Lekarze, pielęgniarki, wygodne pomieszczenia, w których chorzy mają się czuć niczym u siebie w domu. A to kosztuje, tłumaczy siostra Michaela.

Wszyscy znają siostrę jako - siostrę Michaelę, poważną przełożoną Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego, założycielkę pierwszego hospicjum na Litwie. Jednak, przecież tak było nie zawsze. Kiedyś, siostra była małą dziewczynką, chodziła do szkoły, odrabiała lekcje, a później jak wszystkie nastolatki zapewne marzyła o karierze, rodzinie i dzieciach...

Świętoszkowatym dzieckiem to ja nie byłam. Oj, nie byłam! Wolałam bawić się z chłopcami w piłkę niż z koleżankami w lalki. Uwielbiałam piłkę ręczną, rzucałam dyskiem. Ta ostatnia pasja skończyła się zresztą na tym, że uczestniczyłam w Mistrzostwach Europy dla juniorów w rzutach dyskiem. Kolejną moją pasją był taniec. Wręcz uwielbiałam tańczyć! Co do nauki, to jakichś większych trudności z tym nie miałam, za wiele nie rozrabiałam, tak więc wezwań na kilim do dyrektora nie miałam.

Po ukończeniu szkoły podstawowej pojawiła się myśl, że chciałabym zostać siostrą zakonną. Pojechałam więc do zgromadzania i... doszło do pewnego wydarzenia. Pamiętam, że stałam w korytarzu i rozmawiałam z młodszymi siostrami zakonnymi. W pewnym momencie minęła nas jakaś inna zakonnica, a moje rozmówczynie natychmiast uklękły. Gdy zakonnica odeszła spytałam „dlaczego klękacie”, odpowiedziały: „to była nasza matka przełożona”. Uniosłam się dumą i pobuntowałam. Jak to, mam klękać przed innym człowiekiem? Odeszłam z klasztoru zbulwersowana i zła. Postanowiłam kontynuować naukę w szkole, dostać się na uniwersytet, założyć rodzinę, mieć kochającego męża i dzieci. Jednak na przekor wszystkim tym planom zostałam zakonnicą.

Kobiety i mężczyźni z różnych powodów decydują się na to, aby wstąpić do zakonu. Jedni słyszą głos Chrystusa, innym ma to nakazywać serce. Tak czy siak w naszym społeczeństwie obojętnie czy na Litwie, czy też w Europie, tym którzy odchodzą do zakonu coraz częściej towarzyszy brak zrozumienia.

Przyznam, że nie byłam z Bogiem ani na fonii, ani na wizji. Po prostu w moim sercu coś się obudziło. Wewnętrzny żar, który wręcz zmusił zostać mnie siostrą zakonną. I to nie była żadna ucieczka, przed tymi czy innymi problemami życiowymi. W moim wypadku to było niczym zadanie - idź i pracuj. W pewnym sensie można to uznać za wyzwanie. Ogromne wyzwanie, któremu człowiek nie jest w stanie się przeciwstawić. Wyzwanie, którego nie da się nie podjąć. Co ciekawe wezwanie do pracy nie tylko dla innych, ale również dla siebie. Pracuję, żyję, pomagam innym, a jednocześnie staram się odnaleźć Boga w życiu.
Jeżeli ktoś odważa się twierdzić, że służba Bogu i ludziom jest niczym innym jak nienormalnością, to nie ma racji. Nie ma racji, ponieważ nie doświadczył tego co osądza.

W jaki sposób rodzina i bliscy odebrali to, że ich bliska osoba uparła się zostać siostrą zakonną?

W bagnety, przynajmniej początkowo, ale bardzo szybko się pogodzili z myślą, że najmłodsza uparła się zostać zakonnicą. Kiedy zdecydowałam się na życie zakonne, mama się popłakała, ale dała mi swoje błogosławieństwo. Zresztą, pamiętam z czasów dzieciństwa jak mama mówiła: „dziecko pamiętaj w życiu będziesz widzieć piękno i brzydotę, dobro i zło. Twórz piękno i dobro.” Przywołuję je w pamięci, w chwilach gdy czuję się samotna lub bezsilna i idę do przodu. Natomiast do Zgromadzenia wstąpiłam w 1984 roku. Osiem lat później złożyłam wieczyste śluby i już na zawsze zostałam siostrą zakonną.

Najpierw hospicjum w Polsce teraz tu na Litwie, w Wilnie. W każdym z nich siostra towarzyszyła ciężko chorym i umierającym. Coraz więcej śmierci i bólu. Czy siostra nie czuje się tym czasami zmęczona i nie chce wszystkiego rzucić?

Zanim trafiłam do hospicjum o bólu, cierpieniu i śmierci nie wiedziałam nic. Do dziś pamiętam śmierć pierwszej mojej pacjentki w hospicjum... Wówczas jeździłam do hospicjów w Polsce, aby zrozumieć i się nauczyć, tego jak mogę być pomocna. Każde spotkanie ze śmiercią, bólem, nauczyły mnie że człowiek umierając potrzebuje nawet nie słów. Człowiek potrzebuje ciepła i miłości. Wiem, że gdy jesteśmy cali i zdrowi odsuwamy od siebie myśl o śmierci jak najdalej. A jednak przecież jest ona nieodłączną towarzyszką życia.

Przy łóżku człowieka umierającego może być cisza... martwa cisza, tak że słychać śpiew ptaków, a jednocześnie może trwać niesamowity dialog. Dialog bądź z bliskimi osobami, bądź z personelem medycznym. Gdy już nie ma sił na słowa, rozmawiają dusze. O dziwo, chcemy czerpać życie z każdej chwili, a jednak najwięcej życia można się nauczyć przy umierających, gdy każda chwila jest ważna. Bardziej ważna niż wszystkie pieniądze świata. Właśnie dzięki pracy w hospicjum uświadomiłam sobie, że chcemy czy też nie - wszyscy jesteśmy w dłoniach Boga. I te dłonie, mimo że czasami nam się wydaje, iż zbyt mocno ściskają nas, tak naprawdę niosą spokój i miłość.

Natomiast co się tyczy mnie, siostry Michaeli, to nie zamierzam się z tym kryć... Tak czasami jestem bardzo zmęczona, wręcz przytłoczona pracą i obowiązkami, samotna. Ale przywołuję w pamięci opowieści mamy, z tych czasów gdy była ona więziona w nazistowskim obozie koncentracyjnym, z czasów gdy pracowała na robotach przymusowych niemal bez nadziei na przeżycie, a jednak przetrwała na przekór wszystkiemu i wówczas dostrzegam, że nie mogę się zatrzymać. Mam być tą Michaelą, jaką jestem. W życiu mam być tym człowiekiem, który pomaga chorym dojść do źródła, w którym czeka na nich uzdrowienie.

Brzmi to pięknie i szlachetnie, ale realizacja szlachetnych celów kosztuje więcej niż złych i nikczemnych. Budowa hospicjum w centrum litewskiej stolicy musiała także kosztować...

Tak. Koszta budowy wyniosły grubo ponad 3 miliony litów i trwały trzy lata. Wiem, że ludzie przyzwyczajeni do sensacji i skandali, gdy słyszą o takich sumach pieniężnych wydanych na budowę często zaczynają kombinować: „kto ile ukradł”. Chciałabym więc zaspokoić ciekawość - nikt niczego tu nie ukradł. Wręcz przeciwnie, każdy lit wydany na budowę hospicjum jest cząstką ludzkich serc. Brzmi to być może pompatycznie, ale tak już jest. Każdy komu nie jest obojętne miłosierdzie przychodził i pomagał, inni przynosili pieniądze... Jednym z najhojniejszych ofiarodawców jest Val Colnon, prezes Fundacji Miłosierdzia z Irlandii. Fundacja przeznaczyła na budowę wileńskiego hospicjum prawie 2 miliony litów. Ktoś może zarzucić, trzy miliony litów, a hospicjum będzie mieściło zaledwie 16 osób, na co poszły te pieniądze?! Może na złote łóżka? Przecież na te pieniądze można by było wybudować jeszcze jeden szpital na obrzeżach miasta... Odpowiem, że taka osoba nigdy raczej nie miała do czynienia z hospicjum. Na hospicjum składają się nie tylko łóżka, ale również potężna infrastruktura. Lekarze, pielęgniarki, wygodne pomieszczenia, w których chorzy mają się czuć niczym u siebie w domu. A to kosztuje...

Skoro kosztuje, to chyba usługi hospicjum będą płatne? Koszta budowy przecież muszą się zwrócić?

Koszta budowy hospicjum wcale nie muszą się zwrócić. Pacjenci będą leczeni nieodpłatnie. Zresztą uważam, że płatne hospicjum jest wypaczeniem idei tej placówki. Od samego początku hospicja miały być nieodpłatne. Moim zdaniem pobyt w nich jest pewną formą wdzięczności społeczeństwa wobec chorych ludzi. Wdzięczności za wszystkie lata ich życia, pracy na rzecz społeczeństwa i tych podatków, które chcąc nie chcąc każdego roku płacili. Chciałabym, także zaznaczyć że hospicja z zasady nie mogą w niczym przypominać swym pacjentom sterylnych i pozbawionych życia korytarzy szpitali. Jest to jednym z powodów dlaczego są budowane na niewielką liczbę osób. Czym jest hospicjum? Jest ideą, domem, twarzą pełną człowieczeństwa, a nie wykrzywioną w grymasie maską społeczeństwa.

W jaki sposób siostra trafiła tu do Wilna, skoro ostatnim miejscem pracy siostry był Gorzów Wielkopolski?

Trafiłam najbardziej bezpośrednio jak tylko mogłam - autokarem. Zresztą, wcale mi się do Wilna jechać nie chciało. Pracowałam wówczas w założonym przeze mnie hospicjum w Gorzowie. Kochałam i kocham dotychczas to miasto, jego mieszkańców i hospicjum. Gdyby przełożeni nie zdecydowali, że mam się udać do Wilna zapewne dotychczas bym pracowała w Gorzowie. Jednak, gdy przyjechałam do Wilna zrozumiałam, że pokocham to miasto jak pokochałam Gorzów. Zrozumiałam, że mieszkańcy Wilna potrzebują takiej placówki jak hospicjum. Więc jestem tu.

Hospicjum już jest i siostra może spocząć na laurach, chyba że znów siostra coś planuje...

Co się tyczy planów to chciałabym, aby coraz więcej ludzi mogło powiedzieć „nasze hospicjum”. Chciałabym, aby to miejsce było oazą spokoju i domem, w którym na bezpieczną przystań może liczyć każdy strudzony człowiek.

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion