Jest kilka krajów znacznie mniejszych. Typu Andora, Luksemburg czy Lichtenstein. Jednakże te kraje najmniejsze są zupełnie inaczej zorganizowane. Najczęściej za ich politykę zagraniczną odpowiada kraj większy ale sąsiedzki.

Mają bardzo ograniczony aparat administracyjny czy opiekuńczy. Nie mają sił zbrojnych i własnej waluty. Językiem urzędowym też jest język kraju sąsiedzkiego ale dużego. W związku z tym koszty utrzymania takiego państwa są bardzo niewielkie. Gdy dojdą do tego różnego rodzaju przywileje choćby podatkowe, zachęcające do inwestowania firmy i prywatne osoby z innych krajów. Wtedy przekłada się to bardzo bezpośrednio na zamożność tych krajów i ich nielicznych mieszkańców. Nie jest przypadkiem, że praktycznie wszystkie te najmniejsze kraje w Europie są bardzo zamożne. Małe koszty, duże zyski.

W następnej grupie pod względem wielkości liczby ludności są właśnie kraje „prybałtyki”. Jedynie Irlandia ma podobną liczbę mieszkańców ale liczba ta szybko rośnie. Odwrotnie niż na Litwie. Nie ma swojej własnej waluty tylko euro. Językiem urzędowym jest angielski i irlandzki. Z tym, że tak naprawdę irlandzkiego mało kto używa. Niedawno padła ostatnia gazeta wydawana w tym języku. Część rozwiązań z zupełnie małych państw jest tam stosowana. Koszty państwa są zatem mniejsze niż np. koszty państwa litewskiego. Są kraje zaliczane do tej samej grupy małych ale nie najmniejszych państw pod względem demograficznym. Jak na przykład Słowacja, Dania czy Finlandia. Warto jednak wiedzieć, że liczą one aż po 5 mln mieszkańców. Czyli prawie drugie tyle co Litwa. Przy tak niedużych liczbach w sumie te 2 mln robi wielką różnicę. Dlatego używam słowa „aż”. Być może gdzieś między tymi 3 mln a pięcioma jest granica opłacalności państwa w takim powiedzmy „pełnym” tego słowa znaczeniu.

Litwa jak Łotwa ma wszystkie atrybuty państw znacznie większych. Wszystkie urzędy, podzielone na resorty. Własną walutę. Język oddzielny od innych państw. A także siły zbrojne. Wszystko to kosztuje nawet więcej niż w państwach średnich czy dużych. Z bardzo prostego powodu. Druk podręczników czy dokumentów w liczbie 500 tys musi być znacznie droższy niż w liczbie kilku czy kilkunastu milionów. W przeliczeniu na koszt jednej sztuki. Tak samo koszt waluty, banku centralnego i tak dalej. Zbyt mała liczba odbiorców tego wszystkiego. W związku z tym muszą być stosunkowo wysokie podatki. A to ogranicza rozwój firm ponieważ na początku bazują one na małym rynku krajowym. Mają dość wysokie podatki (koszty) a mały rynek zbytu (liczba ludności- dochód). Gdyby był on większy to może Litwa miałaby swoją NOKIĘ.

Tak jednak nie jest i chyba prędko nie będzie. Oczywiście są i inne uwarunkowania. Ciągłe nadrabianie strat po ZSRR choć te republiki były akurat najlepiej rozwinięte w ramach tego „związku”. Finlandia w sprawach gospodarczych dała sobie spokój z łapaniem wszystkich „srok za ogon” i zaczęła się specjalizować. To też odróżnia ją od krajów większych. Generalnie jednak gdyby państwo takie jak Litwa, potraktować jak przedsiębiorstwo to niezbicie by wyszło, że koszty utrzymywania wszystkich „wydziałów” są zbyt wysokie w stosunku do obecnych i potencjalnych dochodów firmy. Znacznie taniej byłoby niektóre konieczne do funkcjonowania „przedsiębiorstwa” zadania zlecić innym firmom. Zapłata za tę usługę byłaby znacznie niższa niż koszt utrzymania tego w ramach firmy. Tak robi wiele przedsiębiorstw na całym świecie nazywa się to outsourcing.

Jest jeszcze inna możliwość. Unia. Chyba zaczynają to rozumieć we władzach Łotwy. Pragmatyczni Estończycy pewnie też to zaczną rozważać. A co z Litwą? Owszem jest najludniejsza i czasem próbuje zachowywać się jak hegemon ale to są jednak niewielkie różnice w potencjałach. Zatem kraje te jadą na jednym wózku nie tylko ze względów geograficznych ale też gospodarczych. Propozycja jakiegoś połączenia czy ściślejszej unii tych krajów w świetle pragmatycznego interesu wyglądałaby całkiem sensownie. Obniżenie kosztów, zwiększenie zysków. Na ale czy to jest możliwe w obliczu silnych sił nacjonalistycznych w tych krajach? Na razie chyba nie.

Szczególnie jeśli na Litwie za jedną z głównych podstaw tożsamości narodowej i państwowej uznaje się język. Zatem będzie drogo. Dochody będą małe a emigracja też swoje robić będzie. W końcu kto wie jak to się skończy? Litwa i inne kraje nadbałtyckie balansują na granicy krajów zupełnie małych i krajów średnich/mniejszych. I to jest problem który warto dostrzegać. Szczególnie przed kolejną falą kryzysu. Moim zdaniem lepiej byłoby o tym rozmawiać choćby tylko teoretycznie, podczas spotkań przywódców tych państw niż o elektrowni atomowej której nawet w trójkę w takiej jak teraz sytuacji (wysokie koszty-niskie dochody!); wybudować nie mogą. Gdyby jednak zrobić unię to kto wie. Pięciomilionowa Finlandia ma dwie takie elektrownie i buduje kolejne bloki. Dlaczego nie mogłaby tego zrobić w przyszłości także większa ludnościowo „Nadbałtyka”?