„Jest to niezwykle fascynujący kraj. Wprawdzie znam wielu ludzi, którzy po dwudniowym obejrzeniu Kiszyniowa i może paru innych miejsc wyjeżdżają zawiedzeni, by już nigdy tu nie powrócić. Jednak ja nie podzielam ich opinii (…) Kraj kontrastów, który wytwarza dobre wino, ale importuje mleko z zagranicy. Kraj, w którym nawet nie można określić, jakim językiem ludność się posługuje na co dzień. Kraj, który się szczyci dostępem do Dunaju oraz tym, że można nad jego brzegiem zobaczyć pelikany, ale długość tego brzegu wynosi zaledwie kilkaset metrów. Kraj, w którym, żeby przejechać pociągiem z jednej miejscowości (Ocnița) do innej (Criva), trzeba przekroczyć kilka razy granicę ukraińską. Kraj, który nie może się pochwalić sukcesami gospodarczymi, a jednak jest niezwykle dynamiczny” – sądzi Krzysztof Kolanowski, dyrektor unijnego Centrum Informacyjnego dla samorządów mołdawskich. I coś w tym jest…

Jak załatwimy sprawę?

„Marszrutki” do Naddniestrza wyjeżdżają z Dworca Centralnego w Kiszyniowie, który bardziej przypomina Gariunai, niż dworzec. Jednak jak tylko weszliśmy na dworzec obok nas pojawiło się dwóch osiłków w dresach. „Do Tyraspola? 50 lejów, chodźcie z nami”. Pociskami ramionami: 50 tak 50 (równowartość 12 litów), ale za to prywaciarz dowiezie nas szybciej do stolicy zbuntowanej prowincji lub niezależnego państwa, jak wolą inni. Nic bardziej mylnego, dlatego podstawowa rada dla zwiedzających Mołdawię: nigdy nie warto się zgadzać na pierwszą ofertę, nawet jeżeli wygląda obiecująco. Nasz kierowca Petia jeszcze przez godzinę szukał dodatkowych pasażerów. Ten czas musieliśmy spędzić na konwersacji z miejscowym popem, który tęsknił za „Sojuzem” oraz chwalił nowe władze Naddniestrza (mieszkańcy Naddniestrza po wielu latach rządów odsunęli prezydenta Igora Smirnowa i wybrali nowego szefa - Jewgienija Szewczuka, który przed kilkoma miesiącami wznowił rozmowy z Kiszyniowem). Przy okazji „batiuszka” próbował nas nawrócić na jedyną prawidłową wiarę prawosławną. Opowiadając m.in. stary kawał, że kobieta została stworzona z żebra mężczyzny i dlatego nie ma mózgu, więc musi służyć mężczyźnie. Nie wszystkim ta metoda ewangelicka się spodobała…

Petia nareszcie znalazł jeszcze parę studentów i ruszamy z kopyta. Do Tyraspola prowadzi niezła szosa, mkniemy więc bez przeszkód, umilając podróż rozmowami o Moldawii i Naddniestrzu. Zatrzymujemy się na głównym przejściu granicznym. Przed nami nieduża kolejka samochodów oczekujących na kontrolę graniczną. Batiuszka proponuje jechać przez sąsiednie przejście graniczne: „Jedźmy przez Varenicę. Tam nigdy nie ma kolejek.” Petia jest niezdecydowany (jak się okazało później Varenica to przejście tylko dla miejscowych). Ale argument popa: „Ty czto batiuszku nie słuszajesz???” przeważa. W Varenicy faktycznie kolejki nie ma. Wypełniamy więc szybciutko druczki wjazdowe. Naddniestrze nie jest uznane przez żaden kraj na świecie, dlatego teoretycznie granica mołdawska-naddniestrzanska nie istnieje. Po stronie mołdawskiej nie ma żadnych punktów granicznych. Na granicy dyżuruje tylko patrol policji w celu „zapobieżenia incydentom”, jednak po stronie Naddniestrza działa i straż graniczna, i celnicy, a ponieważ nieuznana Naddniestrzańska Republika Mołdawska nie ma prawa wbijać w paszporty obcokrajowców żadnych pieczątek – procedura przekraczania granicy zajmuje sporo czasu, ponieważ pogranicznicy muszą spisać wszystkie dane osobowe turysty i przekazać je do komputerowej bazy danych.

Pogranicznicy natychmiast zauważają, że nie mamy mołdawskiego meldunku (teoretycznie każdy obcokrajowiec powinien się zameldować na policji wciągu trzech dób od wjazdu do Mołdawii, faktycznie jest to martwy przepis; zresztą trzy doby jeszcze nie minęły). Szef zmiany, niejaki kapitan Wiktor Szestakow natychmiast wyczuwa szansę na dodatkowy zarobek. Kręci głową, tłumacząc, że chętnie by nas przepuścił, bo g…o go obchodzi mołdawski meldunek, ale nie może, bo strona mołdawska nie pozwala. Bez meldunku możemy… uciec na Ukrainę (sic!). Solennie przyrzekamy, że nie zamierzamy jechać na Ukrainę, dziś jeszcze wrócimy z powrotem, pokazujemy bilety powrotne. Kapitan zaprasza nas do swojej „komorki”. „To jak będziemy załatwiać sprawę?” – pyta pogranicznik. „No to, kapitan, dawaj zapłacimy ci od razu „sztraf” do ręki. Ile?” – nie owijamy w bawełnę. „To od was powinny wychodzić propozycje” – odpowiada kapitan. „150 lejów” – proponujemy. „Po sto z osoby czyli 300” – nie zgadza się Szestakow. „Nie, kapitan, 300 to za dużo” — protestujemy. „Nie ustrajiwaj bazar!” - oburza się Szestakow i zgadza się na 200 lej za trzy osoby…

Problem z granicą

Później dowiedzieliśmy się, że problemy z przekroczeniem „nieistniejącej” granicy mają nie tylko cudzoziemcy, ale i Mołdawianie. Zresztą jak powiedziały osoby bardziej rozeznane w sytuacji obecnie przekroczenie tej granicy i tak jest dziecinnie łatwe w porównaniu z sytuacja sprzed dwóch lat. Kiedyś celnik, czy pogranicznik mógł przyczepić się nawet do guzika, aby uzyskać kilka dolarów łapówki….

Oficjalnie Mołdawia nie uznaje granicy. Po stronie mołdawskiej są tylko tzw. mobilne patrole policyjne, które dbają o porządek. W rzeczywistości bywa jednak różnie.

Produkty w Naddniestrzu są o wiele tańsze, więc sporo osób wybiera się tam na zakupy. Czasami mołdawscy policjanci zatrzymują powracające samochody i każą płacić cło. „Chciałem się dowiedzieć na jakiej podstawie prawnej tego żądają. Bo faktycznie Mołdawia nie uznaje tej granicy. Nie mogli wytłumaczyć” – opowiedział nam Dimitri Calac z rosyjskojęzycznego pisma „Ekonomiczeskoje Obozrenije”, który badał tę sprawę. Generalnie chodzi o to, że Mołdawia z Ukrainą ma umowę o ulgowych cłach, jednak obowiązują one gdy się przekracza granicę przez oficjalne przejście graniczne, natomiast w przypadku towaru pochodzącego z Naddniestrza policjanci biorą maksymalną stawkę, tak jakby towar pochodził z kraju trzeciego…

Powrót do „Sojuzu”

O ile Kiszyniów przypomina Wilno z początku lat 90., to Tyraspol, a w sumie i całe Naddniestrze, przypomina Soleczniki z lat 80. Ma coś w sobie również z „łukaszenkowskiego” Mińska. Tyraspol, który liczy ponad 30 tysięcy mieszkańców, w zasadzie jest małym, schludnym, czystym, spokojnym miasteczkiem. Niestety nie ma w nim chyba niczego, co mogłoby stanowić jego atrakcję. Typowe nawet nie mołdawskie, a rosyjskie (wszystkie napisy tylko po rosyjsku) miasteczko prowincjonalne. Z ulicą Lenina, jako główną. Przy ulicy Lenina znajdują się wszystkie najważniejsze obiekty: parlament, rząd, muzeum Kotowskiego, pomnik Suworowowi, pokrzepiające serca pamiątkowe tablice głoszące, iż „następne pokolenie mieszkańców Tyraspolu będzie już żyło przy komunizmie”, prezydentura i pomnik Lenina przy niej. Prawdziwymi bohaterami Naddniestrza są jednak generalisimus Aleksandr Suwowrow (jest na każdym banknocie naddniestrzańskiego rubla) oraz bolszewicki watażka Grigorij Kotowskij. Zresztą tego ostatniego pomniki znajdują się również w Kiszyniowie.

Tanio zjeść można w „Pelmennaj” przy tejże ulicy Lenina. Koniak w knajpach sprzedaje się nie po 40 gr jak u nas, i nawet nie po 50 gr, tylko po 100 gr. „Koniak — to jedyna rzecz dla której warto do tego Naddniestrza pojechać” — powiedział nam Stas z Kiszyniowa. To czysta prawda. Naprawdę nie można ominąć zakładów „Kvint”, gdzie są produkowane najlepsze koniaki w Mołdawii. Samych koniaków „Kvint” produkuje z kilkanaście gatunków. Co ciekawe, nikt nie przejmuje się tu faktem, iż według Francuzów tylko ich produkty i to jedynie z regionu Cognac mogą nosić taką nazwę. Po prostu uznano tutaj, że nazwa „ĸоньяк” to zupełnie co innego niż „koniak” nie wspominając już o „cognacu”. Zresztą gwoli sprawiedliwości trzeba zauważyć, że butelki produkowane na eksport są opatrzone już nazwą „divie” czyli brandy...

Po całym mieście są porozrzucane budki z piwem, niestety w listopadzie były już zamknięte. W Parku Kultury i Wypoczynku „Pobieda” można było zobaczyć spacerujących emerytów i studentów. Jeśli sklep to tylko „Szerif” – monopolista posiadający większość sklepów, stacji paliwowych oraz jedyną lokalną drużynę piłkarską o tej samej nazwie grającą… w mołdawskiej lidze.

Ceny są tu niższe niż w Mołdawii, ale bez przesady. Co prawda lokalny rubel jest droższy niż mołdawski lej. Kiedy chcieliśmy wyjaśnić na jakiej podstawie jest ustalany jego kurs, wytłumaczono nam, że to zależy od widzimisię prezesa naddniestrzańskiego banku narodowego. A propos w 2004 r. polska mennica wydrukowała 8 milionów naddniestrzańskich rubli. Na tym tle doszło do dyplomatycznego napięcia między Polską, Ukrainą i Mołdawią. Przedstawiciele mennicy twierdzili, że zamówiono u nich wyprodukowanie żetonów, a nie środków płatniczych i jest to przedsięwzięcie czysto komercyjne, a nie polityczne.

Postanawiamy przy okazji wpaść do znajdującego się obok miasta Bendery. Z Tyraspolu do Bender kursuje trolejbus za 2,5 rubla. Bilety (podobnie jak w trolejbusach i autobusach w Kiszyniowie) sprzedaje konduktor w przepisowym fartuszku, która przez cały kurs biega po trolejbusie w tę i z powrotem. Już wkrótce wehikuł wypełnia się do pełna emerytami i studentami. Ci pierwszy pozdrawiają jeden drugiego z nadchodzącym świętem (jutro – 7 listopada, dzień Wielkiej Rewolucji Październikowej), studenci żartują i słuchają Britney Spears. Po drodze mijamy nowiutki stadion piłkarski Szeryfa Tyraspol, na przedmieściach Tyraspolu. Robi piorunujące wrażenie na tle szarej i biednej architektury Tyraspola. Przejeżdżamy most przez Dniestr, chroniony przez transporter opancerzony BTR i gniazdo karabinów maszynowych i wjeżdżamy do Bender. Miasto mniejsze od Tyraspola, jeszcze bardziej ciche i prowincjonalne. Atrakcją jest blokowisko lokalnego samorządu, którego ściany są podziurawione kulami (pozostałości po zaciętych walkach o miasto w lipcu 1992 r.), sobór prawosławny i twierdza zajęta przez 14. Armię Rosyjską na potrzeby bazy wojskowej. Ulicą Komunistyczną idziemy w stronę dworca autobusowego. Powoli zapada zmierzch, więc staramy się czym prędzej opuścić Naddniestrze. Oczywiście na granicy mamy kolejne problemy. „Nie ma was w bazie danych” — mówi pogranicznik. Kurcze, no wiemy, że nie ma. „Kto was wpuścił do Naddniestrza?” „Kapitan Szestakow w Varenicy”. „Aha, to pewnie jakoś się dogadaliście z Szestakowym?” Fakt, „dogadaliśmy się”. „No to trzeba się teraz dogadać ze mną”. Tym razem jest taniej – 50 lejów wędruje do kieszeni pogranicznika i możemy jechać. Kierowca rejsowej „marszrutki” spluwa ze złością: „Mraz’, tylko i myślą darmozjady jakby u człowieka pieniądze wyłudzić. Trzeba było go posłać…” Może i trzeba było, ale czy warto ryzykować konflikt dla 3 euro? Uznajmy to za opłatę wizową...

Geneza konfliktu

Naddniestrze obejmuje znajdujące się na lewym brzegu Dniestru tereny Mołdawii do granicy z Ukrainą oraz prawobrzeżne miasto Bendery (Tighina). Jest to pas ziemi o długości około 200 km i średniej szerokości około… 12-15 km. „Problem Naddniestrza pojawił się w związku z językiem, bo kiedy się rozpoczęła walka o niepodległość, można było usłyszeć takie głosy, że trzeba zamknąć rosyjskie szkoły, a Rosjan wypędzić. Popularne było hasło: Walizka – Dworzec – Rosja” – wytłumaczył genezę konfliktu Calac.

W czasach sowieckich Naddniestrze było jednym z najbardziej uprzemysłowionych regionów Mołdawii. Miejscowa oligarchia sądziła więc, że w niepodległym państwie będzie miała lepiej niż pozostała część Mołdawii, która wtedy ciążyła do Rumunii (dla rosyjskojęzycznych mieszkańców Mołdawii, którzy nie znali i nadal nie znają języka mołdawskiego (rumuńskiego) unia z Rumunią to był najstraszniejszy koszmar). Naddniestrze ogłosiło więc niepodległość w 1990 r., kiedy w Mołdawii rozpoczęło się odrodzenie narodowe, i dziś nosi dumną nazwę Naddniestrzańskiej Republiki Mołdawskiej, o czym przypominają niezliczone plakaty w każdym naddniestrzańskim mieście. Kiszyniów oczywiście tej deklaracji nie uznał i w latach 1992-1993 doszło do krwawych walk między wojskami mołdawskimi oraz oddziałami Naddniestrza, wspomaganymi przez ochotników i Kozaków z całej Rosji. Ostatecznie do konfliktu wmieszała się stacjonująca w Naddniestrzu 14. Armia Rosyjska i wymusiła na obu zwalczających się stronach zawieszenie broni. Naddniestrze obroniło swoją faktyczną niepodległość, jednak nie udało mu się wybudować separatystycznego raju na Ziemi.

Naddniestrze dzisiaj jest biednym krajem, uzależnionym od dostaw surowców z Rosji. Żeby eksportować produkcję do Europy miejscowi biznesmeni muszą dogadywać się z „centralą” w Kiszyniowie. Faktycznie więc dwie połówki Mołdawii – lewobrzeżna i prawobrzeżna - są zintegrowane rożnymi legalnymi, półlegalnymi czy nielegalnymi związkami. „Z wielu miast Naddniestrza łatwiej się dostać do Kiszyniowa, niż do Tyraspolu. Z samego Tyraspolu do Kiszyniowa „marszrutki” jeżdżą co 20-30 minut, a pobyt na „granicy” jest dziś skrócony do minimum” – mówi Krzysztof Kolanowski.

Zdaniem Kolanowskiego problem konfliktu jest bardziej złożony, niż może się wydawać na pierwszy rzut oka. „Często lubimy upraszczać konflikt naddniestrzański sprowadzając go do płaszczyzny geopolitycznej, albo przynajmniej do rzekomych preferencji ludności: jak gdyby ci ze wschodniego brzegu Dniestru ciążyli ku Rosji, a ci z zachodniego – ku Rumunii, bądź ogólnie mówiąc Zachodowi. Jest to nie tylko uproszczenie, lecz po prostu zniekształcenie sytuacji” – zaznaczył Kolanowski. Naddniestrze było tą częścią Mołdawii, która najwcześniej weszła w skład Cesarstwa Rosyjskiego, stanowiło część guberni podolskiej i odeskiej. Po I wojnie światowej tylko miasto Tighina (Bendery) weszło w skład Rumunii, zaś cała reszta Naddniestrza stało się po 1917 roku częścią sowieckiej Ukrainy,od 1924 r. tworząc Mołdawską Autonomiczną Socjalistyczną Republikę Radziecką, która w zamyśle Józefa Stalina była „odskocznią" do zaanektowania terenów położonych po prawej stronie Dniestru, których włączenia do Rumunii Kreml nigdy oficjalnie nie uznał. Tak też się stało w 1940 r. na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow. Naddniestrze zostało przyłaczone do wschodniej Rumunii, anektowanej przez ZSSR, i formalnie tworzyło jednolitą Mołdawską SSR. Faktycznie jednak przez cały okres sowiecki pozostawało osobną jednostką, nie mająca wiele wspólnego z rumuńskojęzyczną i głównie rolniczą Mołdawią.

Władze mołdawskie oraz separatystycznego Naddniestrza zdążyły się już kilka razy zmienić. Inna była motywacja, gdy rozpoczęła się wojna, w której zginęło tysięcy ludzi, inna wtedy, gdy trwał w postaci zamrożonej, a jeszcze inna jest dziś, kiedy zupełnie nowi ludzie po obu stronach wznowili negocjacje. Część analityków sądzi, że nowe „władze” Naddniestrza wprowadziły jedynie „zmianę dekoracji na scenie”, nadal nie myślą jednak o realnym połączeniu się z Mołdawią. „Sytuacja gospodarcza po obu stronach rzeki jest nie do pozazdroszczenia, a ludzie się przyzwyczaili do istnienia „przejść granicznych” wewnątrz Mołdawii, zaś dla Naddniestrzan większe znaczenie niż to, jak sobie ułożyć życie w nieuznawanym „państwie”, ma raczej inna kwestia: gdzie w Moskwie znaleźć pracę i jak wyżywić rodzinę” – twierdzi Kolanowski.

Trzeba pamiętać, że nad Dniestrem nadal stacjonuje 14. Armia Rosyjskiej Federacji, znając poczynania Rosjan w 2008 w Gruzji, z pewnością nie będzie patrzyła obojętnie, jeśli Mołdawia zechce rozwiązać konflikt siłą. Zresztą Moskwa ma również inne formy nacisku. „Jednym z palących problemów jest ogromne zadłużenie Mołdawii wobec Rosji za dostawy surowców, spowodowane w dużej mierze przez region naddniestrzański” – dodaje Kolanowski.

Zdaniem Dmitrija Calaca sytuacja obecnie nie zależy ani od Kiszyniowa, ani Tyraspolu, tylko od Rosji i Zachodu. „Mołdawia leży jakby na peryferiach dużej polityki, jednak tu mają swoje interesy Rosja, Unia oraz Stany Zjednoczone. Dopóki oni się nie dogadają się między sobą – nic się tu nie zmieni” – jest przekonany Calac.

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (25)