Pani od lat mieszka w Chicago. Gdzieś słyszałem, że prawdziwy muzyk jazzowy powinien mieszkać na stałe w USA,albo przynajmniej na pewien czas tam zamieszkać, aby nasiąknąć tą tradycją. Czy Pani zgadza się z tą opinią?
Myślę, że podróżowanie i jeżdżenie z różnymi muzykami, zwłaszcza z muzykami z rożnych stron świata, kiedy się jest w rożnych sytuacjach muzycznych, niewątpliwie bardzo rozwija. Kolebką jazzu są Stany Zjednoczone. Więc jest czymś bardzo cennym tam mieszkać i współpracować z miejscowymi muzykami. To na pewno daje inną perspektywę. Poznaje się ten jazz od korzeni, czyli w miejscu w którym się urodził. Mieszkanie tam daje mi naprawdę dobre doświadczenie. Nie wiem, czy do końca jest prawidłowe sformułowanie, że trzeba tam mieszkać. Właściwie każda muzyka w każdym miejscu ma inna estetykę. W związku z tym, że mamy inne korzenie, inne tradycje muzyczne, to na pewno nasza muzyka brzmi inaczej. Bo w niej jest nasza nuta. Bo jest to muzyka, która z kolei nie jest tam znana. Dla nich to również jest ciekawe, że ktoś przywozi z innej części świata coś swojego. To są fajne konfrontacje dla obu stron.
Czy słuchacze różnią się w Ameryce i Europie?
Czy Pani często zdarza się grać w takich denerwujących miejscach?
Nie, rezygnuje z takich miejsc, gdzie muzyka jest tylko tłem. Chociaż czasami zdarza się. Od wielu lat gramy taki duet z Brazylijczykiem Paulinhem Garcia. Gramy w rożnych miejscach. Mam taki stały klub w Chicago. Czasami zdarza się tak, że przychodzą ludzie, bardzo często to są dwie lub trzy osoby, którzy potwornie głośno rozmawiają zakłócając spokój innym. Czasami można ich tylko wyrzucić. I tak czasami się zdarza. Jeśli nie chcą słuchać to mają opuścić miejsca. Bo oni dekoncentrują resztę publiczności, a nie tylko muzyków. Człowiek nie może skupić się wówczas na muzyce, bo jest ktoś, kto ma do obgadania ważne dla siebie sprawy.
Pani w Wilnie była kilka razy.
Jestem po raz trzeci w Wilnie...
Czy Pani udało się coś ciekawego w Wilnie zobaczyć, zwiedzić miasto? Czy raczej Pani tarsa w Wilnie - to hotel, koncert, kolacja, lotnisko?
Właściwie przyjeżdżam i niewiele widzę. Pierwszy raz to faktycznie tylko przyjechałam i wyjechałam. Przyjechaliśmy po południu, zagraliśmy koncert i bardzo rano wyjechałam. Natomiast jak ostatnio byłem, miesiąc temu, to przeszłam przez miasto. Byłam przy słynnej Bramie (Ostra Brama – przyp. PL DELFI) i przeszłam przez miasto właściwie tak ogólnie. Generalnie miasto wygląda pięknie. Architektura, jak zauważył mój kolega, jest bardzo zorganizowana. Nie jest taka przypadkowa i bezsensu. Naprawdę Wilno jest piękne. Macie szczęście mieszkać w takim mieście, które ma wielką tradycję. Dużą kulturę i przeszłość. Miasto jest może przez wielu jeszcze niedocenione. Jednak dzięki temu, że macie teraz otwarte granice, to chyba macie więcej zwiedzających. Sądzę, że w pewnym momencie będziecie mieli ich dosyć... Przede wszystkim macie wspaniałą publiczność. Miejsce w którym koncertowałam jest po prostu magiczne...
To jest Kościół Św. Katarzyny?
Teraz Pani przyjechała z programem, w którym śpiewa kolędy. Co dla Pani znaczą Święta Bożego Narodzenia?
To jest coś bardzo ważnego. Dla mnie przede wszystkim to jest rodzina, spotkanie z najbliższymi, spędzenie czasu z najbliższymi. Same przygotowania przedświąteczne są bardzo ważne. Bo to jest przyszykowanie się do wielkiego dnia. To jest tradycja, która obejmowała wszystkie elementy. Duchowe i cielesne. Bo trzeba było posprzątać w domu, przygotować potrawy. Pochodzę z domu bardzo religijnego, więc ta cała oprawa duchowa miała bardzo ważne znaczenie. Te Święta są bardzo mocno oczekiwane. Święta Wielkanocne są bardzo ważne, ale te są bardziej wesołymi świętami.
A czy za świątecznym stołem u Pani są śpiewane kolędy?
U mnie? Tak, oczywiście. Moja mama, moja siostra i cała rodzina mieszka w Polsce. Właściwie w Stanach jestem sama. Kilka Świąt spędziłam poza granicami kraju, ale zawsze staram się być na Święta w Polsce. W Stanach to wygląda zupełnie inaczej. Są traktowane bardzo komercyjnie. Co zresztą widać tutaj również. Bo przejęliśmy tę fatalną tradycję z Ameryki, gdzie do znudzenia kolędy rozbrzmiewają cały miesiąc od końca listopada do pierwszego dnia Świąt, a później właściwie ich nie słychać. Może do Nowego Roku coś tam się jeszcze dzieje. Są tak eksploatowane i eksponowane we wszystkich możliwych miejscach, sklepach, na ulicach. Są to głównie święta komercyjne, aby jak ja to mówię, sprzedać więcej skarpet i szalików. Niestety ten nawyk wszedł również do Europy Wschodniej. I to już jest fatalne. Bo my ubieraliśmy choinkę 24 grudnia w Wigilię, a nie 24 listopada. W Stanach już wtedy są ustawione choinki, domy są wystrojone. Wygląda to pięknie. Ludzie prześcigają się w pomysłach, ale oni wyrzucają choinki w pierwszy dzień świąt. Czasami znajdowałam wyrzucone choinki już w Wigilię, więc nie musiałam nawet kupować.
A jak Pani spędza Sylwestra? Podobnie jak dla większości muzyków to jest dzień pracy?
Nie. Nie pracuję w Sylwestra. Pracowałam tego dnia tylko w czasach studenckich, dawno temu. Właściwie nie lubię tego dnia. Nie wiem dlaczego trzeba bawić się tego dnia: pożegnać stary i powitać nowy rok. Nie ma to dla mnie znaczenia.
W Chicago jest jedno z największych skupisk Polaków poza granicami Polski. Czy Pani utrzymuje kontakty z Polonią? Czy współpracujecie?
Oczywiście. Jestem Polką. Mam bardzo dużo przyjaciół-Polaków. Znam media, które działają na tamtejszym rynku. Zapraszam ich zawsze na moje koncerty. Jak jest potrzeba to współpracuję i generalnie jestem z nimi w kontakcie.
Pani nie podoba się w Ameryce takie komercyjne podejście. Jednak właśnie tam mieszka Pani na stale. Dlaczego?
Życie w Ameryce pod wieloma względami jest łatwiejsze, a pod wieloma trudniejsze. Jeśli chodzi o muzykę to jest to najbardziej inspirujące środowisko. Mieszka tam cała gama muzyków amerykańskich i tych, którzy przybyli z całego świata. Tam powstają przeróżne gatunki muzyczne. Może nie gatunki, a puzzle muzyczne. Tak dzieje się przez to, że mamy dostęp do siebie. Ludzie przyjechali z różnych stron świata i traktują muzykę jako niesamowitą pasję. Każdy chce pokazać to co przywiózł najfajniejszego. Takie spotkania mogą zaowocować wspaniałymi projektami. To jest plus. Minusem jest to, że jest bardzo duża konkurencja. Jest bardzo trudno znaleźć dobre koncerty i dobrą pracę. To byłoby łatwiejsze, gdybym mieszkałam w Polsce, bo tu już mam ugruntowaną pozycję i jest mi łatwiej pewne rzeczy realizować. A tam jest bardzo dużo muzyków i bardzo dobrych. Ale jak się znajdzie swoje miejsce, swoją niszę - to można to wszystko poukładać. Tam łatwiej żyje się w takim życiu codziennym. Tam jest większa dostępność pewnych rzeczy. Mówiąc o materialnych rzeczach to jest tam większy wybór. Są większe granice tolerancji. U nas też to się zmienia. Tam jednak łatwiej się żyje, bo żyje się bez takich obciążeń kulturowych. Nie ma presji środowiska.
Czyli?
Każdy kreuje coś swojego i nikt się temu nie dziwi. Tutaj (W Polsce, Europie – przyp. PL DELFI) jesteśmy mentalnie podobni i wymagamy od innych tego podobieństwa. Mamy zachowywać się jak wszyscy dookoła, bo inaczej nie wypada. Musimy żyć według pewnych schematów, bo jest taka kultura. Tam jest taki tygiel różnych kultur. Każdy chce zostać sobą. Nikt się nie dziwi, że ten jest wyznania muzułmańskiego, ten jest protestantem, ten jest katolikiem, a ten jest Żydem. To się nazywa fenomen Ameryki, że wszyscy ze sobą jakoś współpracują. Jeśli pewne rzeczy nie podobają się, to tego nie mówi się głośno. Bo to już jest albo nacjonalizm, albo rasizm. A te rzeczy są niewybaczalne. W związku z czym wszyscy się tolerują. Są oczywiście problemy, ale generalnie, to nie są takie problemy z którymi się nie da żyć. Ludzie muszą ze sobą współpracować, bo nie mogliby tam mieszkać. Tam jest łatwiej zaadoptować się. Bo albo znajduje się swoich, albo samemu coś się tworzy wokół siebie. Bo z pewnością trudniej żyje się obcokrajowcom w Polsce, niż Polakom w Ameryce.
Bo w Polsce obcokrajowiec ma dostosować się do pewnych schematów?