W Japonii hitem stały się zabiegi nakładania ślimaków w celu przeciwzmarszczkowym. Chodzi o ślimaczą wydzielinę, która jest bogata w kwas hialuronowy, proteiny, antyoksydanty. Naturalnie jest produkowana, żeby chronić ślimaki przed urazami, infekcjami i promieniami słonecznymi oraz w celu ochrony przed upadkiem w czasie wspinania się pod górę. Ślimaczy ślad ma usuwać obumarły naskórek, łagodzić podrażnienia, redukować zmiany trądzikowej pomagać skórze zachować optymalny stan nawilżenia.

Kontrowersyjny zabieg oferowany jest w Tokio i trwa 60 minut, opróżniając portfel o 161 funtów. Poza ślimaczym wyścigiem na twarzy, obejmuje także masaż, maski i elektroprądy. Klienci opisują zabieg jako dość przyjemny, ślimaki ponoć są dosyć ciężkie, zimne i trochę lepiące. Są pilnowane przez kosmetyczkę przez cały okres trwania zabiegu, żeby nie weszły np. do buzi. Efekty raportowane po zabiegach to nawilżona skóra, bardziej elastyczna i przyjemne uczucie chłodu.


Wydzielina pomaga w odbudowie komórek i leczeniu uszkodzonej skóry, także tej zniszczonej promieniami słonecznymi. Śluz dodawany jest także do środków pielęgnacyjnych, tj. jak kremy czy emulsje.


Ślimacza wydzielina, jak się okazuje, była używana już przez Hipokratesa, który mieszał pokruszone ślimaki z kwaśnym mlekiem w celu leczenia stanów zapalnych skóry. Wydzielina wykorzystywana była już 2 tysiące lat temu. Leczono nią cysty, a nawet kaszel. Dziś na nowo przeżywa swój renesans, głównie w Japonii i Korei Południowej. Ponieważ śluz może mieć różny skład, zazwyczaj ślimaki używane w kosmetyce, są specjalnie karmione i utrzymywane w najlepszych, możliwych warunkach.