Panie Tomas, przede wszystkim pozwoli Pan złożyć Panu moc serdecznych życzeń z okazji niedawnego dnia urodzin i wspaniałego jubileuszu. Czy nadaje Pan tej dacie jakieś szczególne znaczenie, próbuje podsumować to, co zrobione, wytyczyć plany na przyszłość, czy też dzień urodzin to tylko małoznaczący symbol?

Wie Pan w zasadzie nie przewiązuję większej wagi do jubileuszy albo do nagród czy celebracji, ale oczywiście człowiek myśli, że ma już kopę lat. Jean-Paul Sartre powiedział kiedyś, że człowiek jest jak pasażer ciężarówki, który jest zwrócony do tego od czego się oddala, ale nigdy nie dowie się co jest przed nim. Nie wiem jaka będzie moja przyszłość. Bardzo chciałbym zakończyć życie w sposób godny, ale to wyłącznie zależy od Pana Boga. Myślę jednak, że życie moje ułożyło się nieźle. Miałem dużo szczęścia w życiu prywatnym. Bardzo chciałem zobaczyć cały świat i prawie cały świat zwiedziłem. Miałem wspaniałych przyjaciół. Więc zostaje tylko dziękować Panu Bogu za to wszystko.

Jaka teoria jest Panu bliższa: jest Pan fatalistą czy jednak każdy z nas jest kowalem swego losu?,/strong>

Podchodząc do tego w sposób chrześcijański to fatum nad nami nie ciąży, bo człowiek zawsze ma wybór.  O tym pisał Miłosz, chyba cytując Simone Weil, że każdą błędną decyzję zawsze można naprawić. Bo człowiek ma wolny wybór, wolną wolę. Natomiast fatalizm to jest przedchrześcijańskie wierzenie. Sporo osób obecnie w to wierzy, ale ja do nich nie należę. Z drugiej strony wiem, że zawsze mogę wybrać, ale nie wiem do końca co wybiorę. Chcę wybrać dobrze, a nie źle, ale nigdy nie mogę być stuprocentowo pewny.

Przede wszystkim jest Pan poetą, ale Panu bardzo często zadają pytania dotyczące spraw politycznych oraz doczesnych. Czy to Panu nie ciąży?

Mnie to ciąży, że dość często wypowiadam się na tematy polityczne. Uważam, że to nie jest moje powołanie. Z drugiej strony jest tyle tabu, o których się nie mówi... Jest taka stara mądrość żydowska, chasydzka, że „Jeśli nie ja, to kto? Jeśli nie teraz, to kiedy?”. Ja tej maksymy trzymałem się w czasach sowieckich i trzymam się obecnie. Chociaż to jest raczej uciążliwe. To było mniej uciążliwe w czasach sowieckich, bo wtedy człowiek mógł zapłacić za to bardzo słoną cenę. Teraz nie, więc człowiek myśli, czy to ma sens? Bo duża cena nadaje rzeczom większy sens. A obecnie faktycznie nic się nie zmieni, jeśli się powie. Mówić jednak trzeba.

Powracając do stosunków polsko – litewskich. Pan i Czesław Miłosz przyłożyliście mnóstwo starań do osiągnięcia polsko-litewskiego porozumienia. W pewnym momencie wyglądało, że to porozumienie zostało osiągnięto. Obecnie jednak najwyraźniej znów wróciliśmy do punktu wyjścia. Dlaczego?

Pisałem o tym w jednym ze swoich artykułów, że w zasadzie stosunki polsko - litewskie to są prace syzyfowe. Jak to ujął mit ten kamień wymyka się Syzyfowi i powraca do punktu zerowego lub prawie zerowego. Więc trzeba znów pchać kamień. Jestem człowiekiem już raczej niemłodym i  nie ma już obok Syzyfów potężniejszych od mnie. Nie ma Miłosza, nie ma Giedrojcia. To jest trudne. Jak pisał jednak Camus, Syzyf w pchaniu kamienia na górę, znajduje sens życia.  Staram się robić, co mówił Camus. Moim zdaniem to co teraz mamy w stosunkach polsko – litewskich to raczej zależy od wewnętrznych rozgrywek politycznych, zarówno w Polsce, jak i na Litwie. Jednak nic się poważnego nie dzieje. Jest oczywiście pewien tryumf myślenia anachronicznego. I w Polsce, i na Litwie ludzie podchodzą do tego tematu, tak jak podchodzili w okresie międzywojennym. Polacy mówią, że Litwini gnębią Polaków, Litwini, że Polacy uciskają  Litwinów. Litwin mówi, że pierwsi zaczęli Polacy, Polak - że Litwini. To są bardzo niekonstruktywne postawy. Sądzę, że to przeminie. Zasadnicze sprawy między Polską a Litwą zostały rozwiązane, kiedy został podpisany Traktat polsko – litewski. Jestem przekonany, że ten Traktat nigdy nie będzie odwołany.

Jednak ciągle powracają np. kwestie pisowni nazwisk oraz podwójnych nazw ulic. W czym tkwi problem?

Problem tkwi w inercji, w ludzkiej mentalności. Dziadek powiedział ojcowi, ojciec powiedział synowi – i tak te niesnaski ciągną się, nawet w sytuacji kiedy naprawdę nie mają sensu. Mówiąc o podwójnych nazwach, to zawsze wskazuję Litwinom, co prawda ostatnio bez większego skutku, na Finlandię. Bardzo niedawno byłem w Helsinkach. Co mnie zdziwiło, że w stolicy jak również w innych miastach, wszędzie są napisy dwujęzyczne:  po fińsku i szwedzku. Szwedów w Finlandii jest bardzo mało. Wszyscy Szwedzi znają dobrze język fiński. Więc gdyby nie było tablic po szwedzku, nic by się nie zmieniło. Finowie jednak zważając na pozytywną rolę, jaką odegrali w ich historii Szwedzi,  w stosunku do nich zrobili ten gest kurtuazyjny. Gdyby Litwini na to zgodziliby się to byłoby bardzo pięknie. Niestety nie zawsze to się udaje. W ogóle czym dalej na południe, tym trudniej robić takie piękne gesty. Szwecja i Finlandia załatwiły tę kwestię po dżentelmeńsku. Na Litwie i w Polsce już mniej dżentelmeńsko. Natomiast w krajach bałkańskich ludzie po prostu mordują się nawzajem. Możemy tylko podziękować Panu Bogu, że nie mordujemy się.

Pan wspominał, że nie mógłby pisać wierszy w innym języku niż litewski. Nigdy Pana nie korciło, aby pójść śladami Polaka Josepha Conrada czy Rosjanina Władimira Nabokowa i zacząć pisać po angielsku? Obaj pisarze stali się klasykami literatury anglojęzycznej.

Moją misją jest zostanie pisarzem na Litwie. Nie chcę być klasykiem w innych językach. Zresztą że zostanę we własnym kraju, to też jest dosyć wątpliwe. Moją sprawą nie jest przesądzać, czy tak będzie, czy nie. W angielskim nie czuję się w domu. Mogę wykładać, napisałem nawet książkę o Aleksandrze Wacie. Pisać literaturę piękną po angielsku nigdy mnie nie korciło. Po rosyjsku pisałem wiersze we wczesnej młodości, kiedy byłem zakochany w pewnej Rosjance. Dzięki Bogu tego nigdy nie wydrukowałem. Z jednej strony dlatego, że to byłoby niepatriotyczne, z drugiej – te wiersze były kiepskie. Po polsku chyba nie potrafiłbym napisać. Więc pisze tylko i wyłącznie po litewsku.

Pan niegdyś powiedział, że najważniejszym miastem dla Pana jest Wilno. A jaki stosunek ma Pan do Kłajpedy, miasta w którym się urodził?

To jest dla mnie drugie najważniejsze miasto na kuli ziemskiej. Nie tak ważne jak Wilno, ale gdzieś bardzo blisko. Kłajpeda to jest miasto poniemieckie, skromne, prowincjonalne. Z pewnymi ciekawymi zabytkami. Powiedziałbym, że jest to miasto bardzo romantyczne, ponieważ leży nad morzem, a obok znajduje się piękna Nida. Nie jest to jednak miasto na skalę europejską. Mimo to bardzo lubię Kłajpedę. Przebywanie w Kłajpedzie jest dla mnie tożsame z byciem w Wilnie.

Dzisiejsze Wilno ma ten poziom europejski?

Może nie ma, ale ma potencjał, aby osiągnąć ten poziom.

Pan bardzo lubi podróżować, który kraj wywarł na Panu największe wrażenie?

Chyba Włochy. Byłem tam co najmniej dziesięć razy i Włochy znam na wylot. Nie byłem tylko na Sardynii, ale mam nadzieję, że będę tam w najbliższych miesiącach. Być może lubię Włochy dlatego, że właściwie Włochy i Wilno to jest prawie to samo.

Co w podróżach dla Pana jest najważniejsze? Dla kogoś to są zabytki, dla innych - ludzie, trzeci odwiedzają ze względów kulinarnych...

Dla mnie podróż to przede wszystkim poszerzenie swego horyzontu kulturalnego. Wchodzą w to zabytki, architektura, muzea i podobne rzeczy. Oczywiście literatura. O ile interesuję się Włochami, o tyle ciekawie się i włoską literaturą. Natomiast jeśli Pan pyta o pewną egzotyczność, o kulinarię, to na pewno takim czymś są Chiny. Kuchnię chińską przekładam nad każdą inną.

Byłem w Chinach dwukrotnie. To jest kraj niesamowity. Dziwne, że jest to kraj komunistyczny. Komunistyczny, ale robi się coraz bardziej do przyjęcia. System ewolucjonuje z komunizmu w stronę konfucjanizmu. A konfucjanizm jest czymś znacznie lepszym niż komunizm.

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (135)