"Borys Godunow" to historia tyrana, której finałową scenę umieszcza pan w studiu telewizyjnym. Można sądzić, że postrzega pan media jako współwinne wynaturzeń współczesnej polityki. 

Jeśli robię opowieść o władzy i jej meandrach, o idolach współczesnego społeczeństwa, to przywołanie telewizji jest naturalne. To przez nią mamy kontakt z ludźmi władzy czy raczej ich medialnym, wykreowanym wizerunkiem. Jest tam historia władcy, który wspina się na szczyt i zostaje z niego zrzucony. Telewizja jest jednym z elementów tego pejzażu, to tam odbywają się spektakle władzy. I tam przeciwnicy Godunowa muszą zniszczyć jego wizerunek po to, aby móc go obalić. Ale to nie jest przedstawienie o telewizji. Telewizja jest tylko medium. 

Wystawiając dziś "Borysa Godunowa", trudno nie odnieść się do sytuacji w Rosji. I łatwo popaść w anty rosyjskość. 

Jeśli mówię coś specyficznego o naszym wschodnim sąsiedzie, to mówię o rosyjskim nacjonalizmie, który mnie przeraża. Ale nacjonalizm nie jest tylko rosyjską specjalnością. Proszę pamiętać, że przedstawienie powstawało już kilka lat temu w ciemnej aurze politycznej Polski, kiedy mieliśmy do czynienia z rodzimymi upiorami, z nacjonalizmem, szowinizmem i nagonkami. Skali tych zjawisk w Polsce i Rosji nie da się porównać. 

Jeżeli minister skreśla z pejzażu literatury książki Witolda Gombrowicza, a w telewizji oglądamy wiece wszechpolaków, to są to już niepokojące początki. 

W Rosji od dawna pojęcie władzy jest inne. Począwszy od carów, a skończywszy na Putinie, władza jest związana z boskością i nietykalnością. Wybacza się jej teatr na Dubrowce [23 października 2002 r. czeczeński oddział terrorystów uwięził w moskiewskim teatrze ponad 900 osób. W trzy dni później w brutalnym ataku sił specjalnych zginęło 40 terrorystów i 130 (według nieoficjalnych danych 300) zakładników - przyp. red.], wybacza Czeczenię, być może w imię dobrej i świetlanej przyszłości. Mam często do czynienia z młodymi Rosjanami, artystami. Oni święcie wierzą w dobre intencje władcy, który dla dobra kraju ma prawo być niedemokratyczny, naruszać prawa i zasady. Postać Godunowa jest w to wpisana, podobnie jak inni bohaterowie Musorgskiego. Bardzo radykalnie zinterpretowałem postać Pimena. W oryginale można go odczytać jako głos Cerkwi, Boga i prawdy, który próbuje przywrócić dobro krajowi rozpadającemu się pod rządami Godunowa. U mnie Pimen jest reprezentantem nacjonalistycznego myślenia o Rosji. Podmiotem staje się władza sama w sobie. Nieważna etyka, środki czy cel. Jest tam cały cynizm współczesności, współczesne rozumienie polityki jako power game. 

Pokazał pan "Borysa Godunowa" w Wilnie w gorącym okresie, tuż przed rosyjskimi wyborami prezydenckimi. 

Często historia dopisuje konteksty zupełnie niechciane. Planuję premiery cztery, pięć lat do przodu i nie zastanawiam się, czy wtedy będą wybory. Ale faktycznie "Borys Godunow" wystawiany na Litwie w kontekście wyborów wywołał dyskusje polityczne. Zastanawiano się, czy zapraszać rosyjskiego ambasadora. Czy to go obrazi, czy nie. Czy to jest za Rosją, czy przeciw. Mnie to wszystko śmieszy. Przecież nawet "Dziady" Dejmka, choć wywołały zamieszki, nie były wystawiane w takim celu. 

Lubi pan Rosję? 

Zaskoczę pana, bardzo lubię rosyjską sztukę, literaturę, Dostojewskiego czy Nabokowa. Bardzo. Gdybym nie lubił, to nie zrobiłbym z Gergiewem czterech produkcji w petersburskim Teatrze Maryjskim. 

Wróćmy do "Godunowa". Widzowie będą w postaci głównego bohatera szukać Putina. 

To nie jest spektakl o polityce, choć jest ona w nim obecna. Myślę, że udało mi się zbudować naprawdę pełny obraz człowieka. Godunow próbuje zaradzić degradacji kraju, u którego sterów stoi bezbronny chłopiec, syn Iwana Groźnego, Dymitr. Trzeba zabić małe dziecko, aby zbudować imperium dobra. Ale już z "Braci Karamazow" wiemy, że na cierpieniu dziecka nie można tego zrobić. "Godunow" to jedna z niewielu oper, w których prawie nie ma wątku miłosnego. Choć żartem mówię, że jednak jest - miłość ojca do syna. I tu jest główny temat opowieści. 

W relacjach ojca z synem? 

Mamy dwie centralne postaci dzieci. Jest dziecko zabite, które krąży wokół Godunowa w postaci powracających wyrzutów sumienia. Z drugiej strony toksyczna i absurdalna miłość do własnego syna, którą Godunow próbuje zrekompensować wyrządzone zło. To jest opowieść o ojcu, nie tylko o carze. 

Ten prywatny, ludzki aspekt staje się coraz ważniejszy w pańskich przedstawieniach. 

Moje inscenizacje z estetyczno-ideowych stają się coraz bardziej ludzkie. Staram się pokazać to, co dziś najważniejsze, a najważniejszy jest człowiek. Dlatego opowiadani "Borysa Godunowa" przez portret konkretnego człowieka. 

Pańska opera przeszła wielką przemianę. 10 lat temu wystawił pan słynną inscenizację "Madame Butterfly". To było przedstawienie wielkie, pełne przepychu. 

Dla wielu twórców estetyka staje się niewolą. To jest potwornie nudne. Nie ma nic gorszego niż zamykanie się w getcie własnych sukcesów. Próbuję iść dalej. Opera nigdy nie będzie dokumentem, zwierciadłem, ale według mnie może dotykać współczesności, być istotna i aktualna dla widza. 

Nie wierzy pan w operę jako taką, w widowisko estetyczne? 

Nie wierzę w realizację "Hamleta" jako takiego, tak samo jak nie wierzę w realizację "Traviaty" jako takiej. Zawsze jest arcydzieło widziane oczami reżysera. Tylko w tym osobistym kontakcie rodzi się coś, co jest żywe. Wybieram spektakle, które dotykają mnie osobiście. Postrzeganie opery w kategoriach wyłącznie estetycznych czyni z niej sztukę łatwą. To tak jakby powiedzieć, że malarstwo jest sztuką dekoracyjną, że obraz ma się dobrze komponować z dywanem.