Przejęłaś niejako stanowisko prowadzącej Zlotu po Annie Adamowicz, słynnej ciotce Franukowej, czy nie bałaś się porównań? Co nowego, Twoim zdaniem, wniosłaś w prowadzenie Zlotu?

Tak naprawdę, to bardziej zostałam „wrobiona” w prowadzenie Zlotów, niż przejęłam funkcję Pani Ani. Porównań się nie boję, ale jestem świadoma tego, że zawsze będę z nią porównywana. Jest to przecież żywa legenda Wileńszczyzny! Wiem, że nigdy jej nie dorównam, a zresztą nie staram się tego robić.

Po pierwszym dniu prowadzenia Zlotu, prawie 4 lata temu, otrzymałam cenną poradę od głównego sędziego zawodów sportowych Zlotu oraz jednego z pierwszych organizatorów, Czesława Sokołowicza. Powiedział mi, żebym nie starała się porównywać z Panią Anią: „Ania jest Anią, a ty – to ty”. Staram się prowadzić Zloty właśnie według tej zasady, choć i tak zawsze gdzieś z tyłu głowy mam to pytanie „a jak ona by to zrobiła?”

Czy masz na Zlocie jakieś dodatkowe obowiązki oprócz prowadzenia imprezy?

Całkowicie wystarcza mi prowadzenia Zlotu. Przez prawie 3 dni jest to praca 24 h na dobę, swoją drogą, nie tylko moja. Razem z komendantem, sekretarzem, sędziami i innymi organizatorami staramy się zapanować nad całością imprezy.

Poza tym, na ile się da, pomagam przy promocji oraz innych sprawach, które można ogarniać na odległość (od ponad roku mieszkam w Warszawie). Ostatnie kilka tygodni przed Zlotem podczas praktycznie codziennych rozmów na Skype ze Zbyszkiem Głazko, jednym z organizatorów, coś omawiamy, załatwiamy, planujemy. Idea oraz główne założenia Zlotu nie zmieniają się przez te wszystkie lata, a jednak każdego roku trzeba pewne rzeczy wymyślać od początku, ot chociażby główny składnik na konkurs kucharski.

Co Ci najbardziej utkwiło w pamięci z ostatnich Zlotów?

Tyle tam się dzieje, że musiałabym długo opowiadać, aż zanudziłabym wszystkich. Po każdym Zlocie zostają bardzo żywe skrawki wspomnień tego, co się tam działo. Być może te momenty wcale nie były istotne dla innych, ale wywołują w moim sercu bardzo ciepłe uczucia.

Natomiast najbardziej zaskakuje mnie nieprzewidywalność. Jest to jej urok, ale i przekleństwo jednocześnie. Nie da się zaplanować wszystkiego, chociażby pogody, liczby uczestników i drużyn, przeróżnych sytuacji. Sam przebieg imprezy, walka o pierwsze miejsce, która zwykle toczy się do ostatniej minuty ostatniego konkursu, jest fenomenalna, a czasem wręcz niezrozumiała dla obserwatorów.

Czym dla Ciebie jest Zlot Turystyczny Polaków na Litwie? Kiedy po raz pierwszy na niego trafiłaś i jakie było pierwsze wrażenie?

Jest dla mnie jak Nowy Rok albo Gwiazdka! Inni żyją rytmem „od 1 stycznia do 31 grudnia”, albo „od urodzin do urodzin” – ja żyję od Zlotu do Zlotu. Może to zabrzmi przesadnie, ale pierwsze pół roku po Zlocie przypominam sobie, jak było, następne pół – czekam i myślę sobie, jak będzie. No i zanudzam wszystkich dookoła opowieściami o tej imprezie, za co wszystkich serdecznie przepraszam.

Pierwszy raz trafiłam na jubileuszowy XX. Zlot w 2008 r. jako dziennikarka „Kuriera Wileńskiego”. Przyjechałam, zobaczyłam i… zostałam. Ta determinacja wszystkich uczestników, by walczyć i wygrać, ta atmosfera dobrej zabawy, przyjaźni niezależnie od pochodzenia, wieku czy języka (bo na Zlot od lat przyjeżdżają nie tylko Polacy) była tak pociągająca, że nie mogłam się jej oprzeć. I choć strasznie pogryzły mnie wtedy komary – zdołałam nawet zabić jednego mrugnięciem powieki – tej decyzji nie żałowałam. I wątpię, czy kiedykolwiek będę.

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (7)