Fenomen discopolo był w swoim rozkwicie w połowie lat dziewięćdziesiątych, ubiegłego już wieku. Pamiętamy, pamiętamy… ten koncert, wtedy jeszcze, „muzyki chodnikowej” (z racji na miejsce sprzedaży kaset z tą muzyką, z łóżek polowych, gdzieś na centralnych ulicach wielu miast Polski) w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki i…„Biełyje Rozy” czy… Marek Kondrat z „Mydełkiem Fa”. Potem kampania prezydencka 1995 i zespół „Top One” z piosenką „Ole, Olek…”. I Olek wygrał na lat całych dziesięć.

Marcin Miller święcił wtedy, z zespołem „Boys”, triumfy utworem „Niech żyje wolność” czy równie niezapomnianą „Jagódką”. I są to do tej pory przeboje każdej większej imprezy: od chrzcin przez studniówkę do wesela ma się rozumieć. Było jeszcze „Milano”, „Skaner”, Shazza, „Bayer Full” (niezapomniane „Majteczki w kropeczki”), a nawet takie tuzy jak Bohdan Smoleń i …Krzysztof Krawczyk. Potem fala nastrojów discopolowych opadła. Nawet w telewizji „Polsat” przestały się pojawiać kultowe wtedy programy: „Disco Relax” i „Disco polo live”.

I gdy wydawało się, że muzyka ta odchodzi do historycznego lamusa nagle nastąpił jej renesans. Znów króluje „Nich żyje wolność” i inne hity. A Marcin Miller (mieszkający nota bene niecałe sto kilometrów od granicy litewskiej w Ełku) zaczął planować wystąpienie w eliminacjach krajowych do turnieju Eurowizji. Wielu wtedy uważało, że byłby to dobry krok. Polska piosenka mogłaby wreszcie zaistnieć na Eurowizji. Bo ten festiwal to też jedno wielkie…disco polo. Te wszystkie bałkańskie rytmy, ten jeżdżący na łyżwach podczas koncertu, Rosjanin DimaBilan, Ukrainka Rusłana, jacyś przebierańcy z Finlandii. Przecież to czysta komercja, ale jakże przyjemna dla ucha.

Ostatecznie jednak „Boys” na Eurowizję nie pojechał, ale gra nadal i ma się coraz lepiej. A ludzie walą na ich koncerty drzwiami i oknami. Bo wiadomo:… „Niech żyje Wolność”…