Początek roku wita nas 13 stycznia - symbolem oporu społeczeństwa wobec okupanta i wielkiego imperium. Później mamy 16 lutego, czyli dzień wskrzeszenia państwa litewskiego po długim okresie zaborów. Za kilka dni będziemy obchodzili 11 marca - kolejną rocznicę wyzwolenia się z jarzma sowieckiego. Każdemu z tych wydarzeń towarzyszyli Polacy.

13 stycznia 1991 r. pod wieżą telewizyjną oraz parlamentem naprzeciw rosyjskich czołgów i żołnierzy stali ludzie różnej narodowości. W tym również sporo Polaków. W dalekim 1918 r. pod Aktem Niepodległości Litwy złożył swój podpis Stanisław Narutowicz, Polak i brat pierwszego prezydenta RP. Pod Aktem Odrodzenia Niepodległości z 11 marca 1990 roku swe podpisy złożyło trzech Polaków. Dziwnym trafem, pod wpływem różnych okoliczności, wydarzenia, które nas musiały połączyć, w dużym stopniu nas podzieliły.

Słynny rzymski mówca Cyceron powiedział: „Historia jest nauczycielką życia”. Śledząc najnowsze dzieje polsko-litewskich relacji gołym okiem widać, że Historia jest kiepską nauczycielką lub my jesteśmy kiepskimi uczniami. Zaczynając od 1994 r., kiedy został podpisany traktat polsko – litewski, a może nawet wcześniej - od uzyskania przez Litwę niepodległości, każdemu polsko-litewskiemu porozumieniu towarzyszyły wzajemne historyczne pretensje. Gdy tylko pojawiała się nadzieja na poprawę stosunków, z obu stron natychmiast zaczynały się sypać słowa – slogany oraz słowa-wytrychy: Żeligowski, Smetona, AK, Ypatingas burys, Ponary, Glinciszki, Dubinki, autonomiści – kgbiści oraz landsbergiści – sajudiści. Niczym bumerang powraca sprawa Wilna sprzed 90 lat i ciągłe powoływanie się na spisy ludności, carski z 1897 r., niemiecki z 1916. Na podstawie których próbuje się udowodnić, kto miał większe prawa do tego miasta, tak ważnego dla obydwu narodów.

Dziwi tylko, że działania w obu przypadkach bądź co bądź władz okupacyjnych w oczach „prawdziwych” patriotów stają się kluczowym dowodem w toczącym się sporze…

Nie chcę teraz wdawać się w kolejny historyczny spór, ponieważ nie ma on większego sensu. Jestem zwolennikiem podejścia, aby historię zostawić historykom, a nie politykom. „Odebranie” historii politykom nie oznacza, że dyskusja historyczna ma toczyć się w wąskim akademickim gronie. Właśnie prawdziwej społecznej dyskusji dotyczącej historii naszego kraju brak lub jest bardzo mało. Zamiast rzeczywistej dyskusji powielamy stare schematy i stereotypy. Zrozumienie historii nie polega na tworzeniu nowych mitów i dzielenia na „naszych” bohaterów i „ich” wrogów. Historia polega na dociekaniu i zrozumieniu skomplikowanych procesów, które doprowadziły do konkretnych wydarzeń historycznych. Bez zrozumienia tych procesów nadal nie zrozumiemy, dlaczego w 1990 r. część polskich działaczy ogłosiła autonomię i poparła Moskwę. Przecież w owym okresie wszyscy już wiedzieli i o zdradzieckim uderzeniu Armii Czerwonej na Polskę we wrześniu 1939 r., i o mordzie na polskich oficerach w Katyniu, i o wywózkach na Syberię.

Z drugiej strony w 1941 r. także część litewskich działaczy niepodległościowych wybrała fatalnie, pod okupacją hitlerowską powstał rząd Juozasa Ambrazevičiusa – Brazaitisa, oddziały policyjne, następnie LVR, chociaż nikt nie miał iluzji co do planów Hitlera i jego ludobójczej polityki, która już wkrótce uderzyła także w Litwinów.

Z perspektywy lat widzimy, że oba posunięcia były błędne. Obie strony postawiły na złą kartę i obie strony przegrały. Możemy próbować analizować i zrozumieć racje tych ludzi, ale oceny prawna i historyczna zostały wystawione, a ocenę moralną czy etyczną niech każdy wystawi sam.

Wydarzenia z przeszłości, tej dalszej czy bliższej, nie mają jednak żadnego związku z dniem dzisiejszym. „Bunt” Żeligowskiego czy autonomia w Solecznikach nie mają nic wspólnego z prawem do dwujęzycznych nazw czy oryginalnej pisowni nazwisk. A mord w Glinciszkach jak i późniejszy krwawy odwet w Dubinkach, w żaden sposób nie mogą mieć wpływu na strategiczne projekty typu Via Baltica, Rail Baltica czy budowa wspólnej elektrowni atomowej. Politycy zamiast skupiać się na przypominaniu tych kart historii, powinni się skupić na dialogu i dniu dzisiejszym. Bo ani syn, ani wnuk nie odpowiada za czyny swoich ojców czy dziadków.

Rozumiem, że ktoś po stronie polskiej natychmiast zarzuci, iż dialog nie ma sensu, bo prowadzony ponad 20 lat nie przyniósł żadnych namacalnych wyników. Tak zwane kwestie polskie nadal są nierozwiązane. Strona litewska doda ze swej strony, że dialog nie może być prowadzony pod presją, że polscy Litwini również mają różne dotychczas nierozwiązane problemy, że projekty strategiczne nie ruszają z miejsca od lat.

I obie strony mają częściową rację.

Co wynika z nacisków widzieliśmy w 2010 r., kiedy litewski Sejm odrzucił Ustawę o nazwiskach w trakcie ostatniej wizyty Lecha Kaczyńskiego. Za tę decyzję niedawno przepraszał w Polsce obecny szef litewskiej dyplomacji. Upór litewskich polityków, w tej zdawałoby się formalnej i błahej sprawie, był i pozostaje zadziwiający. Podobnie prowadzenie rozmów z własnymi obywatelami mieszkającymi w Solecznikach czy rejonie wileńskim za pośrednictwem Warszawy jest również co najmniej dziwacznym pomysłem.

Można też zrozumieć zaniepokojenie Litwinów z Puńska z powodu zamknięcia trzech szkół litewskich. W takich miejscowościach, na terenach zamieszkałych przez mniejszości narodowe szkoły pełnia nie tylko funkcje oświatowe, ale też są centrami kultury, integrują wspólnoty lokalne, są niezbędne do przetrwania narodu. My, Polacy z Litwy, wiemy o tym doskonale.

Jednak od samego jednak stwierdzenia, że sytuacja jest chora i nienormalna - sytuacja się nie zmieni.

Im szybciej załatwimy tych kilka de facto formalności, które pozostały po obu stronach, tym szybciej przejdziemy do realizacji poważnych i faktycznie potrzebnych projektów. A jest ich sporo. Wtedy dopiero będzie można mówić o partnerstwie prawdziwym, a nie deklaratywnym.

A Historię, jak już wspomniałem, zostawmy historykom.
Niech polskie dzieci składają kwiaty na mauzoleum Józefa Piłsudskiego na Rossie i grobach akowców. A litewscy upamiętniają pamięć o Antanasie Smetonie czy żołnierzach Vietinė rinktinė. W południowych stanach USA nadal jest żywa pamięć o Konfederacji. Ludzie obchodzą rocznice bitw, czczą bohaterów, którzy sprzeciwili się Północy i nikogo nie dziwi konfederacka flaga na ulicy. Tym niemniej dzisiaj i ci z Północy, i ci z Południa uważają się za obywateli jednego kraju i są patriotami Stanów Zjednoczonych.

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (201)