Oficjalnie wskaźniki wymiany gospodarczej pomiędzy Litwą i Polską nie uległy pogorszeniu, a i wzajemne ciskanie piorunami również jakby ustało. „Wszystko w porządku” - brzmi oficjalne stanowisko, które ma wszystkich uspokoić. I najlepiej by było, gdyby się o to nie pytano i żeby się o tym jak najmniej mówiło. Jeśli w porządku - to w porządku, tylko dlaczego od jednej iskry od razu ogień się zapala? Być może jednak nie wszystko jest w porządku?

W tej chwili nie ważne już jest z czyjej winy doszło do ochłodzenia stosunków, o wiele ważniejsze są działania podejmowane w kierunku ich ocieplania. A zdaje się, że to ocieplenie postępuje o wiele wolniej, niż trwające właśnie globalne ocieplenie, które topi lodowce Arktyki. Przyczyną są metody - tj. postrzeganie dyplomacji w relacjach bilateralnych.

Istnieje dyplomacja tradycyjna i dyplomacja publiczna. Dyplomacja tradycyjna operuje ciężkimi działami słownika („kto kogo zwycięży”), publiczna – kategoriami typu „soft power” i „smart power” i dąży do celu bez uciekania się do przymusu (bez użycia sankcji politycznych, gospodarczych czy energetycznych), tylko za pomocą swojej atrakcyjności. I atrakcyjność w tym wypadku nie jest mierzona falbankami na sukienkach czy solidnymi spinkami, lecz umiejętnością przekonania oponenta do swoich racji i przeciągnięcie go na swoją stronę za pomocą własnej renomy. W arsenale państwa XXI w. oba te poglądy skutecznie się uzupełniają. Niemniej, jeśli się nie jest świadomym mocy dyplomacji publicznej, to najzwyczajniej w świecie, nie ma co się uzupełniać. Wówczas stosuje się wyłącznie stare sprawdzone metody dyplomacji tradycyjnej.

Dyplomacja tradycyjna zapewnia oficjalne relacje międzypaństwowe i korzysta z oficjalnych kanałów oraz dawno wypracowanych metod. Faks, telefon, „tajne kanały” i tajne pogawędki na tureckich czy perskich dywanach, przy herbacie albo koniaku. Można też rozmawiać przy zastawie „Jiesia” i herbacie „Lipton”, na dywanach z Landwarowa oraz popijając litewskiego „Suktinisa”. W ten sposób dochodzi do nawiązania relacji dwustronnych – niezawodnie i wygodnie. Po wyłuszczeniu tego, „o co nam chodzi” i po zabiegach, w celu wydobycia jak największej ilości szczegółów, które z dumą czy nawet przesadą, niemniej koniecznie szybko i w tajemnicy, są wysyłane „do stolicy” - jako swoiste trofeum wojenne, zdobyte w wojnie intryg. Ważne, by podkreślić, kto zdobył te informacje. Sens w tym, że prawdę zna zaledwie mała grupka osób, które pracują dla państwa X i dostęp do niej ma tylko inna mała grupka, pracująca dla państwa Y. Tu się wszystko zaczyna i tu wszystko się kończy.

W dyplomacji tradycyjnej relacje dwustronne traktuje się jako próbę siły, która polega na narzuceniu własnego stanowiska. Rozumie się, że następuje to przy pomocy przymusu. I jeśli kogoś wyobraźnia zabrała na średniowieczną salę tortur, to zapraszam do powrotu do przytulnego otoczenia wśród perskich dywanów, gdzie spokojnym równym tonem z uśmiechem oznajmia się, co nastąpi, jeśli nie... Równoprawnym partnerom próbuje się pokazać, kto tu rządzi i wówczas albo się pogodzimy z losem, albo desperacko się bronimy, zwłaszcza gdy wiadomo już, że „zwierzę wpadło w pułapkę”.

Jeśli chodzi o sąsiedzką politykę zagraniczną Litwy, to mniejszych państw już nie ma (przynajmniej tak uważamy), a dalej za trzema górami - może być nawet potop. Zatem jeśli już bierzemy udział w dyplomatycznych potyczkach siłowych, to najczęściej z nastawieniem, że „równość nie istnieje”. To dotyczy także relacji z Polską, której, jeśli chodzi o kategorię wagową, nawet do pępka nie dorastamy – ale wszak jesteśmy odważnym i dumnym krajem. Być może nie wygramy, ale też się nie poddamy.

Co proponuje nam dyplomacja publiczna? Otóż, kieruje się ona zasadą, że władza należy do ludzi, i że prawda jest bardziej różnorodna, niżeli to wygląda na pierwszy rzut oka. Dlatego też po rozmowach przy herbacie, nie zaszkodzi czasem wyjrzeć na ulicę i nawiązać kontakt z szerszym gronem społeczeństwa. Z akademią, z NGO, z dziennikarzami (nie tylko poprzez dostarczanie „świeżo upieczonych” komunikatów prasowych, czy poprzez zapraszanie na konferencje prasowe, by dziennikarze posłuchali sobie o tym, co wczoraj pisano w gazetach). Ponieważ oni także reprezentują naród, być może nie oficjalnie, ale to wcale nie oznacza, że mniej skutecznie.

Inną zasadą dyplomacji publicznej jest świadomość, że wymuszaniem niczego się nie osiągnie. W związku z powyższym należałoby przede wszystkim skoncentrować się na własnym wizerunku, który w przyszłości może stać się kluczem do przekonania naszych oponentów. Liczy się chęć do nawiązania dialogu, chęć słuchania i do przekonania kogoś do swoich racji, a nie pragnienie wymuszania posłuchu. Istotne jest uświadomienie sobie, że w dyskusji nie chodzi o to „kto kogo”, tylko o znalezienie wspólnego mianownika - chodzi o to, by obie strony czuły, że zyskują, a nie tylko tracą. Poprzez uświadomienie sobie, że rozmówca - równy nam czy nie - ma takie same prawa do godnego traktowania, buduje się ducha partnerstwa. Wymaga to o wiele więcej czasu i o wiele szerszej platformy, niżeli tylko instytucje państwowe. Należałoby nawiązać długotrwałe kontakty, oparte na zasadach szacunku i zaufania, bezpośrednio z grupami społecznymi. W ten sposób powstają relacje bilateralne i w ten sposób powstają relacje ze społeczeństwem, a nie tylko z przedstawicielami korpusu dyplomatycznego.

Dyplomacja publiczna nie może zastąpić dyplomacji tradycyjnej, ta ostatnia nadal jest i będzie potrzebna. Jednakże ona sama nie wystarczy. Bez mocnej dyplomacji publicznej Litwa jest jak stary telefon marki „Nokia” – trwały, wytrzymały, jednakże nie odpowiadający wymogom czasów. Najważniejszym warunkiem jest utrzymanie bezpośrednich kontaktów ze społeczeństwem sąsiednich krajów, gdyż właśnie to wpływa na reputację państwa, która staje się istotną walutą przetargową.

Budowanie relacji wymaga czasu i szczerej rozmowy, jak również gotowości do zauważenia i przyznania się do własnych błędów. I w żadnym wypadku nie może nas kusić droga na skróty – powinno się sumiennie, wielokrotnie i za pomocą wielu kanałów przedstawiać własne stanowisko.

Wracając do relacji Litwy z Polską, spójrzmy, jak bardzo w ciągu ostatnich lat zwiększyła się liczba kontaktów międzyludzkich („people-to-people“) między naszymi państwami (nie mówiąc już o tanich zakupach w Polsce i utworzonych grupach roboczych)? Ileż to kontaktów nawiązano z działaczami społecznymi, dziennikarzami (i znowu, nie chodzi o to, że zostali zapakowani do busów i przywiezieni tylko po to, by wysłuchać naszej wersji wydarzeń), z partiami opozycyjnymi? I jeśli rzeczywiście wszystko to odbywa się „aktywnie” – to dlaczego tego nie widać, ani nie słychać? Ponieważ prawdziwej jawności (nie tej, którą można afiszować) wszyscy się boją, nie pasuje do istniejącej struktury i światopoglądu instytucjonalnego, jest niewygodna i wymaga wielu zmian.

Nie twierdzę, że nie mamy zdolnych dyplomatów – mamy, jednakże postęp w ich modelu działalności jest prędzej przypadkowym sukcesem, zdeterminowanym właściwościami oddzielnych dyplomatów, niż wynikiem wspólnej aktywnej polityki systemu dyplomacji.

Dyplomacja publiczna jest dialogiem, a nie ciemnym tunelem, do którego każda ze stron wykrzykuje wszystko, co ma na sercu. Dopóki dialog oraz jawność nie staną się częścią składową naszej dyplomacji, dopóty w XXI w. nie będziemy posiadać dyplomacji.

Wracając do sąsiadów, nie potrzebujemy publicznej dyplomacji do tego, by zmusić wrogo nastawionego do nas sąsiada do uśmiechu i do płynięcia w naszą stronę korytarza, tylko do osiągnięcia tego, by na klatce schodowej wszyscy się do nas uśmiechali i mieli o nas dobre zdanie. Ktoś powie, że nie ma sensu się wysilać – ale spróbujcie naśmiecić na klatce schodowej i zobaczcie, w którą stronę skierują się oczy wszystkich sąsiadów...

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (200)