Prawa miejskie w 1378 roku, potwierdzone później przez ks. Jakuba. Od 1561 do 1795 roku miasto jako starostwo niegrodowe należało do Księstwa Kurlandii i Semigalii, lenna Rzeczypospolitej, ale Polacy nie mają wielu wspomnień z nim związanych. Jak pisali w XIX wieku autorzy świetnego „Słownika geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich” Windawa „słynie z tego, że powietrze ma być tak zdrowie, że żaden lekarz nie może się tu utrzymać z praktyki”. Brzmi jakby zarządził to sam burmistrz-ekscentryk Aivars Lembergs.

Jest jeden maleńki ślad polskości w XIX wieku – lokalne molo zbudował inżynier Mieczysław Szystowski, absolwent politechniki w Rydze, paryskiej École des Ponts et Chaussées oraz petersburskiego Instytutu Inżynierów Komunikacji, który nadzorował także budowę lokalnego portu. W czasach Łotwy ulmanisowskiej w Windawie, czyli Wentspils – Ulmanis nie pozwalał Polakom używać starych polskich nazw miast, mieszkało około 160 Polaków. Ale nigdy – jak podkreśla w rozmowie ze mną Marek Głuszko z ambasady w Rydze – lokalni Polacy nie byli taką siłą jak w sąsiedniej Lipawie. „W 1925 roku w wyborach sejmowych na polską listę padło tu zaledwie 18 głosów” – precyzuje w krótkiej rozmowie polski dyplomata. Trzydzieści razy mniej niż w Lipawie. W piśmie „Nasze Życie” z lat trzydziestych, wydawanym w Rydze, choć sporo informacji o Polakach w Lipawie, Jełgawie, nie znajduję żadnych śladów polonijnego życia akurat tutaj. Dziś częściowo Polacy przedwojenni, ich potomkowie, są zapisani jako Łotysze w statystykach, zaś po wojnie do Windawy napłynęło trochę Polaków z Białorusi i Łatgalii. Łącznie 396 osób – sięgam do danych spisu z 2011 roku – twierdzi dziś w Windawie, że są Polakami (mniej więcej tyle samo, co Litwinów). W radzie miejskiej z ramienia rosyjskiej partii „Zgoda” zasiada Witalij Trusewicz – to przykład polskiej imigracji powojennej z Białorusi. Pan Witalij, aktor, kolega rosyjskiego piosenkarza i polityka Aleksandra Mirskiego, chętnie przyznaje się do tego, że jest Polakiem, dokonał nawet oficjalnego wpisu na stronie Centralnej Komisji Wyborczej. Nigdy nie angażował się jednak w działalność w polskich organizacjach, rozmawiamy zresztą przed zamkiem w Windawie wyłącznie po rosyjsku.

Wiktor Bagieński

Pan Wiktor Bagieński, który jest bohaterem tego tekstu, pochodzi z kolei z Polaków łatgalskich. On świetnie mówi po polsku, choć polskich szkół nie kończył. W 1989 roku, gdy odradzała się polskość na Łotwie, stanął na czele lokalnego Związku Polaków. Przez paręnaście lat kierował oddziałem. Dziś już ZPŁ w Windawie – choć formalnie na stronie polonia.lv znajdziemy informację o istnieniu oddziału – nie działa. „Brak chętnych” – oznajmia przez telefon pan Wiktor. Najbliższy oddział – w Lipawie, u pani Rozentale. Zaprasza jednak do Windawy, może co nieco opowiedzieć i oprowadzić. Pan Bagieński jest bowiem także znanym lokalnym „gidsem”, czyli po polsku – „cicerone”.

Autobus z ryskiego dworca jedzie do Windawy trzy godziny. Po drodze ładne widoki – przejeżdżamy przez kurlandzkie lasy – ale także, mimo tego, że jest weekend, „atrakcje” w autobusie. Nie kupiłem biletu w kasie i wszystkie miejsca zajęte. Kolejny autobus, już luźniejszy, odjeżdża około dziesiątej. W Windawie jestem już po południu, pan Wiktor wita mnie na centralnej „autooście”, czyli dworcu. Jeszcze nie jestem świadomy tego, że będziemy dziś zwiedzać całą, no może prawie całą, Windawę.

Na razie kierujemy się w stronę lokalnego domu kreatywności, gdzie pracuje pan Wiktor. Technika, radiofonia to specjalność byłego prezesa lokalnego ZPŁ. W każde popołudnie przychodzi tu łotewska młodzież, taka rozrywka, pan Wiktor pokazuje różne cuda techniki – młodzi patrzą, obserwują, uczą się. „Po co mają chodzić na piwo” – wyjaśnia. Jak się dowiaduję, miasto dba o to, by młodzi się nie nudzili, stworzono specjalne „laboratorium elektroniki”. W centrum kreatywności można potańczyć, zaangażować się w mały teatr, sztukę użytkową, folklor… Działa także hokej stołowy oraz obserwatorium i planetarium. Dla każdego coś miłego… Nie tylko młodzi przychodzą.
To jednak tylko jeden z etapów naszego długiego spaceru po Windawie. Kolejne miejsce – ulica Wodna (Ūdens iela 15). Pan Wiktor pokazuje dom, w którym mieściła się kiedyś siedziba ZPŁ. Razem z Estończykami i Liwami. „Parę lat minęło, Związku nie ma” – podkreśla lekkim sentymentem pan Wiktor. Bo kto dziś chce się angażować? Dalej idziemy wzdłuż rzeki Wenty, podziwiamy windawski port. „Sporu tu statków, ale to i tak nie do porównania z tym, co było kiedyś” – mówi mój przewodnik. W 1989 roku Windawa liczyła prawie 51 tys. mieszkańców, dziś już tylko niecałe 43 tys. Problem wyludnienia dotknął ją tak samo jak inne miasta łotewskie – Ryga straciła prawie 200 tys. mieszkańców w okresie niepodległości. Smutna, przerażająca statystyka. „To cię pewnie zaskoczy” – mówi do mnie pan Wiktor. Przed nami pomnik, głaz narzutowy z morską symboliką. „Marynarzom i rybakom, którzy zginęli na morzu”. Głaz jak głaz, sentencja także mało oryginalna, Windawa wszak to miasto morskie. W czym zagadka? „To był jedyny pomnik w sowieckiej Łotwie, z którego nie zdjęto krzyża” – wyjaśnia pan Wiktor. Ewenement.

Idziemy dalej przez kręte ulice dzielnicy portowej, zarazem znajdujemy się w Centrum Kultury. Podziwiamy wystawę sztuki, „po znajomości” pani w kantorku daje nam klucze, by obejrzeć nową salę koncertową. „Zobacz, jaka tu akustyka” – daje sobie znać smykałka pana Wiktora do techniki. Mój przewodnik, choć nie rozmawiamy o polityce, dumny jest z tego, jak władze miasta dbają o kulturę. „Nawet z Rygi przyjeżdżają do nas w gości” – podkreśla. Kolejny etap marszruty, plaża z niebieskim oznakowaniem (najczystsza na Łotwie), nadmorska ścieżka zdrowia oraz… kolejka wąskotorowa. We wrześniu jeszcze jest ciepło, przyjechało sporo rodzin z dziećmi. Ciuchcia gwiżdże, odjeżdża i przenosi nas prawie pod samą Lemberga Hūte. Wielka góra będąca symbolem Windawy. Późnym latem to trochę średnia opcja, ale zimą… Są wyciągi! I jeleń jak na rykowisku. „Przyjeżdżają tu narciarze z całej Kurlandii, jest masa śniegu, namiastka Alp” – śmieje się pan Wiktor. Wchodzimy na górę (ja wolniej, pan Wiktor szybciej). Na szczycie robimy sobie zdjęcie z pamiątkowym jeleniem, później powolne zejście z góry, krótki obiad. Kawa. Rozmawiamy o historii pana Wiktora, mój przewodnik pyta mnie – jestem wszak z Warszawy – o ulicę Chmielną. Kiedyś przodkowie mojego rozmówcy mieli tam kamienicę, pan Wiktor pamięta numer. Tylko jak ją teraz znaleźć, skoro po 1945 roku zmieniła się numeracja? Czuję jednak, że – by porozmawiać o losach pana Wiktora – musimy się dalej przespacerować po Wentspils.

Idziemy przez piękne uliczki miasta – Windawa jest kameralna, zaciszna, nie taka głośna i robotnicza jak „konkurentka” Lipawa – pan Wiktor opowiada mi, że po 1989 roku nie zmieniano wszystkich nazw ulic. „Przywrócono stan z 1940 roku” – dodaje. „Jeśli jakaś ulica była tu wcześniej i miała swoją nazwę, to taką nazwę przywrócono po rewolucji Frontu Narodowego. Ale nowe nazwy, nadane po 1945 roku, zostały”. Dekomunizacja w Windawie nie jest pełna. Na starówce robię sobie pamiątkowe zdjęcie z Jānisem Fabriciussem, łotewskim strzelcem, komisarzem Armii Czerwonej (brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej). Pomnik odsłonięty w 1954 roku, w czasach stalinowskich, przetrwał do dziś. „Po co go ruszać, Lembergs – (kontrowersyjny burmistrz Windawy), ma rację. Historię zostawmy do osądu historykom” – mówi mi pewna Łotyszka spotkana na starym mieście. Nie od rzeczy będzie wspomnieć, że jest także w Windawie ulica Miczurina.

Po jeszcze wielu ciekawych miejscach, kątach, okolicach (ponad trzy godziny intensywnego spaceru) – trochę zmęczeni (ja – tak, pan Wiktor – nie, jest „gidsem” nie tylko z nazwy) siadamy w ulubionej kafejce pana Wiktora – „Skroderkrogs”. Rozpoczyna się opowieść o Polsce, Łotwie, Polakach w Kurlandii…

Rodem z Rzeżycy

Rodzina pana Wiktora nie wywodzi się z Windawy. Jak wspomniano na początku artykułu trudno dziś tutaj znaleźć Polaków, którzy mieszkali tu do 1940 roku. Złotyszyzowali się, wyjechali… Rodzice pana Wiktora (ojciec z Rzeżycy, ale urodzony w Londynie, matka z Dyneburga) skończyli przed wojną polskie gimnazjum w Rzeżycy – sercu Łatgalii, wschodniej prowincji Łotwy. W Dyneburgu nie było gimnazjum… „W noc maturalną zaczęła się wojna” – kreśli atmosferę 1940 roku na Łotwie pan Wiktor. Sowiecka okupacja. Ale rodzina ma także korzenie zachodnioeuropejskie – „babcia była Szkotką, wyszła za mąż za dziadka, który ją przywiózł na Łotwę. Miał majątek nad jeziorem Łubań. W czasach carskich pracował w ministerstwie rolnictwa, jeździł po zakładach rozsianych po Imperium, szukając maszyn rolniczych. Szkocka babcia pracowała w Londynie jako sekretarka w firmie produkującej silniki do tychże maszyn” – tak było dawniej. Życie na Łotwie w latach 1918-1940 zupełnie normalne. Zmieniło się później. „Ojciec miał kumpla ze szkoły, jeździli na nartach. Jego ojciec miał sklep. Przyszli Rosjanie w 1940 roku. Facet zniknął. Przyszli Niemcy w 1941 roku. Zmasakrowana kupa ciał w więzieniu…. Na szczęście ojciec miał wadę fizyczną nogi, wedle tego poznał, że to on” – opowiada o tym, jak wyglądały początku sowieckiej Łotwy, do dziś wychwalane w Rosji Putina. „Chłop nie myślał. Od razu decyzja: 19 dywizja SS” – wspomina pan Wiktor. Nikogo zresztą nie obchodziło: Polak, Rosjanin czy Łotysz. Mobilizacja.

Jak rodzina trafiła po wojnie do Windawy? Nie do końca wiadomo, ale… „W 1944 i 1945 roku wszyscy Łotysze szli ze wschodu na zachód. Nad morze, do portów. Z Windawy do Gotlandii jest całkiem blisko. Na łodziach rybackich uciekali, bo nie chcieli do sowieckiego raju. Osobiście podejrzewam, że plan ojca był tak: uciec z Łotwy. Ale ponieważ Niemcy pod koniec wojny posadzili ojca do więzienia w Talsach na kilka miesięcy, to nie zdążył. I zamieszkali z matką w Windawie, ja urodziłem się już tutaj” – opowiada pan Wiktor.
W Windawie do 1940 roku mieszkało 160 Polaków. Czy rodzina utrzymywała kontakty z lokalną Polonią? Dodajmy – zdelegalizowaną, bo jak przyszli Sowieci to od razu, poza represjami wobec etnicznych Łotyszy, wzięli się za Polaków, zamknęli ZPŁ, a jego szefa Włodzimierza Ihnatowicza wygnali na Sybir. Rozstrzelali też dyrektora Teatru Polskiego w Rydze. „Rodzice raczej nie utrzymywali kontaktów z Polakami w Windawie, nie mówiło się o tym. Ojciec urodzony w Londynie. Jeszcze do lat sześćdziesiątych ciągali go do „ugłowego domu”, czyli KGB. Podejrzenie: szpieg angielski. Dopiero kiedy ojciec zmarł dwadzieścia pięć lat temu, otworzyliśmy jego walizkę, która była pod łóżkiem. Proszę sobie wyobrazić z czym człowiek żyje w głowie, że ma walizkę pod łóżkiem?” – pyta mnie pan Wiktor. Jak był dzieckiem, nie śmiał dotknąć tej walizki. Skoro takie nastroje w mieście, to nikt nie śmiał mówić o polskości. Na sowieckiej Łotwie planowo miało jej nie być. „Ja miałem dwa języki ojczyste. Polski i angielski. Ale do progu. Poza progiem tylko łotewski. To wbite do głowy, tu jedno, tu drugie”. Pan Wiktor poszedł do szkoły łotewskiej. Ojciec – pracował na kolei.

Do Windawy przyjeżdża coraz więcej Rosjan osiedlać się. Dla wielu to prestiż żyć w „sowietskoj Łatwii”. Jakie nastroje? Nikt nie śmiał nic pisnąć, ale bójki śnieżne między Łotyszami a Rosjanami pan Wiktor dobrze pamięta. W szkole uczyło się podobno 48 narodowości. Sowiecki tygiel. „Jak się popatrzy na mapę kolei na Łotwie, to Rosjanie osiedlali się wokół linii kolejowych. Tam gdzie kolej nie docierała, do dziś są prawie sami Łotysze” – mówi pan Wiktor. Dopytuję o stosunki między dwoma społecznościami. „To było bardziej w środku. Że przyjeżdżają, że coraz więcej Rosjan. Odczuwało się. Na zewnątrz nie, raczej nie okazywano żadnej niechęci. W moim „radiokółku” też byli Rosjanie. Ale „sami swoi” – ciągnie opowieść mój rozmówca.

Nowa polska płyta – lufcik świeżego powietrza

Jak wspomniano wcześniej cały Związek Polaków na Łotwie został w 1940 roku skasowany. Ponownie jak w czasach carskich jedyną ostoją polskości został kościół katolicki. Jeszcze raz przyjdzie mu pełnić rolę organizacji polonijnej. „Msze w Wentspils były po polsku, nawet w czasach sowieckich” – podkreśla pan Wiktor. „Do dziś językami kościoła są na Łotwie łotewski, polski i litewski” . Tylko, że dziś ksiądz na polskiej mszy w Wentspils przechodzi na rosyjski.
Po ukończeniu szkoły w Windawie przyszła Ryga. Logiczna sytuacja. Studia wyższe. Pan Wiktor ryski czas wspomina jednak nie tyle jako okres nauki, co zanurzenia w polskość. „Mama poznała tam swoje stare koleżanki, a mnie zaczęło ciągnąć do swoich. Zapoznano mnie z jednym gronem młodzieżowym, który już wtedy istniał. Prywatki itd. Polacy zbierali się. Wszystko było po polsku. Najważniejszy człowiek był nie ten, który przyniósł najlepszą butelkę wina, a nową polską płytę. Słuchaliśmy wszystkiego, co polskie. Polskie zespoły, ale przede wszystkim: „Lato z Radiem”. Odbiór na Łotwie był nie gorszy od polskiego. Słuchali także Łotysze” – tak było w latach siedemdziesiątych. Polska jako „lufcik świeżego powietrza”.

Na sowieckiej Łotwie, inaczej niż teraz, prenumerowano polską prasę. Pan Wiktor dobrze pamięta Filutka z „Przekroju”. Rodzice prenumerowali także „Kobietę i Życie”. Pod koniec lat siedemdziesiątych powstaje „Polonez” założony przez Wandę Puke, matkę obecnego działacza politycznego Edwina Puke, założyciela facebookowego profilu „Polonez Łotwa”. W „Polonezie” były cztery Polki z Łotwy, parę Polaków z PRL, którzy studiowali w Instytucie Lotnictwa. Pani Wanda organizowała karnawały, spotkania, wieczorynki. Formalnie stworzono Klub Przyjaźni Radziecko-Polskiej. Taki szyld. W to, co pod szyldem, już nikt nie ingerował. Szukało się w kalendarzu dat, pod które można by podczepić wydarzenie. Przychodziło po 200-300 osób. Inteligencja polska, przedwojenna. Nauczycielki. Ale nie tylko Polacy, także Łotysze.

W 1983 roku powrót do Wenstpils. Praca w zakładzie wentylatorów, gdzie pan Wiktor zarządzał elektroniką. Po pięciu latach przychodzą ciekawe czasy, Gorbaczow, odwilż. Zorganizowano w Wentspils Klub Ochrony Środowiska. Pod środowisko można było jednak podciągnąć wszystko – od ekologii po politykę. Pan Wiktor był tam wygodny, jako jedyny Polak wśród Łotyszy. Że niby klub nie składa się z „nacjonalistów”, jest „internacjonalizm”. Kiedyś przyszła jedna Rosjanka i władze przestały się czepiać. Klub ostatecznie liczył dwieście osób i co udało się zorganizować to demonstracja przeciwko fatalnej sytuacji ekologicznej w porcie windawskim. W Wentspils, gdzie mieszkało ponad 50 tys. osób, na demonstrację przyszło 10-12 tys. Milicja była w szoku.

Klub Ochrony Środowiska był dla pana Wiktora okazją, by nauczyć się publicznie rozmawiać. Jest 1989 rok i w Rydze powstał już Związek Polaków na Łotwie, działa Ita Kozakiewicz. A w Wentspils – nic. „Trzeba coś robić” – pomyślał pan Wiktor. „Poszedłem do miejscowej gazety, by dać ogłoszenie. Pytam, ile kosztuje. Redaktorka: co ty, za dużo pieniędzy masz? Dawaj tekst” – i tak to się zaczęło. 28 lutego 1989 roku powstał oddział windawski Związku Polaków na Łotwie.
Na pierwsze zebranie przyszło paręnaście osób. Pan Wiktor był przygotowany do obrony przed atakiem partyjniaków. Ale zapomniał o jednym – księżach. Ksiądz z ambony publicznie powiedział, że jak ktoś pójdzie do związku Bagieńskiego, to już nie jest katolikiem. I to podziałało na starsze panie. Dlatego w Wentspils ZPŁ miał problemy.
Powstała jednak niedzielna szkółka języka polskiego. Nauczycielka otrzymywała pieniądze od państwa. Tą nauczycielką była Helena Bagieńska, prywatnie żona pana Wiktora, skończyła polonistykę w Wilnie. Później przy ul. Wodnej 15 zorganizowano klasę z ławkami ze Szwecji, tablicami z Wentspils i podręcznikami z Polski… To wszystko nie trwało jednak długo. Dzieci podrosły, grupa wykruszyła się… Dziś nie ma polskiej szkoły w Wentspils.

W najlepszym okresie ZPŁ w Windawie miał około dwudziestu członków. Nie do porównania z Jełgawą czy Lipawą. Dziś nie ma już nawet tego małego oddziału.

Ita i polskie gadanie

„Była smarkata kiedy ją poznałem, tak się wydawało. Między nami cztery lata różnicy. Myśmy studenci, ona jeszcze w Liceum Francuskim. Ale respekt do Ity czułem ogromny. Kiedy w 1989 roku pisano statut Związku Polaków, pracowało nad nim dwóch filologów – Ita i Szklennik oraz biolog – Mieszkowski. Zanieśli status do prawników, oni zapytali: ilu jurystów nad tym pracowało? A to wszystko zrobiła Ita” – wspomina pan Wiktor. „Gdyby nie Ita, wątpię, czy przyjęto by tak szybko deklarację o niepodległości Łotwy 4 maja 1990 r. Ona weszła na trybunę, pięść na pulpit: teraz czy nigdy? Głosować!” – taka była Ita.

Dziś tego entuzjazmu – w odradzaniu Łotwy i odradzaniu polskości brakuje. „Tylko moje dzieci w mieście po polsku mówią. Oddział ZPŁ nie istnieje już trzynaście lat. Poumierali, wyjechali, o czym mówić” – trochę ze smutkiem opowiada pan Wiktor. Nawet w Lipawie sytuacja dziś nie jest idealna. Polskość przestała być „oknem na świat” dla Łotyszy, zaś tego życia polonijnego, które kwitło tu do 1940 roku, po prostu nie da się odrodzić.

„Polska telewizja nie dociera na Łotwę…” – zaczynam starą mantrę usprawiedliwiającą, dlaczego tutaj jest, jak jest. „Kto ci takich bzdur naopowiadał?!” – oburza się pan Wiktor, aż filiżanka na stole w Skroderkrogs zadrżała. „Wszystko jest, trzeba tylko sobie załatwić satelitę, ot i po problemie…” – dodaje prezes ZPŁ. „Polskość ma być nie w szkole, nie od święta, nie na akademii, ale na co dzień, przy garnkach” – wykłada. Polskość jak czarny chleb. Niestety na Łotwie najlepiej zorganizować akademię, z codzienną pracą trudniej. „Jak ktoś chciał w czasach Związku Sowieckiego – mówił po polsku, jak ktoś chce teraz – mówi po polsku. Reszta to gadanie” – dodaje.
Jak Łotysze reagują na polskość? „Wchodzę do rady miejskiej, od razu mówią: ej, twoi coś tam nabroili w Białymstoku, okradli… Stoję czerwony jak burak… No tak, ale z drugiej strony, co mają mówić… Jeśli coś złego się dzieje w kraju, odpowiadam za to ja” – mówi pan Wiktor. Inna sprawa – Łotysze idąc ulicą, często witają się z panem Wiktorem po polsku. Normalna rzecz. Drobiazg, a cieszy.

Polacy zaś do Windawy nie przyjeżdżają. „Jeżeli mam jedną wycieczkę na rok, to jest dużo” – mówi pan Wiktor. Za to latem jest tu mała Litwa. I będzie Litwinów coraz więcej, bo kurlandzkie plaże ładniejsze niż żmudzkie. „Miasto nie jest z gumy. Ale wszystkich gości serdecznie wita, może przyjedzie jeszcze ktoś z Warszawy?” – pyta na pożegnanie pan Wiktor.

Może. Warto by którąś z windawskich krów (są na każdym kroku w mieście, urosły do rangi symbolu) pomalować na biało-czerwono?

Windawa, 15 września 2014 r.

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (1)