Pan na Gaczanach

Śnieżna marcowa niedziela. Umówiony telefonicznie wysiadam na stacji Warszawskiej Kolei Dojazdowej. Przystanek Malichy. Do domu pana Antoniego Rosena, właściciela  podrakiskich Gaczanów, kilka kroków, jednak w obcej miejscowości trzeba zapytać o drogę. „To ten dom zaraz po prawej” – odpowiada przypadkowo spotkany przechodzień. Po paru minutach spaceru właściciel dwupiętrowej willi otwiera mi bramę. „Jak to dobrze, że Pana widzę”. Zaprasza na wygodną sofę w pokoju obwieszonym litewskimi pamiątkami. Co druga z nich nawiązuje do miłości „pana na Gaczanach” – koni. „To jest mój ojciec z Józefem Weyssenhofem, autorem „Sobola i Panny”, a to wszystko napisane w Gaczanach, nigdzie indziej” – pokazuje zdjęcia na ścianie p. Antoni.
 „Co chciałbyś wiedzieć, koteczku?” – pyta pan Rosen. „Ja w październiku skończę 93 lata, ale co nieco jeszcze mogę opowiedzieć”. Przyjeżdżam nastawiony na opowieści z Litwy Kowieńskiej, pan Rosen jest już chyba jedną z ostatnich osób, które mogą zdradzić, jak to było przed 1940 r. na smetonowskiej Litwie. Właściciel domu przygląda się mojej wizytówce, dopytuje o PL DELFI. Właśnie dostał pocztą zaproszenie na koncert z okazji święta 11 marca na Zamku Królewskim, ale raczej nie pójdzie. „Wiek już nie ten, od kilku lat nie prowadzę samochodu, a pani która mnie podwozi ma w poniedziałek 50 urodziny”. Każe jednak pozdrowić pracowników placówki dyplomatycznej, bo z ambasadą Litwy ma raczej dobre stosunki. 

Nie dworek, a dwór

„Nie mów, proszę koteczku, „dworek”. „Dworki” to byle jaki zajazd czy karczma w Podkowie Leśnej czy Pruszkowie. Gaczany to dwór – poprawia mnie pan Antoni. „Choć wrośnięci od pokoleń w powiat rakiski, Rosenowie to nie jest ród pochodzenia polskiego” – zaczynam słuchać mini wykładu, sadowiąc się na kanapie. „Macie swoje korzenie w Niemczech?” – dopytuję. „Nic z tych rzeczy” – odpowiada potomek Sejmu Wielkiego. „Pochodzimy z Inflant”. Na potwierdzenie tych słów wyjmuje prezent przygotowany przez dzieci. Na starannie wykonanym albumie kilkadziesiąt zdjęć z Łotwy dokumentujących historię rodu i miejsca z nim związane. Jest nawet „Rozena iela”, czyli ulica Rosena w centrum Rygi. „To byli nasi przodkowie” – rozwiewa ewentualne wątpliwości pan Antoni. 

Złote dzieciństwo

„Moje dzieciństwo to najpiękniejszy okres życia” – rozpoczyna opowieść p. Rosen. „Od swoich najmłodszych lat jeździliśmy na koniach, najpierw na półkucykach, później na większych”. Latem młodzi Rosenowie zapraszali swoich kolegów szkolnych z gimnazjum w Poniewieżu do Gaczan na wakacje. Co to były za wakacje! Do dziś pan Rosen pamięta świeżo wybudowany gmach i dokładny adres szkoły: Nadbrzeżna 18, Kranto 18. I nauczycielkę: Lusię Siwicką, która przygotowywała do egzaminów. Czteroletni kurs szkoły podstawowej przechodzili Rosenowie w domu. Pan Antoni po kolei opowiada o nauczycielach uczących w Poniewieżu. Wspomina dwóch kolegów z gimnazjum: Renię Pieczkiewicz z Ostródy i Andrzeja Romera, który teraz mieszka w Brukseli. „Renia już nie żyje, zostaliśmy sam na sam z Andrzejem”.
Po zakończeniu nauki w szkole p. Rosen wpadł na pomysł, który teraz określa jako głupstwo. Chciał zwiedzać świat, zostać dyplomatą. Zdawał do Wyższej Szkoły Nauk Politycznych. Miał rozpocząć studia, ale wybuchła wojna. „Teraz mam wstręt do dyplomacji: to zakłamanie, oszustwo” – zapewnia. Podobnie jak do polityków. Bo polityka oparta na kłamstwie. Ciepłe słowa znajduje pan Rosen tylko w stosunku do rodziny Komorowskich. 

Reforma rolna i sport

„Uderzyła w nas reforma rolna, zostawiano zasadniczo 80 hektarów, wyjątkowo 150, jak ktoś np. miał gorzelnię. Gaczany miały 150 hektarów i Zadworze miało 150 hektarów. Gaczany miał odziedziczyć mój brat, Zadworze zaś ja”. Dokładnych szczegółów litewskiej reformy rolnej pan Antoni jednak nie zdradzi, bo w młodości miał inne zainteresowania. Jakie? Przede wszystkim sport. „Interesowałem się wszystkimi dyscyplinami poza boksem, który uważam za chamski sport. U nas w szkole mieliśmy ogromną salę gimnastyczną, wszystkie przyrządy, trampolinę. Rywalizowaliśmy ze sobą i z Litwinami, Żydami, choć Żydzi grali głównie w ping-ponga. Litwini byli od nas lepsi w koszykówce” – opowiada właściciel Gaczan. 

Motocyklem do Wilna

Mieszkańcy dworu w Gaczanach odwiedzali Wileńszczyznę, ale trzeba było jechać przez Dyneburg. Gdy rozmawiamy w zimną marcową niedzielę mija właśnie 75-ta rocznica polskiego ultimatum do Litwy, w 1938 r. nawiązano wreszcie stosunki między dwoma krajami. W tych dniach pan Rosen wjechał na Wileńszczyznę przez polsko-litewską granicę… motocyklem. „Ach, co to był za dzień” – rozczula się właściciel Gaczanów. „Jak zobaczyłem papieża Jana Pawła przyjeżdżającego do Polski i całującego ziemię, to wzruszyłem się, bo ja to zrobiłem jako pierwszy w 1938 r. pod Wilnem, przyjeżdżając na małym motocykielku”. Jak przyjechał na Wileńszczyznę, pan Antoni chciał sprawdzić, czy rzeczywiście Litwini jęczą tam pod polską okupacją, jak mówiła propaganda Związku Wyzwolenia Wilna. Nigdy jednak nie usłyszał języka litewskiego, choć starał się nasłuchiwać ze wszystkich stron. 

Przedwojenny Poniewież

Pytam o Poniewież, w którym pan Rosen uczęszczał do polskiego gimnazjum. „Miasto liczyło za moich czasów około 30 tysięcy mieszkańców, trzy razy mniej niż teraz. Jak zaczęliśmy wkraczać w wiek szkolny, to tatuś kupił plac vis a vis gimnazjum polskiego, wybudował dla nas dwa domy. Mama tam z nami już potem zamieszkała. Tatuś zaś dużo czasu spędzał sam w Gaczanach”. Na pytanie o Polaków w Poniewieżu pan Rosen odpowiada: nie była to większość, ale istniało spore skupisko. „Były polskie organizacje oświatowe, chóry, to się nazywało „Pochodnia”. Życie polonijne tam trwało, nie oklapło”. Na pytanie, czy tęskni za przedwojennym miastem, odpowiada: „kochany, to jest tyle lat, siedemdziesiąt parę lat”. Ale łza się w oku kręci. „Byłem w Poniewieżu, naszych domów już nie ma, są betonowe bloki. Chciałem zwiedzić gimnazjum, wychodzi jakaś nauczycielka, co ja tu robię. Przepraszam, ja się uczyłem tu kiedyś w tej szkole, u lenkasów” – opowiada p. Antoni. Litwinka się zdziwiła.  

W sowieckich rękach

O 1940 r. na Litwie pan Rosen woli nie mówić. „Pamiętam pożegnanie z końmi i psami, ze sforą psów myśliwskich. Wyszliśmy z dworu z małą walizeczką, prawie nic nie wolno było zabrać. To całowanie koni i psów po pyskach. Nawet dziś mi lecą łzy. Wyłączmy nagrywanie, zostawmy” – prosi pan Antoni. Równie niechętnie co o początkach sowieckiej okupacji Litwy opowiada o aresztowaniu przez NKWD w 1944 r. i pobycie w łagrze. „Stąd została mi znajomość rosyjskiego”. O wiele bardziej ożywia się pan Antoni, gdy mówi o pomocy, którą świadczyło polskie ziemiaństwo po rozpoczęciu się okupacji sowieckiej Wileńszczyzny w 1939 r. „Kucharki smażyły, piekły, bo jakoś trzeba było wyżywić polskich uchodźców” – kreśli obraz 1939 r. na Litwie Kowieńskiej.  

Polacy i Litwini

Na Litwie był szowinizm. I przed wojną, i za rządów poprzedniej kubiliusowej koalicji – tu pan Antoni nie ma wątpliwości. Przed wojną dzieci nie mogły chodzić do polskiej szkoły, jeśli rodzic był pracownikiem państwowym. „Pamiętam jak trzy siostry Zajączkowskie rozpaczały, że muszą się przenieść do szkoły litewskiej, bo ojciec był dyrektorem elektrowni”. O litewskich chłopach zachował jednak jak najlepsze zdanie. „Wspaniali ludzie, jakie mi zrobili przywitanie, kiedy pierwszy raz przyjechałem do Gaczan. Oni cały czas nas tam wspominali”.
Pytam, czy p. Rosen śledzi aktualne stosunki polsko-litewskie. „Polaków i Litwinów dużo łączy i nie wolno tego rozdeptywać” – wygłasza pan Antoni. Żałuje, że nie może uczestniczyć w narodowym święcie Litwy 11 marca. Dowód ciepła, jakiego doświadczył od Litwinów, przedstawia następujący: pamiątek po Rosenach w Gaczanach dogląda lokalna nauczycielka historii pani Laima, do której pan Antoni ma pełne zaufanie. „Żeby nie ona Gaczany by się nie odbudowały. Laima robi archiwum Rosenów”. Ona będzie się też opiekować jego prochami, które zostaną złożone częściowo w Jużycach pod Gaczanami, w grobie rodzinnym Rosenów, a częściowo w Pruszkowie. 

Pierwszy strzał Antosia

Pan Antoni opowiada anegdotę o zającu. „Miałem piętnaście lat, dostałem od ojca flintę, dubeltówkę. Zacząłem chodzić na polowanie. Chodziłem, chodziłem i nic. Wreszcie w ferie Bożego Narodzenia, pełno śniegu, myślę, przejdę przez sad owocowy, bo tam dużo zajęcy. Patrzę pod drzewo: czyżby kamień, czy to zając? Zając! Skradłem się od tyłu, dotykam do niego lufą i łubudu! Łapię za tego zająca, a on na kamień zmarznięty, bo dawno zdechł. Strzał niedaleko domu, tatuś słyszał, trzeba było zwrócić do dworu. Tatuś siedzi w radiowym pokoju, „dawaj tego zająca”. Był u nas zaprzyjaźniony doktor Rapacki. Tatuś do niego mówi, Władeczku, zostań, każemy kucharzom sprawić zająca. Pierwszy celny strzał Antosia, trzeba to uczcić. Ja w strach, rany boskie, zając może zatruty, zdechnięty, ludzie się potrują, co robić. Był u nas w Gaczanach stolarz nazywany strzelcem. Ja do niego do stolarni idę i mówię: masz strzelbę, idź do lasy, upoluj zająca. Poszedł, ustrzelił, udało się zamienić u na stole był zając niezastrzelony przeze mnie. Ktoś natrafił na śrucik w mięsie i mówi: dajcie Antosiowi na pamiątkę jego pierwszego celnego strzału. A to nie mój tylko stolarza strzał był”. Historia z zającem utkwiła w pamięci pana Rosena. 

Ponas Alfis i gaczańskie ryby 

Antoni Rosen miał przed wojną wielu przyjaciół, dziś już zostało niewielu. Kilka lat temu zmarł Alfred „Alfis” Tyszkiewicz. „To był ostatni człowiek, z którym można było pogadać. Znaliśmy się jeszcze od czasów przedwojennych. On był kilka lat ode mnie starszy, zrobił przed wojną studia, a ja miałem tylko maturę. Towarzysko bardzo miły. Zbliżyliśmy się do siebie podczas okupacji, a najbardziej po wojnie”, zdradza pan Antoni. Na pytanie o przedwojenną Połągę odpowiada: „Tyszkiewiczowie mieli tzw. kurhaus. Część restauracji była już nad morzem. W Połądze we dworze to ja byłem raz. To był duży piękny dom, byłem nad Morzem Bałtyckim, kąpałem się”. Równie dobrze co Połąga położone były Gaczany: z jeden strony jezioro, z drugiej las. Już po 1990 r. jak pan Rosen przyjechał do swojej posiadłości dostał od jednego z chłopów dorodnego szczupaka z miejscowego jeziora. „Dowiedzieli się, że bardzo lubię ryby. Taki gest. Niby nic, a dla mnie wzruszające. Szczupak z mojego jeziora smakował najbardziej. Choć teraz ryby w Gaczanach wytrzebione. Nie ma ptactwa, nie ma życia. Choć są bociany i słowiki”. 

Jak odzyskałem dwór

Na początku lat 90. pan Antoni otrzymał telefon od Reni Komarównej z Wybrzeża, której siostrzenica odzyskała majątek pod Poniewieżem. Zapytała się, czy nadal ma paszport litewski. Dokument przepadł w momencie aresztowania przez NKWD, ale p. Rosen dobrze pamiętał, który urząd go wystawiał. „Jedź do wiceministra” – pani Renia podała nazwisko. Pan Rosen opowiedział urzędnikowi całą swoją historię. Poprosił o przywrócenie obywatelstwa, którego nikt mu nigdy nie odebrał. Napisał podanie, zostawił na biurku wiceministra. Mija półtora miesiąca, telefon z ambasady. Sekretarka: pan ambasador Valionis prosi o przybycie. Siadam w saloniku na Szucha, lampeczka wina, na tacy paszport. Antanas Valionis wręcz dokument: miło mi powitać nowego obywatela Litwy. Na to p. Rosen: panie ambasadorze, pana na świecie nie było, jak ja miałem to obywatelstwo. Pan Antoni śmieje się, kołysząc w swoim fotelu. Tak było. 

„Jak dostałem paszport, dzwonię do Gdańska, jak odzyskać Gaczany. Renia poleciła dobrego adwokata. Po paru miesiącach telefon: przyjeżdżaj, bo dwór oddany”. 150 hektarów ziemi oddali, którą trzyma p. Antoni. Nie przekaże synowi, bo ten ma tylko obywatelstwo polskie i francuskie. Sama siedziba dworu z parkiem i zabudowaniami gospodarskimi zajmuje zaś 20 hektarów. I to syn odziedziczy. 

dnowienie dworu gaczańskiego nie było łatwe, bo Sowieci poprzestawiali tam wszystko, co tylko można. Udało się właśnie dzięki synowi Piotrowi. Pan Antoni nie zdołał jednak przekazać potomkowi bakcyla kresowego, czego do dziś żałuje. Podobnie jak gazonu, którego już nie ma na terenie dworu, a przed wojną był jego ozdobą.  

Co dalej?

Jeszcze w 2013 r. pan Antoni zamierza odwiedzić Gaczany. Zobaczyć na własne oczy ojcowiznę, może to już ostatni raz? „W październiku skończę 93 lata, to już słuszny wiek”. Na odchodne p. Rosen rzuca kilka uwag na temat stosunków polsko-litewskich. „Pilnujcie, by nas nie rozdzielono. Litwini są w porządku, nie wszyscy są szowinistami, trzeba znajdować tam sobie przyjaciół, ja ich znalazłem sporo”. I zaprasza jeszcze raz do siebie. „Porozmawiamy o Gaczanach, bo dziś powiedziałem zaledwie cząstkę, tego co można powiedzieć”. Obiecuję, że przyjadę. Po wysłuchaniu tylu wspomnień nabieram ochoty, by dowiedzieć się więcej jak to było w Litwie Kowieńskiej.

Source
Topics
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (20)