Jak relacjonuje BBC, takie rozwiązanie rodem z powieści Williama Gibsona zastosowano w szwedzkiej firmie Epicentrum. Urządzenie jest bardzo małe i zostaje wszczepione (prawie) bezboleśnie w kciuk. Zawiera on urządzenie do komunikacji RFID (czyli na falach radiowych) i pozwala szybko komunikować się z firmowymi urządzeniami. Póki co, ten swoisty „cyberwszczep” współpracuje tylko z drzwiami oraz drukarkami, ale w przyszłości planowane jest wprowadzenie nowych urządzeń.

Zaniepokojonych wizją korporacji zniewalających pracowników chipami uspokajam – wszczepy nie są obowiązkowe. To dobra wieść dla tych, którzy wolą zachowywać prywatność. Chipy bowiem, w przeciwieństwie do tradycyjnych kart, gromadzą w sobie informacje na temat tego, kiedy i gdzie ich użytkownik używał danych urządzeń. Dysponując tak szczegółowymi danymi, pracodawca może dokładnie odtworzyć typowy plan dnia swojego pracownika. A to już raczej nie jest coś, na co wszyscy mielibyśmy mieć ochotę.

Niewykluczone jednak, że w przyszłości ciężko obędzie się bez zachipowania. Hannes Sjoblad, należący do szwedzkiej grupy biohackerów, która namówiła Epicentrum na ten eksperyment uważa, że podskórne chipy staną się wkrótce bardziej popularne. Jak twierdzi, usunie to konieczność pamiętania dziesiątek haseł, pinów itd. W zachipowanym świecie wystarczy tylko jedno machnięcie ręki, by urządzenie rozpoznało z kim ma do czynienia.

Źródło: http://www.bbc.com/news/technology-31042477