W Wilnie dobiega końca 17. już edycja Międzynarodowego Festiwalu Filmowego „Kino pavasaris”, na którym wileńska publiczność mogła zapoznać się z najciekawszymi i najważniejszymi współczesnymi obrazami filmowymi z kraju i z zagranicy. Do tych najbardziej godnych polecenia należy na pewno najnowszy film tureckiego reżysera Nuri Bilge Ceylana „Pewnego razu w Anatolii”, który na ubiegłorocznym festiwalu w Cannes zdobył Grand Prix (do podziału z „Chłopcem na rowerze” braci Dardenne).

Przez brudną szybę widać trzech biesiadujących mężczyzn. Nadchodzi noc, dla jednego z uczestników wieczerzy skończy się śmiercią. Nie wiadomo, jak zginął Yasar Bey. Z pojedynczych słów, gestów, szczątkowych relacji powstaje jakiś obraz, ale to tylko fragment „prawdy”. Na dodatek nie wiadomo, gdzie zostało zakopane ciało. Domniemany sprawca nie potrafi wskazać miejsca. Razem z ekipą dochodzeniową i drugim podejrzanym wędrują niespokojną, burzliwą nocą przez anatolijskie pustkowia, wskazując kolejne lokalizacje.

Na ekranie obserwujemy sytuację przypominającą nieco „Dom zły” Wojciecha Smarzowskiego. Podobnie jak tam w „Pewnego razu w Anatolii” widz ogląda specyficzną wizję lokalną, z udziałem prokuratora, lekarza, policjantów i podejrzanego. Tyle tylko, że film Smarzowskiego prowadził na dno upodlenia w spowitym smolistą nocą świecie, z którego najwyraźniej nie ma ucieczki. Najnowsze dzieło Nuri Bilge Ceylana próbuje natomiast w tej nie najlepszej rzeczywistości odnaleźć światło, choćby to miało być światło lampy niesionej przez córkę wiejskiego notabla.

Sytuacja wyjściowa filmu mogłaby przywodzić na myśl telewizyjne „dramaty proceduralne”, seriale opowiadające o pracy policjantów, prokuratorów, techników śledczych, patologów, jak „Law & Order” czy „CSI”. Tymczasem u Ceylana nie chodzi o wyjaśnienie kryminalnej zagadki. Nie chodzi tu wcale o ty, by powiedzieć kto i jak zabił. Podobnie, jak w poprzednich obrazach tego twórcy, takich jak „Uzak” czy „Klimaty”, najistotniejsze wydaje się to, co kryje się w zakamarkach dusz głównych bohaterów.

Choć zostało popełnione morderstwo i trwa dochodzenie mające ustalić okoliczności tej zbrodni, to można powiedzieć, że przez długi czas na ekranie „nic się nie dzieje”. W filmie dominują długie ujęcia, plany ogólne pokazujące zarazem piękno i smutek anatolijskiego krajobrazu, ale także zbliżenia twarzy bohaterów, które pozornie również niczego nie wyrażają poza zmęczeniem.

To „nie-dzianie się” jest jednym z głównych motywów filmu. I to w jaki sposób bohaterowie zmagają się z nudą i melancholią prowincji, powtarzalnością procedur. Uczestnicy śledztwa toczą długie rozmowy „o niczym”, o jogurcie z bawolego mleka i chorej prostacie, wdają się w jałowe spory, jak choćby wtedy, gdy próbują ustalić w jakich granicach administracyjnych się znajdują. Próbują przełamać schemat gestem, strąceniem z drzewa kilku jabłek, słowem, żartem wypowiadanym nad ciałem ofiary.

Film jest też opowieścią o współczesnej Turcji. Jego akcja niemal symbolicznie umiejscowiona jest w Anatolii, rozległej krainie na granicy Europy i Azji, Zachodu i Wschodu, co daje szczególny pretekst do pytań o relacje między modernizacją i tradycją. W filmie nie ma wielkiej polityki, ale zasygnalizowane zostały wątpliwości dotyczące kondycji Turcji – kraju aspirującego do integracji z Europą, a zarazem już w tej Europie obecnego za sprawą milionów emigrantów – i jej mieszkańców, zmagających się własną tożsamością, pytania o los wyludniającej się wiejskiej prowincji i sytuację kobiet, o to, jaką rolę w tureckiej tradycji pełnią kumoterstwo i protekcja czy przemoc.

Ceylan maluje również zbiorowy portret tureckich mężczyzn. Świat, który pokazany został w filmie, to świat, w którym kobiety są niemal nieobecne, świat zdominowany przez mężczyzn. Tu nie ma miejsca na okazywanie słabości. Tymczasem nie tylko domniemany morderca, ale i inni bohaterowie skrywają tajemnice, do których wstyd się przyznać. Niemal każdy z bohaterów, którzy na dłużej pokazują się na ekranie, jest wewnętrznie poraniony, nosi w sobie ślad cierpienia, być może z powodu własnych grzechów.

Mężczyźni otwierają się przed sobą powoli, a rolę swoistego powiernika zdaje się odgrywać lekarz (świetny Muhammet Uzuner). Ale i on nosi w sobie sekrety, o których nie jest mu łatwo opowiadać. Szczegółów historii jego życia można się tylko domyślać, patrząc na zdjęcia jak z rodzinnego albumu, które doktor Cemal przywiózł ze sobą jako ślad dawno minionych wydarzeń. On także odegra rolę sędziego, do którego należeć będzie kluczowa decyzja. Cemal występuje tu jako porte parole reżysera, których nie chce ferować łatwych wyroków. Bohaterowie nowego filmu Nuri Bilge Ceylana nie są bowiem ludźmi bez winy. Ale nikt też nie zostaje potępiony.

Na poprzednie filmy Ceylana można patrzeć jak nieco bardziej osobiste, kameralne. Reżyser obsadzał w nich często członków własnej rodziny (w „Klimatach” sam zagrał główną rolę). „Pewnego razu w Anatolii” rości sobie prawo do bycia opowieścią szerszą, bardziej uniwersalną. Ale pozostaje w niej podobna melancholia, która charakteryzowała choćby chłodny obraz pt. „Uzak”. W najnowszym filmie jest też więcej zawodowych aktorów. Gra aktorska zasługuje tu zresztą na osobne uznanie. Odtwórcy głównych ról tworzą swoje kreacje z dużą godnością i odpowiedzialnością.

Po obejrzeniu tego „męskiego” filmu na długo w pamięci pozostają jednak przede wszystkim oblicza kobiet: żony ofiary oraz córki sołtysa, której prosty gest nabiera charakteru niemal sakralnego.

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion