Dziennik przedstawia więc prezydenta jako silnego lidera, który potrafi podejmować najtrudniejsze decyzje w polityce międzynarodowej. A przy okazji czytelnicy, i cały świat, dowiadują się zdumiewających rzeczy. Jak to, że prowadzona jest od wielu miesięcy cybernetyczna wojna z Iranem, żeby obezwładnić prace tego kraju przy budowie broni jądrowej. Albo że prezydent Stanów Zjednoczonych osobiście zatwierdza ludzi do zabijania, jeśli są podejrzani o islamski terroryzm.

Tego rodzaju informacje należą do najtajniejszych. Żaden dziennikarz sam nie wpadnie na nie, grzebiąc po nocy w koszach na śmieci w CIA albo w Białym Domu przebrany za ochroniarza z Secret Service. Aby takie informacje zdobyć, trzeba mieć pomocników na najwyższych szczeblach. I właśnie tak było w obu wypadkach. Dziennikarze gazety napisali, że przeprowadzili rozmowy z kilkudziesięcioma pracownikami rządu USA. Nawet z uczestnikami tajnych narad, z najbliższymi doradcami Obamy, w Situation Room. Jest to sala konferencyjna w podziemiu Białego Domu i zarazem centrum monitoringu wywiadu, gdzie śledzi się wydarzenia światowe całą dobę. W tym bunkrze Obama i najbliżsi doradcy oglądali na żywo zabijanie bin Ladena w jego kryjówce w Pakistanie przez siły specjalne USA.

Egzekucja bin Ladena byłaby niemożliwa bez wykrycia miejsca, gdzie się schował. Współpracujący z CIA pakistański lekarz zarządził w podejrzanym rejonie szczepienia ochronne, aby zdobyć próbki DNA rodziny przywódcy al-Kaidy. W ten sposób CIA ustaliła miejsce jego pobytu. Przy okazji wyciekły dane ofiarnego lekarza. W rezultacie został skazany w Pakistanie na 33 lata więzienia. Co musi mieć w głowie pracownik rządu, który dekonspiruje zagranicznego agenta CIA? Swój prywatny interes, prezydenta Obamy i jego partii. Nie amerykańskiej racji stanu.

Republikanie zarzucają administracji Obamy, że zdradza przyjaciół Ameryki na wrogim terytorium, którzy jej pomagają z narażeniem życia.
Ameryka wydała wojnę cybernetyczną Iranowi razem z Izraelem, pod ładnym kryptonimem „Igrzyska Olimpijskie”. Jest to sabotaż budowy irańskiej broni jądrowej. Cyberwojna ma również odwieść Izrael od zbombardowania zakładów w Natanz, gdzie pracują wirówki wzbogacające nuklearne paliwo. Atak lotniczy na Iran zagroziłby pokojowi na świecie, stawka jest więc bardzo wysoka. Wszystkim, poza rządem Iranu, powinno zależeć na sukcesie tajnej cyberwojny.

A oto dziennikarz David E. Sanger pisze, że przez 18 miesięcy przeprowadzał wywiady z obecnymi i byłymi pracownikami rządów: amerykańskiego, izraelskiego i europejskich, którzy jednak nie chcieli publicznego ujawnienia nazwisk, ponieważ program jest ściśle tajny. Czyli wiedzą, że szkodzą dobrej sprawie, lecz mimo to szkodzą. Przy okazji David Sanger dał wskazówki, które mogą doprowadzić władze Iranu na trop pracowników zakładu w Natanz pomagajacych w sabotażu. A dziennik to drukuje.

Na czym polega ryzyko ujawnienia bezpośredniego sprawcy sabotażu? Otóż Amerykanie i Izraelczycy wspólnie wytworzyli skomplikowanego wirusa komputerowego, który powoduje nagłe przyspieszenie lub spowolnienie wirówek wzbogacajacych uran – nagłe zmiany prędkości niszczą wirówki. Niestety, system sterowania zakładami w Natanz jest celowo odcięty od internetu.

Więc trzeba było umieścić wirusa fizycznie w komputerze systemu. Sanger dosłownie pisze: „Stany Zjednoczone i Izrael musiały polegać na inżynierach, pracownikach technicznych i innych – szpiegach i mimowolnych pomocnikach – z fizycznym dostępem do zakładów”. Tacy ludzie wprowadzili wirusa przez tzw. thumbdrive, urządzenie wielkości kciuka, które włącza się do gniazdka w komputerze. Jeśli kontrwywiad irański nie wpadnie po tym artykule na trop sprawców, to nie wiem, za co bierze pieniądze.

Wchodzimy na nieznany i niebezpieczny teren. Cyberwojna może spowodować fizyczne zniszczenia nie mniejsze niż wojna nuklearna, a jest tysiące razy tańsza. To znaczy, że może ją wydać grupka hakerów, a nie jakieś wielkie państwo. Stany Zjednoczone są najbardziej podatne na zniszczenia, ponieważ są najbardziej skomputeryzowane z wielkich państw świata. Ameryka informowała, że ma broń cybernetyczną, ale do tej pory nie przyznawała się do jej używania. Teraz stało się jasne, że i ma, i ją stosuje. Daje zachętę do cyberuderzenia. Czy będzie to uboczny skutek kampanii wyborczej prezydenta Obamy przy pomocy zdrady tajemnic państwowych?