Pierwszy raz jesteście w Wilnie. Co sądzicie o wileńskiej widowni?

Robert Motyka (RM): Zawsze grając poza granicami Polski mamy lekką tremę. Rozumiemy, że Polacy na obczyźnie gorzej znają realia Polski. Nasz program jest oparty na konkretnych odnośnikach do polskiego show biznesu, dużo jest nazwisk, nazw programów telewizyjnych i w tym była podstawowa trudność.

Igor Kwiatkowski (IK): To było wyzwaniem dla nas. Musieliśmy tak dobrać skecze, żeby trafić do publiczności, żeby było śmieszne.

RM: Na początku występu zawsze próbujemy nawiązać kontakt z publicznością, zaprzyjaźnić się i tylko potem delikatnie przechodzimy do skeczów. Myślę, że z wileńskim widzem znaleźliśmy pewien wspólny mianownik. Takie trudności uczą nas pewnego rodzaju pokory. W Polsce mamy swoich fanów i moglibyśmy spokojnie odpoczywać na laurach, jednak trzeba rozwijać się, szukać nowych rozwiązań i być przygotowanym na każdą publiczność.

Michał Paszczyk (MP): Dzięki takim występom dowiadujemy się, które ze skeczów są bardziej uniwersalne.

Czy w przyszłości zamierzacie wejść na rynek litewski?

MP: Jeździmy tam gdzie nas zapraszają. Nie wpychamy się na siłę. Z tego co zdążyliśmy zauważyć, wileńska publiczność ma potencjał

RM: Zawsze chętnie odpowiemy na każde zaproszenie.

Wszystkich zawsze ciekawi, jak powstają skecze. Większość sądzi, że kabareciarze tworzą na balangach i imprezach?

MP: Tak to wygląda. Ale z reguły, wszystko co jest napisane pod wpływem alkoholu na następny dzień jest kompletnie nie śmieszne. Do skeczy trzeba podchodzić na trzeźwo.

IK: Jak wszyscy komicy, kabareciarze obserwujemy rzeczywistość. Tylko na coś innego zwracamy uwagę, inaczej widzimy rzeczywistość. Staramy się nikogo nie urazić, nie włazimy w politykę, religię i orientację seksualną.

RM: Podsumowując, sam proces twórczy jest wspaniały. Często mamy pomysł, ale nie mamy puenty i skecz idzie do szuflady. Jednak po kilku miesiącach, nawet latach staje się coś, do czego właśnie ten skecz pasuje, puenta sama odnajduje skecz i wtedy radość jest jeszcze większa. Natomiast z „Mariolką” było zupełnie inaczej. Igor podczas imprezy wygłupiał się, a ja nagrałem to na telefon. Później wrzuciłem do laptopa, gdzie ten wygłup przeleżał około roku. Pewnego razu pokazałem to kolegom, którzy zobaczyli w tym fajny skecz. Igor pewien czas ociągał się, lecz został wypchnięty przez nas na scenę. No i mamy już pięć odsłon „Mariolki”.

Krótko o sobie.

IG: Wygłupiałem się od dziecka. GDZIE JA - TAM HECA! Bardzo lubię obserwować ludzi, to znaczy: jak mówią, jak się poruszają, jakie mają charakterystyczne gesty, które są ich wizytówką. Taksówkarz, sklepowa, sąsiad z psem... Każdy może być dla mnie inspiracją. Dlatego bądźcie czujni, bo właśnie mogę was obserwować. Uwielbiam brytyjskie poczucie humoru, czyli seriale takie jak "Mała Brytania", "Statyści", "Biuro". Serdecznie pozdrawiam kierowniczkę działu napoje - alkohole z hipermarketu HYPERNOVA, która powiedziała o mnie: "Ten to się tylko do wygłupów nadaje!". Kiedyś odebrałem to jako obelgę. Teraz wiem, że był to komplement!

RM: Przez trzynaście lat byłem didżejem w różnych rozgłośniach w Polsce. Wiecznie niewyspany, bo pracowałem na poranku, trafiłem wreszcie do klubu muzycznego w Jeleniej Górze, gdzie grałem swoje "sety". No i tam właśnie spotkałem Igora. Wtedy przy barze pojawił się pomysł, żeby robić kabaret. Nie mieliśmy zielonego pojęcia, od czego zacząć i kogo zapytać, ale wiedzieliśmy, że musi się udać, bo przecież jesteśmy fajni. No i się udało!

Tak naprawdę to chyba od zawsze wiedziałem, że będę coś œrobił na scenie. Gdy miałem sześć lat, klepałem wierszyki u cioci na imieninach, w podstawówce pojawiły się konkursy recytatorskie, a potem w szkole średniej nieśmiały kabarecik. Potem egzamin do szkoły teatralnej, bo przecież jestem świetny jak Gajos i muszą mnie wziąć. Nie wzięli. Obraziłem się i założyłem kabaret w Sieniawie Żarskiej, mojej ukochanej wsi w Lubuskiem, i znów byłem szczęśliwy. Nie trwało to jednak długo, ścigany przez Wojskową Komendę Uzupełnień emigrowałem do Jeleniej Góry.

Czasem narzekam, że za dużo pracujemy. Ciągle w samochodzie, każdy poranek w innym hotelu, ale kiedy kłaniam się po udanym występie i słyszę brawa, czuję wzruszenie i szczęście.

MP: Powołanie do aktorstwa przyszło nieoczekiwanie w drugiej klasie podstawówki, kiedy to nie chcąc pisać klasówki z matmy, zainscenizowałem upadek ze schodów i zasymulowałem wstrząs mózgu. W szpitalu lekarze ulegli mojej sugestywnej grze aktorskiej i...postanowili mnie na tydzień u siebie zatrzymać. Potem już było z górki - błaznowałem na lekcjach umilając życie kolegów z klasy inkasując przy okazji pokaźną ilość ocen niedostatecznych. W liceum było kółko teatralne i...oblana matura z polskiego, potem studium pomaturalne(nie pytajcie jak to załatwiłem) , poprawka matury i egzaminy do PWST we Wrocławiu . Tam też na czwartym roku założyłem z kolegami swój pierwszy kabaret „Klimaty”.

Paranienormalnych poznałem normalnie- na eliminacjach do PAKI i...zakochałem się w nich od pierwszego wejrzenia. Zacząłem więc rozsiewać swoje kabaretowe feromonki co zaowocowało ożenkiem z paranienormalną rodzinką. Nie zdradziłem jednak do końca drugiej miłości mojego życia - majonezu, z którym dość często się spotykam...

Co lubię? Wrocław, serial „Przyjaciele”, majonez, koszykówkę, parówki z majonezem i moje osiemnastoletnie BMW. Kocham naszą publiczność - to właśnie Wasze uśmiechy i oklaski sprawiają, że mierzący 176 cm wzrostu facet może czuć się znacznie większym. Dziękuję!

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion