Takie teorie już wtedy sytuowały go poza tzw. doktryną Giedroycia zakładającą odcięcie się od polskich roszczeń wobec Kresów, uznanie państw powstałych w wyniku upadku ZSRS, ich traktowanie na równi z Rosją oraz zachęcanie do demokratyzacji i integracji z Zachodem. Swoim nowym artykułem „Na wschodzie? Choćby i dyktatury” Talaga podąża drogą pozornego, endeckiego realizmu:

„Na Wschodzie nie powstanie już pas przyjaznych nam państw, a Moskwa pogłębi autorytaryzm. Jedno jest wszakże do uratowania – bufor. Przywódcy międzymorza nie są dżentelmenami, ale wolą rządzić na swoim niż być palatynami Kremla. To ich życiowy interes. Nasz też. Odrzućmy wstręt na bok, wyciągajmy ręce nawet do tyranów”- pisze.

Zupełnie nie zauważa przy tym, że taktykę tą skompromitowała podwójna wizyta szefów MSZ Polski i Niemiec w Mińsku. Żeby było śmieszniej dla Talagi poprzednia doktryna polityczna (Giedroycia) skompromitowała się „utrwaleniem dyktatury na Białorusi” a jako panaceum na ten problem zaleca zbratanie się z nią. Milczeniem zbywa publicysta Rzeczpospolitej także to, że samodzierżawny dżentelmen, który nie chce zostać palatynem Kremla tj. Łukaszenka zaangażował się we wszystkie możliwe formy integracji postsowieckiej od państwa związkowego z Rosją po Unię Celną i tzw. rosyjskie NATO.

Czy białoruski bufor jest według modelu Talagi do uratowania? Według mnie to wątpliwe. Suwerenne demokracje tworzą pomiędzy sobą taką samą więź jak świat zachodnich wartości. Bufory oddzielające Rosję od Polski, rządzone przez dyktatorów, którym będziemy podawać ręce zawsze będą szukać oparcia i zrozumienia na wschodzie, chyba że zmienimy ustrój. Teksty wspomnianego publicysty Rzeczpospolitej oceniam w kategoriach niemądrych pomysłów, które mam nadzieję nie znajdą odzwierciedlenia w rzeczywistości.