W 2013 roku upływa termin jednocześnie dwóch porozumień o zakazie protekcjonizmu w handlu: decyzja liderów G20 przyjęta w 2010 roku w Toronto i uchwała szczytu APEC z 2010 roku w Jokohamie. Nic dziwnego, że liderzy G20 chcą omówić, co robić dalej, zauważył główny ekonomista firmy inwestycyjnej „Troika Dialog” Jewgienij Gawriłenkow:

Liderzy porozumieli się co do niepodnoszenia barier handlowych, niewprowadzania nowych ograniczeń i specjalnych działań stymulujących własny eksport różnymi metodami. Tak było w trudnym okresie pokryzysowym i podjęto decyzję o przestrzeganiu porozumienia do końca 2013 roku. Teraz ono się kończy i jak widzimy zjawiska kryzysowe w gospodarce ciągle nie zniknęły, wiele krajów jak dawniej nie wykazuje wzrostu gospodarczego. I zupełnie naturalnie rodzi się chęć do kontynuowania takiego postępowania.

Klasyczny, prosty protekcjonizm w postaci blokady kontynentalnej Anglii w czasie wojen napoleońskich czy bostońskiej herbatki, kiedy amerykańskie kolonie wystąpiły przeciwko angielskiemu protekcjonizmowi w handlu herbatą, dawno należą do przeszłości. Częścią historii są także wojny celne, na przykład samochodowa konfrontacja Chin i USA, które za pomocą opłat celnych bronią swoich rynków przed konkurentami. Teraz metody są bardziej wyrafinowane, a retoryka bardziej zręczna. Na szczycie G20 wszystkie kraje raczej oświadczą, że podtrzymują zakaz protekcjonizmu, a później… znajdą sposoby jak go omijać, przepowiada wicedyrektor Centrum Badań Międzynarodowych Moskiewskiej Szkoły Biznesu Wiktoria Pierskaja. Jej zdaniem nic innego nie pozostaje. Protekcjonizmu wymaga współczesna pokryzysowa gospodarka, a publiczne rezygnowanie z niego to dyplomacja:

Rozwija się realny sektor narodowy, narodowa realna produkcja, a segment usług się zmniejsza. I te kraje, które rozumieją konieczność bardziej zrównoważonej i strukturalnej gospodarki narodowej, będą tworzyć rozwiązania mające wspierać narodowych producentów. Tutaj niekoniecznie trzeba wprowadzać opłaty celne, można wykorzystać system standardów technicznych i tym samym postawić warunek, że wszyscy potencjalni eksporterzy powinni odpowiadać temu poziomowi.

Choć kraje już od dawna wykorzystują te metody, żeby bronić swoje rynki przed konkurencyjnym importem. Jednak to nie zawsze się sprawdza, przypomniał pracownik naukowy Instytutu Polityki Handlowej Wyższej Szkoły Ekonomiki Aleksiej Portanskij:

Rozwiązania protekcjonistyczne pojawiły się nawet wewnątrz Unii Europejskiej, czyli Unii Celnej, czego w zasadzie nie powinno być. Ale tak się stało. Francja zabroniła wwozu niektórych nowych modeli mercedesów z Niemiec. Znalazła formalny pretekst: rzekom Niemcy wykorzystują w klimatyzacji samochodowej nie ten odczynnik, na który zezwoliła Komisja Europejska. I pod tym pretekstem zabronili wwożenia do kraju partii mercedesów.

Inne przykłady współczesnych handlowych konfrontacji: spory patentowe między Apple i Samsungiem, z powodu których w USA może zostać wstrzymana sprzedaż niektórych południowokoreańskich smartphonów i tabletów. Albo konflikt Chin i UE, który może stać się przyczyną tego, że z rynków europejskich znikną tanie baterie słoneczne, a z chińskich sklepów – włoskie i francuskie wina. Jest oczywiste, że niezmiennymi przegranymi we wszystkich wojnach handlowych, jak dodają eksperci, są tylko konsumenci. Firmy, które straciły możliwość importowania swoich towarów z tych czy innych krajów ponoszą straty w perspektywie krótkoterminowej, ale w wyniku znajdują dla siebie inne rynki. To właśnie klienci tracą wolność wyboru.