, który pragnie poszerzyć horyzonty tegoż narodu, który chce uczynić swój naród bardziej postępowym, chce ulepszyć jego mentalność, a nie nakładać na niego ciasny kaganiec. Z jakiegoś powodu nigdzie się nie mówi o tym, że największym przeciwnikiem kosmopolityzmu był Józef Stalin – w latach 1948-1949 przeprowadzano zawziętą kompanię „Precz z kosmopolitami”: kosmopolitów miano usunąć ze wszystkich stanowisk ideologicznych, zakazano „propagandy” ich poglądów, dużo osób trafiło za kratki. Stalin twierdził, że musimy być patriotami, nawet niekoniecznie patriotami Rosji, gdyż oprócz Rosji można kochać także swą małą ojczyznę, obyś tylko nie kochał kosmopolitycznego Zachodu.

To, że obecnie pozycja wobec kosmopolitów pozostała w prawie niezmienionej postaci, jest czymś niezwkle absurdalnym, aczkolwiek jest to skutek zacofania.

- Marszałek Sejmu Irena Degutienė w swym orędziu bożonarodzeniowym w grudniu 2011 roku powiedziała – „składam Państwu najlepsze życzenia z okazji tego narodowego, rodzinnego i chrześcijańskiego święta”. Czy oznacza to, że jeśli nie jesteś etnicznym Litwinem, czy, na przykład, jesteś ateistą, Żydem, mieszkasz samotnie, nie masz rodziny, to nie zasługujesz na uwagę drugiej najważniejszej osoby w państwie i jej życzenia nie są do ciebie adresowane? Dlaczego na Litwie jest stwarzana taka atmosfera, że niepostrzeżenie zaczynasz się czuć jak niezdarny hipopotam zamknięty w tekturowym pudełku – na każdym kroku surowo wymaga się od nas, byśmy pasowali do tworzonych standardów. Może nie aż takie ważne, jaki jesteś, o wiele ważniejsze jest, jaki miałbyś być?

Na Litwie akcentuje się nie postawę obywatelską, lecz narodową. Naród jest u nas rozumiany bardzo etnocentrycznie – naród to ci, którzy posługują się językiem litewskim, których rodzice byli Litwinami, wypadałoby, aby w twojej rodzinie nie było żadnych „domieszek”, chociaż te „domieszki” były od zawsze – wiele rodzin ma korzenie niemieckie (choćby Landsbergisowie), w większości przypadków znajdą się także jakieś korzenie polskie (czy mówiących po polsku), rosyjskie czy białoruskie. Często mówię, że praktycznie zawsze znajdzie się jakaś prababka, którą zgwałcił żołnierz francuski, szwedzki, niemiecki czy rosyjski, co skutkowało urodzeniem dziecka, którego genofond już jest „naruszony”.

Genofond jest pojęciem całkowicie pustym, ponieważ genofond szympansa jest prawie identyczny jak u człowieka, a żadnych istotnych różnic między genofondem Rosjanina, Litwina czy Chińczyka praktycznie nie ma. Zatem pojmowanie narodu w sensie etnicznym prowadzi na bezdroża – Litwinem jest ten, kto mieszka na Litwie i dla którego kwestie litewskie są ważniejsze od spraw jakiegokolwiek innego kraju, a wśród takich osób są także przedstawiciele innych narodowości. Jednocześnie może się zdarzyć, że dla etnicznego Litwina sprawy innego państwa, a jeszcze częściej sprawy jego samego, liczą się o wiele bardziej niż sprawy Litwy.

Nie zapominajmy też, że hierarcha katolicki może w swych życzeniach podkreślać chrześcijański charakter świąt, ale gdy to robi mąż stanu, to jest to już zupełnie co innego...

- A może jest tak, że potrzeba krępowania drugiego człowieka, stawiania mu wymogów co do jego pochodzenia, rodziny i jego światopoglądów wynika z braku pewności siebie u tego, kto te wymagania stawia?

Jest to w dużej mierze spadek po okresie sowieckim – Stalin i Lenin też próbowali narzucić ludziom jeden model, tylko ten model był inny niż dzisiaj. Choć po dokładnej analizie widzimy, że te wzory nie różnią się między sobą aż tak bardzo. Nie ulega wątpliwości, że Stalin i Lenin też odczuwali zagrożenie, dlatego postępowali w taki sam sposób.

- Podobne próby władz litewskich przypominają mi syndrom sztokholmski – ci, co walczyli o wolność kraju, stali się obecnie największymi (ideologicznymi) agresorami, ani trochę nie przypominającymi wolnych ludzi...

Niestety częściowo tak.

Na przykład, pewna patriotka zarzuciła mi, że zamiast stać na barykadach przy Sejmie, wygodnie żyłem sobie na emigracji. Nie chcę się chwalić, ale odpowiem: stałem na barykadach jeszcze wtedy, kiedy jeszcze nikt tam nie stał, ponieważ byłem członkiem Grupy Helsińskiej. Emigrowałem nie dla wygody, nie dlatego, że miałem zamiar kupić ładne auto (którego zresztą nadal nie posiadam), a z całkowicie innych powodów. A wtedy, gdy na Litwie trwała walka na barykadach, starałem się o wizę litewską – niestety bez skutku.

- W wolnej Litwie, w której, zdaje się, nie ma granic i najwyżej można się jedynie zgubić w labiryntach nieskończonych możliwości, widzimy sporo osób, które zdobyły wykształcenie na Zachodzie, czytają najlepszą prasę zachodnią, ubierają się według zachodnich trendów mody i słuchają zachodniego rocka, lecz lecąc samolotem czują się całkowicie nieswojo, gdy obok nich siedzi osoba czarnoskóra. Dlaczego ta część naszej młodzieży, przyszłości Litwy, nie „uzachodniła” się do końca i jak można to zmienić?

Każdy normalny człowiek obecność osoby czarnoskórej musiałby odbierać tak samo, jak obecność blondyna czy bruneta. Nie robi mi żadnej różnicy, czy w samolocie siedzę obok blondyna, czy obok bruneta.

Na szczęście wydaje mi się, że USA już z tego „wyrosły”, bo wybrano tam niezłego czarnoskórego prezydenta, na którego ja również głosowałem. To, że Barack Obama stał się prezydentem, jest zasadniczym bodźcem historycznym. A fakt, że na Litwie rasizm jest bardzo rozpowszechniony, jest przykładem tejże „ciemnoty”.

- Bardzo boleśnie reagujemy na krytykę – zarówno indywidualnie, jak i społecznie...

- Jest to skutkiem braku pewności siebie. Mocne społeczeństwo krytyki się przecież nie boi – promuje ją na każdym kroku. A społeczeństwo, które nie będzie tego robić, nigdy nie stanie się silnym. Ta słabość jest wodą na młyn różnych teorii spiskowych i wiary w nie – że władzę nad światem sprawują ponoć trzej Żydzi i że jest jakiś spisek gejów...

Na temat tych ostatnich wspaniale się wyraził Adam Michnik – „nic nie mam przeciwko gejom, ale ich nie rozumiem, mam inne poglądy. Natomiast wspaniale rozumiem lesbijki, ponieważ nasze poglądy się zgadzają”. To, że komuś podobają się mężczyźni, a nie kobiety, jest jego sprawą prywatną i nikt nie ma prawa się do tego wtrącać, o ile nie wchodzi w grę przemoc. A przecież przemocy wśród mężczyzn heteroseksualnych jest o wiele więcej. Zresztą odsetek gejów i osób piegowatych jest taki sam – zarówno jednych, jak i drugich jest około 5 procent. Co zupełnie nie znaczy, że są oni gorsi i że swoimi piegami mogą nas zarazić.

- Ministerstwo Opieki Społecznej i Pracy we wszystkich miastach rozstawiło billboardy: „Obronimy rodzinę, ochronimy Litwę” („Apginsim šeimą, apsaugosim Lietuvą“). Ciekawe, od czego mamy bronić rodzinę? Może od samej władzy?

Musimy zadać sobie pytanie – czym jest współczesna rodzina? W rodzinie przecież często mąż bije żonę, bije dzieci (takich rodzin na Litwie jest około 25 procent, wśród nich są też rodziny znanych inteligentów), nie jest też rzadkością taka rodzina, gdzie mąż robi „skoki w bok”, często też żona postępuje w ten sam sposób. Co w takim wypadku trzeba tu chronić, kogo od kogo bronić? Może lepiej żyjmy bez tej hipokryzji? Odgórne ubieranie ludzi w płaszczyk niby-tradycyjnej „litewskiej” rodziny może się skończyć rozpusta i rękoczynami, albo nawet jednym i drugim.

- Może stwarzanie atmosfery strachu jest działaniem świadomym?

Bez wątpienia, egoistyczni politycy wykorzystują atmosferę strachu do swych własnych, wąskich interesów, lecz te interesy materialne często się zrastają z mentalnością: dochodzimy do sytuacji, gdy człowiek już sam nie pojmuje, że robi to dla własnej korzyści, choć jest święcie przekonany, że pracuje na rzecz narodu, państwa, społeczeństwa, rodziny, chrześcijaństwa. Nawet jest lepiej, jeżeli polityk rozumie, że robi to wszystko w imię własnych interesów, gdyż wtedy nie ma miejsca na wewnętrzną hipokryzję.

- W życiu przecież zawsze tak jest – im słabsza twa wiara…

… tym bardziej potrzebujesz oparcia historycznego. I najczęściej odbywa się to ze straszną obłudą: w życiu codziennym człowiek postępuje w sposób odrażający, lecz na zewnątrz kreuje się na wielkiego obrońcę wartości rodzinnych. Moim zdaniem lepiej jest żyć bez ślubu, lecz wszechstronnie wspierać swego partnera, nadawać jego życiu wartość, niż żyć w tradycyjnej litewskiej rodzinie i bić żonę (albo wałkiem bić męża, co także się zdarza).

Spokojne, przyjacielskie relacje partnerskie absolutnie nie wyrządzają żadnej szkody państwu, a mogą być w takim samym stopniu jego fundamentem, jak rodzina tradycyjna. W państwach zachodnich w większości przypadków rozwiązano już na przykład kwestie ochrony dzieci wychowywanych w takich „nietradycyjnych” rodzinach, przez co powstaje o wiele mniej problemów.
Swą jedyną nadzieję pokładam w tym, że będzie następować powolna, stopniowa poprawa, a niniejsza rozmowa, być może, w jakimś stopniu się do tego przyłoży, chociażby na milimetr. Możliwe, że 200 osób ta rozmowa jeszcze bardziej rozzłości, zawęzi ich horyzonty, ale może dalszym 220 osobom da pewne rozjaśnienie.

Pisałem o tym w wierszu – “zło nie umiera nigdy, ale ślepotę można rozwiać.”

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (37)