Z „Litwą Radziecką” w tle

Ustawa o mniejszościach narodowych została przyjęta w parlamencie u progu proklamacji litewskiej niepodległości. Mając na myśli wówczas przyświecającą koniunkturę polityczną, akt prawny był istnie liberalny. Ani w latach 90., ani tuż po akcesji kraju do Unii Europejskiej ustawa zbyt nikomu nie przeszkadzała. Jednakże obecna większość parlamentarna skorzystała z okazji, by ją zlikwidować. Oficjalnie – zawinił epitet „Litwa Radziecka” ujęty w dokumencie. Naprawdę zaś – wola polityczna.

Parlamentarzyści jeszcze za poprzedniej kadencji zabierali się do opracowania nowego projektu i niejednokrotnie prolongowali czas obowiązywania dotychczasowej ustawy, z myślą, że zostanie przyjęta nowa. Wszystko spełzło na niczym.

Kto stanowi mniejszość narodową?,/strong>

Brak ustawy skierowanej do mniejszości narodowych wcale nie dodaje chluby naszemu krajowi. Potrzebę przyjęcia takowego dokumentu, goszcząc na Litwie, akcentował też komisarz Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, ambasador Knut Vollebaek.

Przyjmując ustawę władze państwa łaski mniejszościom narodowym by nie zrobiły, tylko spełniłyby wcześniej przyjęte zobowiązania międzynarodowe. Gdyż Konwencja ramowa o ochronie mniejszości narodowych (dalej – Konwencja), którą litewski Sejm ratyfikował w roku 2000, ma charakter ogólny. Kraje przyjmujące Konwencję powinny przenieść jej założenia na swoje firmamenty prawne, określając się, jak będą wdrażane poszczególne jej zapisy.

Niektórzy politycy obstają przy tym, iż Litwa wcale nie powinna przyjmować dodatkowej ustawy skierowanej do mniejszości narodowych. Że Konwencja jest wystarczającym dokumentem. Trudno się zgodzić. Konwencja, oczywiście, góruje nad litewskimi ustawami. To wynika z Konstytucji (art. 138) i z Ustawy o umowach międzynarodowych (art. 11). Poza tym, odebranie mniejszościom narodowym aktu prawnego, który działał przez 20 lat, w standardach europejskich traktowane jest jako uszczuplanie stanu posiadania.

Ponadto, żaden przepis w naszym państwie nie określa dziś pojęcia mniejszości narodowej. Gdzie więc przechodzi granica pomiędzy osobą, która przybyła do naszego kraju przed 20 laty, imigrantem, który żyje na Litwie niespełna rok i mniejszością autochtoniczną? Czy wszystkie te grupy narodowościowe należy zaliczyć do mniejszości? Odpowiedź na to powinien znaleźć parlament. Bo dzisiejsza polityka skierowana na „integrację”, tzn. asymilację, jest drogą prowadzącą donikąd. Najwyżej nasi bracia zechcieliby odizolować się od procesów globalizacji, odciąć się od wymiany handlowej, opuścić brukselskie salony i tańczyć wokół dębów…

Zdawałoby się, że nic więc nie zostaje, tylko zabrać się do roboty nad nową ustawą. Ale nie jest to takie proste w rzeczywistości politycznej, która nas otacza.

Język polski w urzędach

Latem 2010 r. przez ówczesnego ministra kultury Remigijusa Vilkaitisa została powołana międzyresortowa grupa robocza, mająca opracować nowy projekt ustawy. W zespole tym znalazły się mniejszości narodowe (w tym – przedstawiciel Związku Polaków na Litwie) i osoby oddelegowane przez resorty kultury, dyplomacji, spraw wewnętrznych, oświaty i Państwową Komisję Języka Litewskiego.

Podczas pierwszych posiedzeń trwały żarliwe dyskusje nad koncepcją nowopowstającego dokumentu. W końcu, po kilku miesiącach, zostało ustalone, iż w nowym projekcie ustawy m.in. będzie zawarty zapis zezwalający na używanie języka mniejszości narodowych w życiu publicznym. Chodzi o pisownię nazw miejscowości i ulic, i o posługiwanie się językiem ojczystym (ustnie i pisemnie) w urzędach administracji publicznej. Abstrakcyjny więc zapis z art. 10 i 11 Konwencji zostałby sprecyzowany w nowej ustawie. Prawo do języka ojczystego w życiu publicznym przysługiwałoby w miejscach, gdzie określona mniejszość narodowa stanowi ponad 1/3 mieszkańców.

Wprawdzie był to niemalże jedyny drażliwy temat, przy którym językoznawczyni udzielająca się w grupie roboczej tupiąc twierdziła, że nie dopuści do tego. Urzędnicy resortów dyplomacji i oświaty też nie chcieli dać za wygraną. Przedstawicielkę Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, która nie sprzeciwiała się używaniu języka mniejszości narodowych w życiu publicznym, resort po prostu zamienił. Na taką, która gorączkowo próbowała dowieść, że planowana liberalizacja zniszczy litewską państwowość.

Ulec przed elektoratem

Projekt ustawy w lipcu ub. roku został zaprezentowany premierowi Kubiliusowi na specjalnym posiedzeniu. Wówczas minister kultury Arūnas Gelūnas, w niekoniecznie fortunnej wypowiedzi dla litewskich mediów zaznaczył, że ma być uprawomocnione używanie języka polskiego. Tu, oczywiście, moherowe berety nie dały za wygraną. Elektorat ponoć sznurem zaczął ciągnąć do szefa rządu twierdząc, że litewski kraj padnie. Kancelaria Premiera uległa. Projekt ustawy został zwrócony do Ministerstwa Kultury z dekretem: „udoskonalić”.

Grupa robocza zebrała się na kolejne posiedzenie, uwzględniła zalecenie „udoskonalenia”. Minęło kolejnych dziewięć miesięcy. Rząd nie bierze się za projekt nowej ustawy. Szanse, że trafi ona pod obrady obecnego składu parlamentu graniczą z cudem.

Zanosi się na to, że nowy Sejm będzie musiał podjąć się pracy nad ustawą, którą teraźniejsi koalicjanci odebrali mniejszościom narodowym. Oby tylko parlamentarzystom nie zabrakłoby odwagi stawić czoła „litewskiemu talibanowi”. Że emocji wokół tego projektu aktu prawnego będzie wiele, nietrudno przewidzieć.

Finlandii nie dogonimy

Ustawy reglamentujące prawa mniejszości narodowych działają w wielu krajach europejskich. Nie jest wyjątkiem też Polska. Tamtejsze przepisy zezwalają mniejszościom narodowym na używanie języka ojczystego w życiu publicznym. O tym społeczeństwo litewskie się przekonało podczas ubiegłorocznego aktu chuliganizmu w powiecie sejneńskim, gdy farbą zamazane dwujęzyczne tablice migały we wszystkich serwisach informacyjnych telewizji litewskich. Polska ustawa zezwala na język ojczysty w życiu publicznym w miejscowościach, gdzie mniejszość narodowa stanowi 20 proc. mieszkańców. Duńczycy z Niemcami zeszli do 4 proc. Z kolei Finlandia, w której mniejszość szwedzka liczy 7 proc., wprowadziła drugi język państwowy – szwedzki. I kraj nie padł. Widocznie tam chodzi o szacunek, którym Finlandia darzy mniejszość szwedzką, co też powoduje uczucie wzajemności.

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion