Wspomniano o niej, co najwyżej na łamach dość specjalistycznych portali historycznych, a także w działaniach podejmowanych przez kilka grup rekonstrukcji historycznej. To trochę mała skala jak na rangę tego wydarzenia, które – wraz z zawieranymi po tej bitwie układami – mogło (gdyby z różnych przyczyn nie zmarnowano tej szansy) dodać ówczesnej Rzeczypospolitej jej trzeci człon składowy (jeśli do tego dodalibyśmy jeszcze, ewentualnie późniejsze przekształcenie Ukrainy w państwo „związkowe” np. na kształt tego organizmu z ugody hadziackiej, to uzyskalibyśmy miłą sercu i wyobraźni wszystkich zajmujących się historią alternatywną, wizję Rzeczypospolitej Czworga Narodów).

Podczas gdy w większości państw na świecie, np. w Rosji, wszelkie odniesione przez poprzedników zwycięstwa, nawet te z najodleglejszej przeszłości, są bezwzględnie wykorzystywane do bieżącej polityki historycznej prowadzonej przez aktualnie rządzących, a mającej na celu m.in. budowanie prestiżu państwa i jego „mocnego” PR to w Polsce tego typu działania nie są podejmowane, ani przez media jak również przez nasze władze. Oczywiście nie jest tak, że wydarzenia historyczne w naszym kraju nie znajdują żadnego odbioru w świecie mediów i polityki, jakkolwiek najczęściej są to albo rocznice powstań lub wojen, które zakończyły się naszą porażką, czy wręcz klęską ze względu na kompletne ich nieprzygotowanie (co zostało nawet dość celnie przedstawione w jednym ze skeczy bardzo znanego polskiego kabaretu).

Chlubnym, nielicznym wyjątkiem jest tu rocznica wojny z 1920 roku. Jak mniemam, Polska podejmuje w jakiś sposób próby mające na celu zbudowanie jej wizerunku jako państwa dumnego ze swej przeszłości, silnego, dynamicznego, wierzącego w swe własne możliwości etc., i trudno tu obrażać się na oczywisty fakt, że największe swe sukcesy na arenie międzynarodowej odnosiła ona, w co prawda dość odległej lecz „rozległej” (bez mała trzy stulecia) epoce, obejmującej okres od połowy wieku XIV do końca wieku XVII.

Okres ten daje bowiem mnóstwo okazji (np. wspominana wyżej bitwa pod Kłuszynem, bitwy pod Orszą, Kircholmem, Beresteczkiem, Chocimiem, Wiedniem itp.) do budowy tego, jak zaznaczyłem wyżej, „mocnego” (użyłbym nawet określenia – „mocarstwowego”) PR naszego kraju.

Trudno także obrażać się nam i na drugi fakt, że większość zwycięstw tego okresu odnosiliśmy nad przeciwnikiem wywodzącym się, bądź ze świata Islamu, bądź nad carstwem będącym poprzednikiem naszego dzisiejszego, wielkiego sąsiada leżącego na Wschodzie. Zdaje sobie sprawę, że z punktu widzenia współczesnego „political correctness” taka celebra i jej nagłaśnianie byłyby niemile widziana, ale cóż, skoro inni to czynią bez najmniejszych oporów (i poczytują to sobie za zaszczyt) to czemuż i my nie mielibyśmy tego robić. U nas jednak, przy wykorzystaniu wydarzeń historycznych do prowadzenia polityki wizerunkowej, dominuje ciągle jakiś mało zrozumiały kult porażek i syndrom ofiary.

Nie twierdzę bynajmniej, że nie należy się tym ofiarom szacunek, cześć i pamięć, a konkretnym wydarzeniom ich upamiętnienie, sądzę jednak że polska polityka wizerunkowa powinna być w pewnym sensie „agresywna” oraz śmielsza, wykorzystując do tego celu również nasze, dość liczne, przewagi nad sąsiadami. Oczywiście do tego celu potrzebna jest również dobra znajomość epoki i rzetelna wiedza historyczna naszego społeczeństwa, zarówno w całości jak również jego elit, a z tą wiedzą historyczną w dzisiejszych czasach – śmiem twierdzić – nie jest niestety najlepiej.

Pozostaje mieć tylko nadzieje, że gdyby taka odważna i agresywna polityka wizerunkowa była prowadzona w Polsce, to wizerunek husarza kojarzyłby się większości polskiego społeczeństwa z czasami największej świetności swej ojczyzny i jej potęgi, a nie tylko ze znaną marką piwa lub skądinąd doskonałą, drużyną polskich żużlowców (tzw. „Złota Polska Husaria”).