- Jest Pan byłym pracownikiem polskich służb specialnych, który po odejściu z pracy napisał powieść szpiegowską. Czy można tak intepretować Pańską książkę?

Tak, „Nielegalni” to powieść. A ten gatunek określa się dokładniej jako thriller szpiegowsko-polityczny. Krytycy określają ją mianem pierwszej polskiej powieści tego typu. Bardzo mnie to cieszy. Byłem oficerem polskiego wywiadu przez prawie dwadzieścia sześć lat. Odszedłem ze służby na własną prośbę w 2007 roku. Chętnych zapraszam na stronę wydawnictwa, www.czarnaowca.pl, gdzie można znaleźć więcej informacji o mnie i mojej powieści.

- Dlaczego Pan odszedł?

Dlaczego odszedłem? Postaram sie to wyjaśnić. Dwadzieścia sześć lat to bardzo dużo jak na oficera wywiadu. Może gdybym pracował gdzieś w logistyce albo pionie informacyjnym, to może nie musiałbym odchodzić. Oficer wywiadu służy państwu, społeczeństwu. Tę służbę realizuje dostarczając władzom informacji. Nie naszym zadaniem jest ocenia, co jest w polityce słuszne, a co nie. Ważne, żeby informacja była prawdziwa albo raczej, jak najbardziej bliska prawdzie, obiektywna. Aby politycy mogli podjąć na jej podstawie własciwe decyzje dla kraju, dla nas wszystkich.

Oficerowie wywiadu nie są politykami, ale znają się na polityce wyjatkowo dobrze. Uczestniczą w jej kreowaniu, znają mechanizmy, zasady. Są też inteligentni bo tacy właśnie muszą być, choć są wyjatki oczywiście. Bardzo często są bardziej świadomi otaczającej nas rzeczywistości i inteligentniejsi niż politycy, którym dostarczają informacje. Takie sytuacje bywają dla szpiegów czasami bardzo frustrujace, bo przecież też są obywatelami i mają swoje poglądy. Są ludźmi nie pozbawionymi słabości, ale nie są ślepi. Gorzej! Widzą i słyszą lepiej niż inni. No i słabsi nie wytrzymują i odchodzą. Dlatego odszedłem.

- Wróćmy jeszcze do książki. Może w skrócie przedstawi Pan fabułę?

„Nielegalni” to szeroko zakrojona opowieść o walce służb specjalnych Polski, Rosji i Szwecji. To powieść współczesna z silnymi wątkami z okresu międzywojennego i samej wojny. Co ciekawe, opowiada między innymi o wydarzeniach na grodzieńszczyźnie. Jednak główne wątki to wyścig wywiadów polskiego i rosyjskiego w celu odzyskania dawnego archiwum wywiadu nielegalnego NKWD, które w czasie wojny zostało ukryte w twierdzy brzeskiej, oraz współczesna, dramatyczna historia starego rosyjskiego nielegała w Szwecji. Oba wątki łączą się ze sobą na tle wydarzeń politycznych w Polsce w ostatnich latach.

- Na Litwie już się do tego przyzwyczailiśmy, że większośc osób, które są aktywne w życiu publicznym Polski mają korzenie na Litwie. Pan także ma takie korzenie.

Tak, mam litewskie korzenie. Nie uczestniczę jednak w polskim życiu publicznym. Swoją drogą, my w Polsce też się przyzwyczailiśmy, że wiele osób publicznych na Litwie ma polskie korzenie. Takie są skutki setek lat naszej wspólnej historii. To wspaniałe! Budujące!

Moja rodzina pochodzi z Wilna i Rejszaliszek. Tej wsi już dawno nie ma, chociaż nazwa wciąż jest na mapie. Stał tam przez wieki, piękny, drewniany dwór, w którym przez pokolenia mieszkała rodzina mojej babki. Miała pięć sióstr i jednego brata.. W 1920 roku moja babka, jako młoda dziewczyna, uciekła wraz z moim dziadkiem do Wilna, który pracował w ich majątku jako parobek. Problem był w tym, że to moja prababka, która była wówczas wdową, upatrzyła sobie mojego dziadka na męża, choć był od niej znacznie młodszy. Rodzina mojej babki była silnie uświadomina patriotycznie i mężczyźni nie opuszczali żadnej narodowej zawieruchy. Moja babka często wspominała jak opowiadano, że gdy w pobliżu przechodziły oddziały Narbutta, młodych umieszczano pod kluczem, wiązano w stodole by nie uciekli do powstania. Wielu z tych, którym udało się mimo wszystko uciec, poległo lub zostało zesłanych na Sybir. Wnuk jednego z nich wrócił na Litwę jako sowiecki generał.

Wielowiekową historię rodziny zakończyli Sowieci po wojnie. Dwór zburzyli, a na tych ziemiach utworzyli kołchoz.

- Wspomniał Pan, że dziadek pracował jako parobek. Czy też pochodził z tamtych stron?

Los mojego dziadka był zgoła inny. Myślę, że nie mniej symboliczny dla historii Litwy. Niewiele jest podobnych miejsc na świecie, gdzie los człowieka byłby bardziej zagmatwany. Mój dziadek urodził się jako poddany Rosji carskiej, potem był obywatelem Rosji sowieckiej, następnie II Rzeczpospolitej, od 1939 Republiki Litewskiej, kolejno ZSRR, okupacji niemieckiej, i gdyby nie zginął tragicznie w 1944 roku, niechybnie zaliczyłby jeszcze raz obywatelstwo ZSRR i PRL. Każdemu mogłoby się zakręcić w głowie, ale taka jest historia wileńszczyzny.

- To jest charakterystyczne dla Wileńszczyzny I połowy XX wieku, że ludzie nie opuszczając swojej wioski w całym życiu 5 a nawet 6 razy zmieniali obywatelstwo. Ale wróćmy do pana dziadka.

Mój dziadek pochodził z Gowsztan. Przed I wojną światową służył w armii carskiej i walczył w Turkmenistanie. Jego oddział stacjonował w jakimś forcie na granicy pustyni Kara-Kum. Po wybuchu I wojny światowej jego oddział został przerzucony do Europy. W 1914 roku dostał sie do niemieckiej niewoli po bitwie pod Tannenbergiem (zwaną druga bitwą pod Grunwaldem).

Przebywał w obozie jenieckim w Chojnicach, z którego wraz z kilkoma towarzyszami uciekł w 1917 roku. W obozie szerzyła sie bolszewicka agitacja, a Niemcy nie przywiązywali zbyt dużej wagi do ochrony obozu, wiec dziadek wraz z kilkoma towarzyszami po ucieczce przedostał się do Petersburga. Brał czynny udział w rewolucji bolszewickiej i walkach z powstaniami kozackimi nad Donem i Wołgą. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości zdezrterował z Armii Czerwonej i pieszo wrócił do Wilna. Dotarł w 1920, kiedy Wilno zostało przyłączone do Polski.

Jednak Polska nie była taka jaką sobie wymarzył i musiał szukać pracy na dworach. Tak znalazł się w Rejszaliszkach. Wyjechał z tamtąd pośpiesznie, z moją babką.

Do Wilna?

Przed wojną mieszkali na skraju cmentarza św. Rafała, którego już nie ma, w niedużym, drewnianym domku przy Zielonym moście. Dziadek zatrudnienie znalazł w pobliskiej elektrowni na Rybakach. W rzeczywistości, częściej był bezrobotny. Był mocno uświadomiony politycznie i nie opuszczał żadnej demonstracji antyrządowej. Nie należał do żadnej partii, ale miał wyraźnie lewicowe poglądy. Był znanym w Wilnie zadymiarzem, jak to sie dzisiaj określa. Z nędzy zmarło jego dwoje dzieci, więc miał silną ku temu determinację. Został zamordowany w 1944 roku jeszcze przed wejściem Rosjan. Leży w jakiejś zbiorowej mogile, ponoć na cmentarzu antokolskim.

W naszym domku, latem 1944 roku, po zdobyciu Wilna, zainstalował sie oddział NKWD pod dowództwem młodego oficera, który mimo gorącego lata nosił na sobie krótki kożuszek. Nosił też dwa pistolety, jak kowboj. Ukończył uniwersytet w Leningradzie. To był kilkuosobowy oddział i wszyscy Enkawudziści byli Mordwinami, ten oficer też. Jak zapamietał mój ojciec, niektórzy nawet słabo mówili po rosyjsku. Trwało wówczas czyszczenie Wilna po walkach, które jeszcze płonęło. Czerwonoarmiści przyprowadzali do naszego domku ujętych jeńców i innych podejrzanych. Mordwin miał na ganku maszynę do pisania i przesłuchiwał jeńców. Jednych kazał odprwadzać na punkt zborny, a innych rozstrzeliwał w naszym małym ogrodzie. Mordwini wykopali tam spory dół.

Pewnego razu dwóch żołenierzy sowieckich przyprowadziło dwóch jeńców niemieckich. To byli esesmani z szarotkami na czapkach. Mój ojciec był świadkiem tej sytuacji. Niemcy zachowywali się bardzo dumnie, chociaż wiedzieli co ich czeka. Po krótkim przesłuchaniu i spisaniu danych obaj zostali rozstrzelani. Zrobili to ci dwaj żołnierze, którzy ich przyprowadzili. Jeden z nich miał nie wiecej niż 16 lat i prosił Mordwina o zgodę na egzekucję, bo z reguły strzelali sami enkawudziści. Ten chłopak po egzekucji pastwił sie nad ciałem Niemca.

Mordwin powiedział ojcu, że to był Białorusin i wszystko miało być jasne. Mój ojciec był odziany w łachmany i kiedy zakopywał Niemców, Mordwini doradzili mu, żeby wziął mundur i buty esesmanów. Były z dobrego materiału, a buty z zapieciami do haków. Moja babacia dziury po kulach zacerowała, a mundur przefarbowała, bo obawiali się powrotu Niemców. W takim stroju ojciec chodził po Wilnie w 1944 roku.

W Wilii, koło zwalonego Zielonego mostu, czerwoni partyzanci rozstrzeliwali na własna rękę całe grupy jeńców. Pewnego razu okoliczni mieszkańcy zbiegli się ogladać egzekucję. Przyprowadzono grupę a w niej kilku Hiszpanów, którzy bardzo płakali i prosili o litość, kiedy musieli sie rozbierać. To było upalne lato i Wilia była wyjatkowo płytka tego roku, więc szybko zakazano rozstrzeliwań do rzeki. Nikt mordowanych nie żałował.

- Koniec XIX w. i początek XX to okres, kiedy od mieszkańców Wileńszczyzny często wymagano samookreślenia narodowego.

Mój dziadek mówił po polsku, litewsku, rosyjsku i w jidisz. Chodził ubrany na styl rosyjski. Miał poważne problemy z wyraźnym określeniem swojej tożsamości. Moja babcia mówiła po polsku i rosyjsku. A mój ojciec, ma teraz 86 lat, wciąż biegle mówi i czyta po litewsku, a to nie jest prosty język, czy polski dialekt, jak się wielu wydaje. W jego domu rodzinnym używano mocno mieszanego języka z dominującym polskim. Przesiadywali u nas koledzy dziadka Litwini, Rosjanie, Żydzi, Polacy i palili papierosy z tytoniu, który w ogrodzie uprawiał mój dziadek.

Pierwsza miłość z gimnazjum mojego ojca była Żydówka, która mieszkała w domu opodal. Ten neogotycki dom z białej cegły wciąż stoi obok Zielonego mostu (dziś mieści się w nim Stowarzyszenie Architektów Litewskich – dop. red.) Mieszkała tam bardzo bogata rodzina. Chodzili razem przez Zielony most do szkoły, gimnazjum MIckiewicza na Dominikańskiej.

Mój ojciec zaciągnął się w lutym 1945 roku do Wojska Polskiego bo groziło mu wcielenie do Armii Czerwonej, jako obywatelowi LSRR. Ku swemu rozczarowaniu, pierwsze dni w armii polskiej spędził w areszcie, bo z powodu przefarbowanego niemieckiego munduru, został wzięty za dezertera.

- Myślę więc, że spokojnie możemy porozmawiać o sprawach polsko-litewskich i obecnym stosunku władz polskich do władz litewskich.

Nie chcę komentować polityki polskich władz wobec Litwy i odwrotnie. Nie mam odpowiedniej wiedzy, nie znam szczegółów, ale mam zufanie do naszego prezydenta, rządu. Wolna Litwa nigdy nie była przedmiotem zainteresowania naszego wywiadu.

Ale mam też swoje zdanie, jak wielu Polaków, dla których Litwa bliska jest ich sercu. Bardzo mnie pruszył świetny artykuł Agnieszki Filipiak w Gazecie Wyborczej z ostatniego chyba wydania Dużego Fromatu. To prawda, że II Rzeczpospolita nie dla wszystkich jej obywateli była matką. Wynika z niego jednak wyraźnie, że Litwini znają Polskę dobrze. Ale w Polsce wiedza o Litwie, jej najnowszej historii, jest bardzo uboga. Tak często bywa, kiedy jest dunastokrotna różnica w liczbie ludności. Niestety! Myślę, że są nawet tacy, którzy uważają, że Wilno leży w Polsce. Jeszcze niedawno spotkać można było Polaków, którzy przekonani byli, że zbrodni katyńskiej dokonali Niemcy, a Powstanie Warszawskie i stan wojenny to jedno. Litwini rozmawiający w swoim języku w Warszawie, czy Poznaniu mogliby być wzięci równie dobrze za Norwegów, albo Węgrów.

W Polsce mieliśmy jednak politykę historyczną, jako obowiązującą doktrynę i historyków na wszystkich niemal stanowiskach państwowych. Kiedyś myślałem nawet, że w Polsce trzeba być historykiem, żeby być szefem służb, czy ministrem, że to jakiś konstytucyjny wymóg. Teraz jednak Pani doktor Ewa Kopacz została marszałkiem sejmu, co znaczy, ze byłem w błędzie. Wyjątkiem jest oczywiście prezydent RP, który właśnie powinien być historykiem.

- No własnie.... W Polsce wiele się dyskutuje o tym, że obecna świadomość Polaków wciąż jest świadomością kształtowaną przez historię i przez jej pryzmat patrzymy na sąsiadów i Europę?

Świadomość dużej części polskiego społeczeństwa ukształtowana jest na sienkiewiczowskiej interpretacji historii i w takim kontekście postrzegana jest Litwa. Litwini z filmu Krzyżacy i obrazu Matejki, to ludzie odziani w skóry. Ale mężni i odważni, jak podkreślał Maćko z Bogdańca! Butrymy w Potopie wygladają jak Indianie. Problem polityczny zaczyna się wtedy, kiedy politykom też zaczyna mieszać się Sienkiewicz z prawdą historyczną. Jeżeli nawet pewien wysoki oficer polskiego wywiadu, jak mówi o sobie, szyfrował teksty w oparciu o trylogię, co mogło być uznane przez wielu dziennikarzy za szczery objaw patriotyzmu, to co dopiero mówić o niektórych politykach. Dlatego politycy wszędzie na świecie muszą reagować na zawołanie - „Biją naszych”. W Polsce jednak działa to jak dżwięk trąbki i każdy polityk musi zachować nadzwyczajną czujność, bo brak właściwej reakcji, może być odczytany jako nieznajomość Sienkiewicza, a to dyskwalifikuje.

Z drugiej strony nie mogę zrozumieć problemu Litwinów z podwójnym nazewnictwem i pisownią nazwisk. To znaczy, ja wiem o co chodzi, ale te argumenty nie przemawiają do mnie i mają się nijak do norm europejskich, wzorów. Wielokulturowość wileńszczyzny to wielki skarb Litwy.

W polskim alfabecie też na przykład nie ma litery u umlaut, ale jest w każdym komputerze i sprawa zakończona. A przecież też nie ma litewskiego języka w produktach Apple. Zresztą, alfabet to marginalna sprawa. Polacy nie mogą zrozumieć problemu podwójnego nazewnictwa i pisowni nazwisk, i nazw. Na opolszczyźnie żyją miejscowi Niemcy, w środku Polski, i mają swoje nazwy tam, gdzie tego chcą. Z polskimi Litwinami jest podobnie. Polacy, którzy przekraczają Odrę i wjeżdżają do Niemiec, widzą podwójne nazewnictwo serbo-niemieckie z literami jakich nie zna żaden inny język. I to jest dla Polaków oczywiste.

Powiem szczerze, może się mylę, ale odnoszę wrażenie, kiedy rozmawiam z Litwinami, że patriotyzmu mają albo za mało, albo za dużo. Niewielu ma go tak, w sam raz. Z drugiej, strony, słyszałem o biegu z polską flagą w rocznicę urodzin Piłsudskiego. Gdyby Niemcy, nawet ci z opolszczyzny, urządzali bieg ze stu metrową flagą niemiecką do Wrocławia i z powrotem, w rocznicę urodzin Bismarcka i wzywali jego ducha na nabożeństwach, to gwarantuję, w tydzień polska kawaleria poiłaby konie w Renie. Cóż, Niemcy to zdyscyplinowany naród i nie muszą tego robić bo mają w Polsce swoją niemiecką autonomię. Na Litwie nie ma polskich duchów, tak jak nie ma niemieckich w Polsce, chociaż jedna trzecia naszego kraju to tereny poniemieckie.

Zapętlenie naszych losów jest wyjątkowe. Dobrze to widać w takich historiach jak mojej rodziny. A przecież zdarzeń podobnych i bardziej dramatycznych było wiele. Oby nasi i wasi politycy potrafili wyciągnąć z tego właściwe wnioski.

-Z tego co wiem, druga cześć zmagań wywiadów ma mieć akcję w stolicy Litwy. Czy może Pań zdradzić jakieś szczegóły?

Druga część nosi tytuł „Niewierni” i dotyczy głównie terroryzmu, islamu ale też walki wywiadów. Występują ci sami bohaterowie i kilku nowych. Akcja toczy się w Jemenie, Polsce, Czeczenii, Rosji, Irlandii, Szwecji, a także Wilnie. Chciałem jakoś utrwalić moje ukochane miasto. Ale Wilno jest tylko miejscem akcji, kilku scen i wątków... Zwierzyniec, restauracja Kaimas, ulica Giedymina i młoda dziennikarka Birute Jonuskaite... Więcej nie powiem. Premiera książki we wrześniu.

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (2)