Urodził się Pan w Wilnie.
Wilno jest moim miastem rodzinnym. No comments. Zdążyłem się urodzić w tym czasie, kiedy tu była Polska, 11 czerwca 1939 roku.
Jakie wspomnienia pozostały z tamtego okresu?
Pamiętam 45 rok, kiedy nie mieliśmy alternatywy. Albo Sybir, albo tak zwana repatriacja, a właściwie ekspatriacja. Moi rodzice z dwójką dzieci wylądowali na ziemiach odzyskanych, w Międzyrzeczu. Podobnie jak w filmie „Sami swoi“, pamiętam szczury wielkie jak koty, które biegały po mieście. Tak było w 45 roku.
Ciężko było?
Bardzo się chciało wrócić dawne czasy, ale jak mówią nasi przyjaciele i sąsiedzi „To se ne wrati”.
Trzeba było układać życie na nowym miejscu.
W Poznaniu zrobiłem maturę, próbowałem studiować w Łodzi aktorstwo. Potem zająłem pierwsze miejsce na festiwalu w Opolu i odbiło mi. Aktorstwo odeszło w cień, zacząłem pracować na estradzie. Wróciłem do Poznania, załapałem się na kabaret Tey (Laskowik) i około 10 lat grałem w tym kabarecie. Zenek (Laskowik – PL DELFI) zwykle obsadzał role według aparycji, więc grałem jakiegoś tam opozycjonistę, inteligenta.
Po kabarecie spotkał się Pan z „Kapelą Wileńską”.
Po Tey rozpocząłem romans z „Kapelą Wileńską”. Zacząłem częściej jeździć do Wilna i tak mi smakowały cepeliny, kołduny, że w Poznaniu otworzyłem knajpę pod nazwą „Kresowa”, która w szybkim czasie stała się miejscem kultowym, bo nie tylko kuchnią słynęła, ale też swoimi gości: Bernard Ładysz, Emil Karewicz, Igor Śmiałowski, Basia Wachowicz, Czesiu Niemen, Miłosz. To był strzał w dziesiątkę.
A w knajpie dania były litewskie?
Nie litewskie, a wileńskie. Polscy kucharze musieli nauczyć się wileńskich smaków. Wiemy, że kuchnia kresowa nie jest najzdrowsza, bo jest tłusta. W związku z tym, dla żartu, w poprzek menu napisałem „Raphacholin w szatni”. Jest to lek na wątrobę, na niedobrą dietę. Nie był to tylko żart, ponieważ szatniarz faktycznie miał ten lek i każdy klient, któremu było ciężko po kołdunach czy cepelinach bezpłatnie go otrzymywał.
Słynie Pan z poczucia humoru. Na pewno posunięcie z lekiem na wątrobę nie było jedynym żartem w „Kresowej”.
W „Kresowej” nigdy nie świętowaliśmy Sylwestra, ale mieliśmy Bal Melaniowy. Pewnego razu spojrzałem w kalendarz i zauważyłem, że 31 grudnia imieniny obchodzi nie tylko Sylwester, ale i Melania, więc w „Kresowej” na Nowy Rok mieliśmy Bal Melaniowy. Różnił się tym, że Nowy Rok świętowaliśmy dwa razy. Pierwszy raz według czasu wileńskiego, drugi raz według czasu lokalnego czyli polskiego. Drugim akcentem był krupnik z Bamberki*. „Kresowa” znajdowała się obok „Bamberki” - figurki przedstawiającej kobietę w charakterystycznym stroju bamberskim, z nosidłami i konwiami używanymi w winiarstwie. W całości jest to studzienka, do której przez cały rok dwoma strumieniami spływa woda i tylko na Bal Melaniowy wodę zamieniałem na krupnik, czyli gorzałkę na ciepło i częstowałem swoich gości. Gdyby o tym się dowiedział Sanepid, to by mnie zamknął.
Co się stało z „Kresową“?
Mało zostało kresowych akcentów w Poznaniu. Nie chodziło mi o jakiś biznes czy wielkie pieniądze. „Kresowa“ nie była tylko kuchnią, knajpą, tam zawsze coś się działo. Musieliśmy zrezygnować z „Kresowej“, poszło oczywiście o pieniądze. Szkoda, że władze miasta nie wtrąciły się į nie pomogły zachować „Kresowej“, która w pewnym stopniu stała się ikoną miasta. Później otworzyliśmy ze śp. żoną knajpę „U Garniewiczów“. Mam zdjęcia, na których widoczne jest jak w czarnych workach przenoszę „atmosferę“ „Kresowej“ na nowe miejsce.
Jest Pan organizatorem pierwszych „Kaziuków wileńskich” w Poznaniu.
Na pierwsze „Kaziuki wileńskie” w Poznaniu przyszło 150 – 200 osób. Na drugi rok przyszło już 500 osób, na trzeci około 2000 ty. osób, a teraz „Kaziuk” w Poznaniu zajmuje cały Stary Rynek, ustawiana jest estrada, występują zespoły z Kresów. Zbiera się około kilkanaście tysięcy ludzi. Coś tam zrobiłem w Poznaniu, co docenił prezydent RP, od którego otrzymałem Złoty Krzyż Zasługi.
Czym się Pan teraz zajmuje?
Obecnie uciekłem z Poznania na wieś, bawię się w Syrokomlę, piszę piosenki, piszę wiersze np.: na jubileusz staży pożarnej czy na imieniny żony pana wójta i jakoś się „ciągna“.
* Bambrzy, Bambry (niem. Posener Bamberger) – Polacy pochodzenia niemieckiego, potomkowie osadników przybyłych z okolic Bambergu (Frankonia), którzy w latach 1719-1753, zostali sprowadzeni przez władze Poznania, aby zasiedlić opuszczone wsie, które zostały zniszczone podczas wojny północnej i będącej jej skutkiem epidemii cholery.