O politycznym charakterze tej decyzji mają świadczyć choćby potencjalnie niewielkie zyski Armenii z dołączenia się do, promowanego przez Rosjan, Związku Celnego, a w perspektywie do Unii Euroazjatyckiej.

Jedynym namacalnym tego efektem byłoby niewielkie (około 60 USD na 1000 metrów sześciennych surowca) obniżenie ceny gazu sprzedawanego przez „Gazprom”. Ta zniżka miałaby być efektem zdjęcia ceł eksportowych, nakładanych na surowiec, przez Rosjan.

„Gazprom” sprzedaje w Armenii gaz swojej „firmie – córce”, „Armrosgazprom”. Jakiekolwiek oszczędności dotyczą więc nie tyle konsumentów armeńskich, ale innej rosyjskiej firmy. Inne efekty gospodarcze akcesu Sarkisjana są już całkowicie iluzoryczne. Armenia nie sprzeda do Rosji, ani więcej wina, ani też koniaku co jest podstawą tutejszego eksportu na rynek rosyjski – około 200 milionów dolarów rocznie, przy 600 milionach USD rocznie, wartości eksportu do Unii Europejskiej. Inwestycje rosyjskie w infrastrukturę kolejową, to tylko pobożne życzenie Armenii, o których mówi się od wielu lat w Erewaniu. Właściciel armeńskich kolei, Rosyjskie Koleje Żelazne, wcale się nie kwapi do realizacji marzeń erewańskich urzędników o ułożeniu linii kolejowej do Iranu czy udrożnienia połączenia przez Tbilisi do Moskwy.

Iluzją są też inne potencjalne inwestycje rosyjskie w Armenii. Jeśli by miały one opierać się na uwarunkowaniach rynkowych, to biznes rosyjski ma miejsca o wiele bardziej perspektywiczne do inwestowania, niźli niespokojny region Kaukazu Południowego.
Mało prawdopodobne byłyby również próby ograniczenia, ze strony Moskwy, ruchu osobowego pomiędzy Armenią i Rosją. Ta kwestia była kilkakrotnie nieoficjalnie podnoszona, jako straszak wobec Armenii. To by bowiem uderzyło także w gospodarkę rosyjską, cierpiącą na brak siły roboczej. Chyba, że w Moskwie zdecydowano by się na jakąś pokazową akcję usuwania z Rosji kilkuset Ormian. Ale wtedy byłoby to raczej działanie na ograniczoną skalę i na użytek wewnętrznego rynku politycznego. Ponadto wcale nie koniecznie niekorzystne dla armeńskiej gospodarki cierpiącej z powodu wyludniania się wielu regionów Armenii.

Wiele zasad prawnych mających dostosować armeński system prawny do tego funkcjonującego w Rosji i Unii Celnej stoi w sprzeczności z unormowaniami stosowanymi w WTO. A przecież do tej organizacji należy także Armenia. Bardzo więc prawdopodobnym wydaje się tylko formalny akces Armenii do Związku Celnego, a później Związku Euroazjatyckiego. Można sobie też wyobrazić zgodę Moskwy na wszelakie życzenia strony armeńskiej. Bo i tak najważniejszy wydaje się polityczny akces kraju do struktur tworzonych przez Moskwę. A prezydent Putin, jak wiadomo, nie jest fanem jakiegokolwiek prawa.
Rokując na przyszłość wydaje się, że najbardziej prawdopodobny scenariusz ze strony Armenii miałby polegać na dalszym kokietowaniu Rosji i jednocześnie także Unii. Nie należy wykluczać ciągłego zgłaszania przez Erewań „aspiracji europejskich”. To by oznaczało, że z udziału w programie Partnerstwa Wschodniego Armenia rezygnować by nie chciała. I pewnie najczęściej powtarzanym argumentem armeńskim byłoby stwierdzenie, że przecież „Europa to i tak jest przestrzeń od Lizbony po Władywostok. Po co się więc spierać od którego kierunku my zaczynamy tam dołączać.”

Wedle badań socjologicznych, ponad 60proc. Ormian popiera decyzję prezydenta Sarkisjana. To poparcie jest jednoznacznie największe w starszych grupach wiekowych. Ludziom pamiętających Związek Radziecki wydaje się, że tamte czasy były nieomalże mlekiem i miodem płynące. Zarazem nastroje w kwestii Karabachu są takie, że „nie oddamy ani piędzi ziemi”. Tym bardziej więc potrzebny jest sojusznik, który zapewni realność takiego rozwiązania. I jeśli się dołoży te około dwóch milionów Ormian mieszkających w Rosji i jednoznacznie optujących za bliskimi kontaktami z Rosją , a zarazem utrzymujących ożywione kontakty z rodzinami w kraju, to już ma się cały obraz. Z drugiej zaś strony jest jakaś mityczna Europa, do której się dostać nie sposób bo i drogo i wizy. Wiadomo, lepszy wróbel w garści…

Dobre stosunki z Rosją wydają się tym bardziej potrzebne zważywszy na ostatnie próby Moskwy polepszenia stosunków z Azerbejdżanem. W Erywaniu przyjmowane jest to dość spokojnie. Na zasadzie: przecież nas zostawić nie mogą. Jednocześnie fakty sprzedaży rosyjskiej broni do Azerbejdżanu są znane już od wielu lat. W Erewaniu pocieszają się, że Rosjanie tą samą broń (a nawet lepszą) przekazują za darmo armii armeńskiej.

Na spokojne nastroje w tej kwestii wpływa także przekonanie, że czas w kwestii Karabachu, gra na korzyść Armenii. Z każdym rokiem bowiem (wedle Ormian) świat się coraz bardziej przyzwyczaja do status quo. I tak jak jeszcze dziesięć lat temu można było mówić o rozwiązaniu kompromisowym łącznie z oddaniem części ziem wokół Karabachu, kontrolowanych obecnie przez armię armeńską, tak teraz te ziemie nazywa się już integralną częścią Karabachu. Z punktu widzenia władz w Erewaniu jedynym rozwiązaniem konfliktu jest zaaprobowanie przez świat, a Azerbejdżan w szczególności, status quo.

Dla takiej polityki armeńskiej idealnym partnerem jest Ilham Alijew. On będzie pewnie odgrażał się jakimiś sankcjami czy rewanżem zbrojnym, ale pewnie na słowach się skończy. Bo Alijew jest przede wszystkim, wedle Ormian, zainteresowany spokojnym zarabianiem przez jego klan miliardów dolarów na handlu ropą i gazem. Gdyby władzę w Baku przejęła nowa ekipa to mogłaby spróbować swoje uwiarygodnienie rozpocząć od wojny z Armenią. Jeszcze gorzej by było gdyby jednak Rosjanie zmienili swoje sympatie z Armenii na Azerbejdżan. I pewnie tego obawiał się prezydent Sarkisjan objawiając w Moskwie nowy priorytet Armenii.