- Czy mógłbyś czytelnikom PL DELFI powiedzieć skąd się wziął pomysł na aktorstwo?

Trudno powiedzieć jednoznacznie... Jeżeli wziąć pod uwagę to co wiem o swoim dzieciństwie od rodziców, to już wtedy podczas każdego rodzinnego spotkania był jakiś mój występ, moi rodzice nie musieli mnie namawiać, jakieś wewnętrzne parcie było we mnie, żeby coś zaśpiewać, powiedzieć wierszyk... Kiedy dojrzewałem, poddałem się argumentom starszych, że trzeba wybrać „zawód konkretny”, zapominając dziecinne pragnienia zacząłem się zastanawiać nad ekonomią, prawem, medycyną...

Potem tak jakoś się złożyło, że trafiłem do szkolnego zespołu teatralnego pani Ireny Litwinowicz, tam poznałem Romka Ławrynowicza, a potem całe moje postrzeganie świata wywróciło się do góry nogami, w pozytywnym sensie... Swojego czasu tworzyliśmy grupę społeczno-artystyczną SIEKIEL, grupę znajomych próbujących opisać siebie i rzeczywistość dookoła, do tego najlepszym środkiem wyrazu była sztuka. W między czasie miałem okazję po raz pierwszy zobaczyć teatr współczesny, czyli spektakl Oskarasa Koršunovasa pt. ,,Shopping and Fucking”. To właśnie po tym przedstawieniu, można by powiedzieć odkryłem swoje aktorskie powołanie. Zrozumiałem, że teatr może być ciekawy, barwny, intrygujący, a nie archaiczny. To dla mnie wówczas było naprawdę dużym odkryciem.

W tamtym momencie już wiedziałem, że chcę grać w teatrze współczesnym, który może odzwierciedlać życie codzienne i jego problematykę. Następnie musiałem podjąć pewne kroki, żeby to zrealizować. Przystankiem była Akademia Teatralna w Warszawie. Zajęcia prowadzone przez Aleksandrę Konieczną, z którą obecnie współpracuję w teatrze, były dla mnie kolejnym odkryciem. Już wątpiłem w aktorstwo jako sztukę, wydawało się tylko czymś co jest mniejszą częścią, z której składa się spektakl. Zajęcia z Aleksandrą Konieczną dały wiarę w to, że aktorstwo jest sztuką samą w sobie, ponieważ czerpie z wyobraźni, jak w malarstwie. To po raz kolejny utwierdziło mnie w przekonaniu, że to jest ta forma sztuki, którą chcę uprawiać w przyszłości.

- Jakie były Twoje początki w teatrze?

Początki miałem w projekcie „Teren Warszawa” organizowanym przez Teatr Rozmaitości (TR), wziąłem urlop dziekański w Akademii Teatralnej, żeby móc w nim uczestniczyć. „Teren Warszawa” polegał na tym, że młodzi aktorzy, w ramach tego projektu, uczęszczali na zajęcia ruchowe i aktorskie, które bardzo się różniły od tych w Akademii, ruchowe były bardziej intensywne i ciekawe, aktorskie bardziej skierowane na „co?” a nie „jak?”, oprócz tego wystawiane były spektakle, gdzie pracowaliśmy z doświadczonymi reżyserami i aktorami.

To właśnie podczas tego projektu zadebiutowałem na scenie w spektaklu „Zaryzykuj wszystko” w reżyserii Grzegorza Jarzyny. Projekt „Teren Warszawa” stawiał na to, że edukacja aktorska odbywa się w momencie pracy nad spektaklem, następnie w konfrontacji z widzem, bo tak na prawdę aktorstwa nie nauczy żadna szkoła, albo to coś jest i kiedy jesteś na scenie ludzie przeżywają razem z tobą, albo krzyczysz, pocisz się, gestykulujesz, mówisz wyraźnie, głośno, ale nic z tego, nie rusza to nikogo, trafia w pustkę...

- Zrobiłeś też kilka projektów w Wilnie, czy mógłbyś powiedzieć coś na ten temat?

Tak, jeszcze przed wyjazdem do Warszawy robiliśmy z kolegami z grupy SIEKIEL jakieś projekty artystyczne, np. wystawy fotograficzne, wieczorki poetyckie i inne. Jeżeli zaś chodzi o film, pierwszą próbką był „Manifest”. To był pomysł Bartka Połońskiego i Romka Ławrynowicza, ja właściwie tylko pomogłem Romkowi przeczytać tekst, ten film wygrał Grand Prix na festiwalu „Pravda 1 min.”, wówczas mieliśmy już motywację, żeby zrobić coś większego.

Romek Ławrynowicz kolejny raz wykazał się jako wspaniały organizator i scenarzysta, dostaliśmy szansę zrobić 15-minutowy film na festiwal komercyjnych filmów krótkometrażowych „AXX”. Romek już miał pomysł na scenariusz, parę dni rozwijaliśmy go i pisaliśmy dialogi w grupie, tydzień przygotowań, Bartek skonstruował filmową lampę, rysowaliśmy scenopis, tydzień filmowaliśmy nocami. Wynikiem tej pracy była nagroda publiczności i nagroda za najlepszą rolę kobiecą, które zdobyliśmy filmem „Bausmė”.

A potem coś się stało... Może za bardzo daliśmy się ponieść tej fali sukcesów, za bardzo rozluźniliśmy się, straciliśmy tę motywację i kolejny nasz projekt okazał się klapą... Teraz mamy przerwę, nie tworzymy w tym momencie razem, ale czuję, że to jeszcze nie koniec, jeszcze kiedyś razem zrobimy jakiś film i tym razem się uda...

- Wiadomo, że głos w pewnym sensie jest instrumentem aktora. Co z Twoim wileńskim akcentem? Czy kiedyś Ci przeszkadzał? Czy nadal go masz?

Generalnie do końca trudno jest się go pozbyć. Musiałem włożyć sporo pracy, żeby go wyeliminować, żeby nie zakłócał odbioru widza. Dzisiaj nie mam z tym problemu, chociaż jak na scenie wchodzą emocje, to czasami w tym ,,o”, ,,u” słychać jego nutkę. Jeżeli zaś chodzi o moje relacje ze znajomymi z Polski, to oni tego nie słyszą. Czasem bywa tak, że siedzimy sobie w grupie, dzwoni do mnie telefon, odbieram i mówię: ,,prywiet, co słychac, a, u mnie wsio dobrze”. Nagle zapada cisza i wszyscy słuchają, po czym pytają mnie w jakim języku rozmawiam.

- Czy zatem Twoim zdaniem język polski i wileński to są dwa różne języki?

Nie, nie do końca. Uważam, że gdzieś tam to ten sam język, ale język wileński jest bardziej luźny. Nie dbasz tu o zasady, budujesz zdania o wiele prościej, masz też większy zasób słów. W języku wileńskim słowo możesz przekręcić w taki sposób, że będzie ono miało jeszcze bardziej dosadne znaczenie.

- Podobno każdy człowiek myśli w jakimś języku. W jakim języku myślisz Ty?

Zdecydowanie myślę po wileńsku.

- Czy mógłbyś opowiedzieć czytelnikom o swoim nowym projekcie ,,Gruppa Wschód”?

,,Gruppę Wschód” tworzę wraz z moimi kolegami ze szkoły teatralnej, którzy są zafascynowani rosyjską kulturą i muzyką. Kiedyś, gdy nikt tu nie wiedział jeszcze o zespole 5nizza (kultowy ukraiński zespół grający akustycznego reggae, hiphopa na folkową nutę – przyp.red.), ja i kolega z roku Wojtek Urbański dostaliśmy ich płytę w prezencie od studentów aktorstwa z Wilna, bardzo się nam spodobała, nauczyliśmy się grać na gitarze i śpiewać kilka ich piosenek. Ta płyta rozmnażała się w niesamowitym tempie, w ciągu kilku miesięcy słuchała jej prawie cała Akademia Teatralna, na każdej imprezie wszyscy śpiewali razem „Ja Sołdat!!!”. Potem Wojtek i Paweł Paprocki pojechali do St. Petersburga, wrócili i razem śpiewaliśmy już inne rosyjskie piosenki.

Rafał Kosowski, inny kolega z roku, grał i śpiewał razem z nami, później dołączyli do nas Wiktoria Gorodeckaja, aktorka Teatru Narodowego, która pochodzi z rosyjsko-litewskiej rodziny i Dawid Somlo, mój przyjaciel, z ciekawości i dla przyjemności grający na wszelkiego rodzaju instrumentach perkusyjnych. Nie ma wśród nas profesjonalnych muzyków, oprócz Ksawerego Wójcińskiego.

Śpiewamy piosenki w języku rosyjskim, po polsku - tłumaczone z rosyjskiego na polski w taki sposób, że nie zmienia się ich pierwotny sens - a także od nie dawna gramy jedną piosenkę, mojego autorstwa, po wileńsku pod tytułem ,,Lenka”. Piosenka sama w sobie opowiada tragiczną historię, natomiast przez ten język staje się tragikomiczna, co też bawi publiczność.

- Czy masz zamiar przyjechać z ,,Gruppą Wschód” do Wilna?

Przyjazd do Wilna jest moim marzeniem. Niestety wszystko się obija o kwestie finansowe. Czytelników natomiast zapraszam na nasz koncert w Warszawie, który odbędzie się 2 kwietnia w Teatrze Rozmaitości o godzinie 20. Szczegóły na www.facebook.com/#!/events/190752901036496/

- Od dłuższego czasu mieszkasz w Warszawie, jak z tej perspektywy postrzegasz konflikt polsko-litewski na Litwie?

Według mnie, to co się teraz dzieje jest po prostu robieniem materiałów do pierwszych stron gazet. Moi znajomi, Polacy z Litwy, nie mają żadnego problemu z tym, że są Polakami. Tworzą firmy wespół z Litwinami, współpraca przebiega bez zatargów narodowościowych. Powiem inaczej, jeżeli chodzi o ludzi inteligentnych, to nie mają z tym w ogóle żadnego problemu, a jeżeli poczują się zaatakowani, to wiem, że bez zbędnych krzyków i pustych słów, a działając w ramach prawa poradzą sobie z każdym problemem.

Innym problemem z kolei jest to, że się nie inwestuje w polską kulturę, a jeżeli już, to się robi pokątnie wśród swoich. Młodzież, która jest przyszłością, nie ma żadnych alternatyw, wszystkie przedsięwzięcia są nieciekawe i archaiczne. Tańce i pieśni ludowe, a także wybory ,,Miss Kuriera Wileńskiego” nie interesują ludzi młodych, oprócz tych uczestniczących w tych „projektach”. Może nie mam racji, i znalazło by się mnóstwo obrońców tych „wydarzeń kulturalnych”? Może, ale fakt jest taki, że są one jedynie zamiennikiem, czymś zastępczym. Jedynymi wartościowymi przedsięwzięciami, które mają miejsce na Wileńszczyźnie, są konkurs recytatorski ,,Kresy”, Olimpiada polonistyczna, zespoły teatralne, chociaż powinny poważnie przemyśleć swoje repertuary i trochę się odnowić.

Source
Topics
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion