„Być Pulakiem z Wilni to być dumnym ze swego pochodzenia — nie przejmować sie tym, że na Litwie na ciebie mówią „pszek", a w Polsce „ruski" — uważa Danuta Korkus, nauczycielka z Bujwidz. „To znaczy być „tutejszym", głęboko zakorzenionym w wielokulturowej, lokalnej tradycji. To kresowy humor i dystans do siebie samego” — dodaje Stanisław Czachorowski, nauczyciel akademicki z Polski. Obaj należą do wileńskiej internetowej społeczności „Pulaki z Wilni” (PzW).

Jedni im zarzucają profanację języka ojczystego, drudzy chwalą za oryginalne poczucie humoru i umiejętność spojrzenia na siebie ze strony. Polskość na Litwie zawsze kojarzyła się z czymś bardzo poważnym. Brakowało w niej czegoś bardziej na luzie, robionego z dystansem wobec siebie i otaczającego świata. I „Pulaki z Wilni” wypełnili tę lukę. To właśnie na ich fan page’u można znaleźć cykl „My Pulaki z Wilni”, w ramach którego są publikowane typowe wileńskie powiedzonka. Większość z nich przeciętny mieszkaniec Wileńszczyzny słyszy od dzieciństwa: „bo tylko my kupujim bułka chleba”, „bo tylko my kupujim w magazynach dobre rzeczy po akcjach” czy „tylko na nas w biedzie można się położyć”. Tu można zobaczyć również komiks pisany po wileńsku, w którym występują znani politycy i działacze z Polski i Litwy. „Jesteśmy całkowicie apolityczni. Śmiejemy się zarówno z Tomaszewskiego, jak i z Kubiliusa. Politycy nie są świętą krową, są osobami publicznymi jak i gwiazdy show biznesu” — deklaruje Ewelina Mokrzecka, założycielka i moderatorka strony oraz całego projektu.

Wśród fanów „PzW” można znaleźć piosenkarza Tomasza Sinickiego, ex-prezenterkę radiową Sabinę Giełwanowską czy fotografa Mariana Paluszkiewicza. „Na pewno się nie spodziewałam takiej liczby fanów, a także błyskawicznie wzrastającej ich liczby. Z moich obserwacji wynika również, że PzW bije na głowę wszystkie inne polskie grupy facebookowe z Wilna liczbą osób, które o tym mówią, tj. faktycznie uczestniczą w jej tworzeniu. Na razie nikt nam nie może dorównać!” — wyznała PL DELFI Ewelina Mokrzecka, pochodząca z podwileńskiej Mejszagoły.

Od bloga do Facebooka

Projekt powstał przed kilkoma laty. Jak wyznaje sama inicjatorka - absolutnie spontanicznie: trochę jako żart, trochę z nudów, trochę z nostalgii. „Mam silny związek z Wilnem i Wileńszczyzną. Tu mam rodzinę, przyjaciół, znajomych. Z reguły kontaktuję się z nimi poprzez Internet. Rozmawiając z niektórymi osobami używamy tzw. ,,jenzyka wileńskiego”. Pewnego sobotniego poranka pomyślałam sobie: ,,Dlaczego nie zacząć tego zapisywać? Polacy z Wilna/Pulaki z Wilni są w pewnym sensie ewenementem, jeżeli chodzi o język, kulturę etc.” — wyznaje Mokrzecka, prawniczka obecnie mieszkająca w Warszawie udzielająca się w wielu fundacjach i organizacjach pozarządowych.

Początkowo powstał blog, pisany raczej z myślą o przyjacielach niż szerszej publiczności, na którym były spisywane specyficznie brzmiące słowa i wyrażenia, które są zrozumiałe tylko i wyłącznie dla „Pulaków” żyjących na Wileńszczyźnie. „Dlaczego Pulaki? A jak z reguły mówimy? My Pulaki z Wilni, a oni Polacy z Polski” — tłumaczy Mokrzecka.

Przed rokiem powstała strona na Facebooku, która w szybkim czasie przyciągnęła mnóstwo ludzi. Obecnie ma więcej fanów niż strona europosła Waldemara Tomaszewskiego. „PzW — to miejsce dla ludzi otwartych, śmiałych i zdrowo zdystansowanych wobec realiów teraźniejszej Wileńszczyzny. Rzekłbym nawet że to jest grono przyjaciół, ponieważ wielu z fanów PzW zna się w realu. I łączy nas wielki respekt dla pomysłodawczyni tego projektu” — w ten sposób tłumaczy fenomen tego zjawiska Robert z Litwy, aktywny członek wspólnoty na Facebooku. „Bo to miejsce, które udowadnia, że można być autentycznym Wilniukiem. Bo pokazuje, że można mieć dystans do siebie i najważniejsze - śmiać się z siebie, a to już świadczy o tym, że aktualne pokolenie jest dojrzałe i bez kompleksów; czego nie można powiedzieć o innych mediach na Wileńszczyźnie. Bo to miejsce apolityczne, bez budowania szopki wokół „legendarnej” walki o wszystko. Bo mówi „swoim” językiem do „swoich” ludzi” — zgadza się z Robertem inny „Pulak” — Tomasz Jundo, ejszyszczanin mieeszkajcy obecnie w Rydze. „To całodobowy dostęp do spotkań z ludźmi podobnie myślącymi, którzy w sposób wysublimowany, z lekką nutką sarkazmu i dużą dozą ironii dzielą się między sobą informacją na różne tematy. Taki wirtualny klub dyskusyjny, skupiający ludzi którzy mają swoje zdanie i potrafią je przedstawić w sposób atrakcyjny” — dodaje Anżelika.

Z wypowiedzi fanów „PzW” można wywnioskować, że w pewnym sensie poczuwają się do spuścizny po Wielkim Księstwie Litewskim, odwołując się do lansowanego przez niektórych obecnych litewskich intelektualistów pojęcia „Starolitwina”. „Może zacznijmy od krótkiej uniwersalnej charakterystyki Pulaka/Pulaczki z(pod) Wilni: jest to człowiek urodzony (przeważnie) w czasach panowania Związku Sowieckiego na terytorium byłej Litewsko-Polskiej Rzeczpospolity obojga narodów (często zwanej Wileńszczyzną bądź Kresami), a zatem dość swobodnie/biegle porozumiewający się co najmniej 4 językami, więc nic dziwnego że dla ułatwienia i przyśpieszenia własnego wysławiania się czasami wypożycza z którejś innej mowy niektóre słowa, w ten sposób robiąc drobny wkład w rozwój nowej gwary/mowy” — uważa Olga Dvi.

Podobnego zdania jest Zbigniew Samko, kiedyś jeden z filarów już nieistniejącego dziennika „Gazeta Wileńska”, następnie zaś współwydawca pierwszego i ostatniego polskiego artzine’a na Wileńszczyźnie „Chaos”. „Tak, powoli, krok za krokiem, także w dyskusjach z moim przyjacielem, doktorem nauk historycznych Bernardasem Gailiusem, doszedłem do wniosku, że tak naprawdę jestem znacznie bardziej Litwinem aniżeli niemała część Litwinów zamieszkałych w Wilnie po II. Wojnie Światowej. Litwin, zamieszkały obecnie w Wilnie, powinien posługiwać się 4 językami: litewskim, rosyjskim, polskim i angielskim. W czasach Wielkiego Księstwa Litewskiego to były: staropolski, rosyjski, litewski i jidisz“ — wyznał absolwent nowowilejskiej szkoły im. Józefa Kraszewskiego.

Z fanami zgadza się założycielka projektu. „Dlaczego się cieszy taką popularnością? Może chodzi o to, że każdy się czuje tu jak u siebie w domu? Może sobie ,,pugadać, poprzekłówaćsia”? Wypowiedzi nie mają żadnych standardów, oprócz oczywiście wzniecania oraz szerzenia mowy nienawiści, co się niestety zdarzało. Zazwyczaj byli to tzw. narodowcy litewscy, którzy pisali - ,,Lenkai namo” albo Polacy tejże maści piszący: ,,Musicie być Polakami, jesteśmy z Wami, Wilno nasze”. Fani PzW nie są zwolennikami takich wypowiedzi, co nie raz udowodnili” — przekonuje Ewelina Mokrzecka.

Między starą gwarą a nową

Od samego początku blog, a później strona w sieci socjalnej, były krytykowane z jednej strony za profanację języka polskiego, z drugiej, że ta gwara używana na fan page’u nie jest prawdziwą gwarą wileńską. „Nie raz na swoim blogu powtarzałam, że nie jestem językoznawczynią, więc trudno mi powiedzieć jakie są standardy gwary wileńskiej i czy w ogóle są. PzW odzwierciedla to, jak mówimy dzisiaj. Nasz język zdecydowanie się różni od języka naszych dziadków, co jest naturalne, ponieważ język ewaluuje i ma do tego pełne prawo” — tłumaczy inicjatorka pomysłu. Sama przyznaje, że biegle posługuje się zarówno polskim jak i wileńskim. „To zależy od osoby z którą rozmawiam. Mojej babci, która notabene jest dyplomowaną polonistką i moim ideałem, na pewno nie powiem: ,,babcia, wszystko dobrze, moży na mnie położyćsia” — wyznaje Mokrzecka.
Podobnego zdania są inni fani PzW. Wszyscy po polskiej szkole lub studiach wyższych w Polsce, więc problemu z poprawną polszczyzną nie mają. „Moim zdaniem każdy Polak powinien umieć posługiwać się poprawną polszczyzną, ale nie zapominać o języku wileńskim. Polacy urodzeni i mieszkający w Polsce szanują swoje dialekty, mówią poprawną polszczyzną, ale umieją rozmawiać swoją gwarą. Dla mnie to jest coś co wynosimy z domu, czyli jakieś dziedzictwo z domu” — uważa Małgorzata Aleksandrowicz, wilnianka obecnie studiująca w Polsce.

Dla niektórych język używany na PzW jest pewną formą humoru. „Zakres używania wileńskich i pseudowileńskich słów na stronie PzW jest na tyle duży, że stanowi już groteskę i nawet w kręgu znajomych na pewno jest wstyd posługiwać się w całości takim językiem. Z drugiej strony niektóre dyskusje są prowadzone w literackim polskim języku, co pokazuje, że znamy polszczyznę i jej używamy” — uważa Daniel Rawiński, uczeń jednej z wileńskich szkół.

„Używanie języka wileńskiego, bo właśnie takim językiem ludzie posługują się na „Pulaki z Wilni“, to raczej swoisty kod. Znaczy on – „ty swój“. Z drugiej strony pojęcie „szanować język“ jest dla mnie tak abstrakcyjne i niezrozumiałe, że jestem gotów poczęstować dobrym litewskim obiadem tego, który mi wyjaśni na czym polega „szacunek“ dla języka. I co się stanie z tym, który języka „szanować“ nie będzie?“ — wyznał Zbigniew Samko.
„Znajomość gwary nie wyklucza znajomości poprawnego literackiego języka. To trend globalny - poszukiwania swojej lokalnej tożsamości i wyjątkowości. Dzięki tej gwarze i humorowi Pulacy z Wilni mogą się czuć kimś wyjątkowym, a nie gorszymi Polakami lub gorszymi Litwinami, tj. obywatelami Litwy” — dodaje Stanisław Czachorowski, nauczyciel akademicki z Polski.

Językoznawca z Uniwersytetu Jagielońskiego prof. Wojciech Kajtoch sądzi, że język polski nie jest w żadnym stopniu zagrożony przez nowy wileński slang. Zresztą w historii już były podobne przypadki, które nie zniszczyły język, tylko go wzbogaciły. W ciągu ostatnich kilku lat zostały wydane takie słowniki jak „Słownik gwary miejskiej Poznania” pod red. M. Gruchmanowej i B.Walczaka w 1997 r., natomiast „Słownik gwary warszawskiej XIX wieku” B. Wieczorkiewicza został wydany aż w 1966. „Literackiej polszczyźnie w jej wileńskiej odmianie mogłoby zaszkodzić współistnienie z polskim wileńskim slangiem, młodzieżowym lub „dorosłym” tylko w tym wypadku, gdyby tamtejsi Polacy przestali rozróżniać, kiedy mówią gwarą, a kiedy ogólną polszczyzną. To zaś jest raczej niemożliwe” — uważa prof. Wojciech Kajtoch.

Głosy krytyczne

Idea „Pulaków z Wilni” jest zazwyczaj odbierana pozytywnie. O sympatii do projektu powiedziała również zasłużona pedagog i konferansjerka Wileńszczyzny Anna Adamowicz, znana jeszcze jako „Ciotka Franukowa”. „Z samej inicjatywy bardzo się cieszę, że jest. Być może pojawi się możliwość nie monologowania, a dialogu jakiegoś. Tylko, nie daj Boże, żeby to były wzajemne „przepluwanki” — oświadczyła w wywiadzie dla PL DELFI Anna Adamowicz.

Nie brakuje jednak głosów krytycznych wobec inicjatywy. „To jest moim zdaniem „gra" poniżej krytyki. Osoby tam piszące nie mają prawa nazywać siebie Polakami, bo to jest obraza języka, kultury, autorytetów moralnych i własnej wartości” — wyznała podczas wideokonferencji z czytelnikami DELFI piosenkarka Agnieszka Dobrowolska.

„To co przedstawiają ci młodzi ludzie w sferze języka, trudno określić jako regionalną gwarę. Raczej coś w rodzaju slangu, miksu językowego, wykorzystującego słowa polskie, rosyjskie i litewskie. Taki potoczny język ulicy. Właściwie bez określenia narodowościowego, bo może być tak samo zrozumiały dla Polaka, Litwina i Rosjanina i paradoksalnie dla innych członków tych samych narodowości zupełnie niezrozumiały” — uważa bloger Tomasz Samsel, mieszkający w Warszawie, ale od kilku dobrych lat ciekawiący się i piszący o sprawach wileńskich. Samsel ptrzyznaje, że nie potępia zjawiska, ale ma mieszane uczucia wobec niego. „Ta strona na facebooku i blog są dla mnie swego rodzaju fenomenem. Nie do końca zrozumiałym. Bardzo cenię sobie to jako spontaniczną, oddolną inicjatywę. Cenię także za apolityczność, a chyba najbardziej za poczucie humoru” — zaznaczył Tomasz Samsel.

Wizje przyszłości

Projekt powoli wykracza poza granice sieci. Już ruszyła produkcja kubków, wlepek, talerzy i koszulek z logiem strony. W planach jest pomysł na stronę internetową, która miała wystartować już w maju, jednak start odłożono na późniejszy termin. „Poza tym w planach mam alternatywny ,,Zjazd Pulaków z Wilni”, wydanie w formie książkowej cyklu ,,My Pulaki z Wilni, bo…”, a także marzy mi się stworzenie w Wilnie miejsca, które by nas skupiało. W każdej stolicy poza domami kultury istnieją takie klubo-kawiarnie. Chociażby w Berlinie — ,Klub polskich „nieudaczników”. Miejsce, gdzie można by było się napić dobrej herbaty, kawy, regionalnego polskiego piwa, posłuchać alternatywnej polskiej muzyki, poznać młodych twórców wileńskich i nie tylko. Podobno marzenia się spełniają, ja w to wierzę” — podzieliła się z nami swoimi planami Ewelina Mokrzecka.

„Potenciał „Pulaków z Wilni“ jest dość trudny do zmierzenia. Osobiście chciałbym, żeby z tego „nie wyrosło“ nic, poza liczbą sympatyków. Moim zdaniem, będąc częścią komuny internetowej, „Pulaki z Wilni“ wszystkie swoje emocje, chęci, twórczość, opinie powinni pozostawić właśnie w tej przestrzeni internetowej. Innymi słowy, nie mieszać daru Bożego z zupą pomidorową“ — uważa Zbigniew Samko.

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (47)