Jakich? Otóż tych, które jeszcze do niedawna znajdowały się w centrum uwagi amerykańskich i natowskich planistów, wychwalających niebiosa za ich pomysłodawcę.

Mowa o rajdach po afgańskiej prowincji, mających na celu ujęcie lub też eliminację (to rzadziej) członków i zwolenników ruchów rebelianckich działających na terenie Afganistanu. I nie chodzi tu o zwykłe wypady do wiosek w ciągu dnia. Nie! Kluczem do sukcesu w przypadku omawianych operacji było to, że odbywały się nocą. Wydaje się, że to niby nic wielkiego, prawda? Spakowanie kilku drużyn bojowych U.S. Marines do helikoptera, wysadzenie ich kilka kilometrów (lub bliżej) od obranych za cel zabudowań, a potem przeszukiwanie domostw i aresztowanie „złych ludzi”. No cóż. Na warunki Afganistanu wystarczało. Co więcej, było to idealne rozwiązanie.

Zawiłe uwarunkowania kulturowe tego środkowoazjatyckiego państwa sprawiają, że rebelianci opierający się zachodniemu „najeźdźcy” walczą dzielnie, bezlitośnie i do ostatniej kropli krwi. Nie liczą się ze stratami. Gdzieś mają ofiary postronne (tzw. colateral damage), nie obchodzi ich nawet to w jaki sposób traktują pojmanych jeńców (zapewne nie wczytywali się zbytnio w zapisy Konwencji Genewskiej). Wszystko to sprawia, że afgańscy rebelianci, ekstremiści czy też talibowie (nierzadko wszyscy działają ręka w rękę, jak jeden mąż), są niezwykle zawziętym i trudnym do pokonania przeciwnikiem. Jest jednak coś co niespodziewanie daje przewagę ich oponentom – noc.

Afgańska rebelia rzadko kiedy toczy się w nocy. Większość akcji bojowych, zamachów, ataków oraz wszystkich innych chwytów wojennych ma miejsce z rana, w południe, w dzień lub wieczorem… ale nie w nocy. Noc jest przeznaczana na wypoczynek, regenerację, przegrupowanie i nabranie nowych sił przed kolejnym dniem walk (oczywiście, zdarzają się też przypadki działań po zmroku, są one jednak o wiele rzadsze niż te przeprowadzane za dnia). I to właśnie postanowili wykorzystać Amerykanie.

Od jakiegoś czasu wojska zachodnie stacjonujące w Afganistanie specjalizują się w regularnych nocnych rajdach organizowanych na terenie całego kraju. Drużyny żołnierzy wysyłane są wszędzie tam, gdzie nocą mogą pojmać lokalnego przywódcę rebeliantów, zlikwidować grupę ekstremistów szykujących się do ataku lub tez zwyczajnie wykurzyć talibów z przeszukiwanych wiosek (plus do tego zebrać cenne materiały wywiadowcze). Taka taktyka stosowana jest od lat i zawsze cieszyła się ogromnych powodzeniem.

Zdecydowanie mniej ochoczo na rajdy patrzyły afgańskie władze oraz przedstawiciele lokalnych plemion (nie wspominając o rebeliantach). Z powszechnej opinii tego typu akcje stanowiły nie tylko naruszenie godności zwykłych, Bogu ducha winnych, Afgańczyków. Gwałciły też jedno z praw Islamu, mówią o tym, że dom Muzułmanina jest jego twierdzą. Jest to miejsce, w którym nie prowadzi się walk i nie stosuje się przemocy.

Co więcej, do domu Muzułmanina wejść można jedynie wtedy, gdy sam Cię do niego zaprosi. Nie trzeba więc tłumaczyć, że bezprawne wtargnięcie jest traktowane jako zniewaga. A wtargnięcie w środku nocy, wywarzając drzwi, z odbezpieczoną bronią w ręku, krzycząc i świecąc latarkami po oczach to już… przesada… Tego typu działania – o ile operacyjnie niezwykle skuteczne – wcale nie pomagają w budowaniu pozytywnego wizerunku zachodnich wojsk w oczach lokalsów.

To być może się zmieni w skutek wspomnianego już porozumienia. Zakłada ono pewną modyfikację dotychczasowego scenariusza organizacji nocnych rajdów. Przede wszystkim, zmaleje rola amerykańskich żołnierzy w czasie samych operacji. Po drugie, wzrośnie rola tych afgańskich. Po trzecie, do wszystkiego dojdzie jeszcze jeden, nieobecny dotąd, czynnik – kobieta. O co chodzi? No cóż, w czasie przeprowadzanych do tej pory akcji, amerykańscy i afgańscy żołnierze wielokrotnie przeczesywali zwykłe domy mieszkalne, jeszcze bardziej zwykłych Afgańczyków.

Sęk w tym, że w każdej zwyczajnej rodzinie, trafiają się też jej żeńskie członkinie, które również należy przeszukać i przesłuchać. Jeszcze do niedawna takim fachem trudnili się żołnierze (mężczyźni). Co naturalne, wywoływało to ogromne oburzenie wśród ludności cywilnej, gdyż stanowi pogwałcenie innej ważnej zasady Islamu, mówiącej o tym, że obcy mężczyzna nie ma prawa (!) dotykać Muzułmanki. A już szczególnie, gdy jest ona zamężna, a jej mąż stoi obok…

Jakie zmiany wprowadza więc zeszłotygodniowe porozumienie? Otóż z jednej strony oddaje operacyjną stronę rajdów pod odpowiedzialność Afgańczyków. Teraz to oni będą dowodzić akcją, wchodzić do domostw, przeszukiwać je oraz przesłuchiwać mieszkańców. Amerykańscy żołnierze mają pełnić jedynie role pomocnicze oraz ubezpieczające, bez większego ingerowania w przebieg całej akcji. Po drugie, stworzony zostanie specjalny blisko stuosobowy oddział kobiet- żołnierzy, które będą brały udział w nocnych rajdach, a ich głównym zadaniem będzie „obsługiwanie” domowniczek. Amerykańskie oraz afgańskie władze liczą, że w ten sposób uda uniknąć się dalszego antagonizowania lokalsów, a także maksymalnie ucywilizować (z perspektywy Islamu) przeprowadzane operacje.

Czy nowe zasady przeprowadzania nocnych rajdów okażą się skuteczne? Wszystko zależeć będzie od pierwszych miesięcy „praktyki”. Wydaje się, że jest szansa na ostateczny sukces. Nawet nie znając afgańskich uwarunkowań oraz kultury można logicznie wywnioskować, że lokalsi zupełnie inaczej będą traktować wtargnięcie do ich domu afgańskich żołnierzy oraz żołnierek niż w przypadku, gdyby tego samego miałyby dopuścić się wojska Zachodu. O jakość akcji przeprowadzanych przez miejscowe wojska decydować będzie zaś jakość ich wyszkolenia oraz nadzór prowadzony przez towarzyszących im sojuszników.

Acha, jeszcze jedno. Wiele wskazuje na to, że podpisując porozumienie Amerykanom udało się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Z jednej strony oddali część odpowiedzialność za rajdy afgańskim wojskom, co powinno podbudować ich podupadły w ostatnich miesiącach PR. Z drugiej zaś strony, Waszyngton nie stracił całkowicie możliwości przeprowadzania własnych nocnych akcji. Dlaczego? Otóż dlatego, że zapisy dwustronnej umowy tyczą się przede wszystkim akcji wojskowych, tj. takich, które przeprowadzane są przez żołnierzy, a ich celem jest zwalczanie rebelii oraz ograniczanie zakresu podejmowanych przez nią działań.

W porozumieniu nie ma jednak słowa o operacjach przeprowadzanych przez cywilów, takich jak np. pracownicy CIA, którzy również specjalizują się w tego typu akcjach. Różnicą jest to, że w ich przypadku chodzi głównie o zbieranie danych wywiadowczych, nie zaś zwalczanie lub eliminację bojowników rebelii. Sprytne prawda? No cóż, sprytem też można wygrać wojnę…