Ekspert niezależnego Białoruskiego Instytutu Badań Strategicznych zauważa, że władze Polski już od jakiegoś czasu są obiektem ataku mediów Łukaszenki. Teraz przede wszystkim oskarżają polski rząd o finansowanie opozycji, o przede wszystkim "antypaństwowych zamieszek". Tak władze białoruskie nazywają wielką demonstrację z 19 grudnia 2010 r. Na ulice Minska wyszło wtedy ok. 20 tys. osób, by zaprotestować przeciwko fałszerstwom w trakcie wyborów prezydenckich, które miał wygrać Aleksander Łukaszenka. Wiec skończył się brutalną akcją milicji. Reżimowi sędziowie skazywali uczestników na kary od grzywny po kilka lat łagru, w tym kilku kandydatów opozycji na prezydenta.

UE, głównie na skutek dyplomatycznych działań Polski, systematycznie karze reżim Łukaszenki sankcjami i wzywa do zwolnienia wszystkich więźniów politycznych.

Ostatnim krokiem Unii zaostrzającym sankcję wobec reżimu było rozszerzenie o 21 osób listy Białorusinów, którzy nie mają prawa wjeżdżać na teren UE. Na tej liście znalazło się 19 sędziów, którzy skazywali opozycjonistów i 2 wysokiej rangi minicjantów. Ale i to nie koniec. Do tej listy mają być dołączeni najważniejsi białoruscy biznesmeni, którzy swoimi pieniędzmi wspierają reżim prezydenta Łukaszenki. Tutaj jednak brak jednomyślności, gdyż np. taki Jurij Czyż, białoruski oligarchą, hojnie finansujący reżim, ale robiący także szerokie interey w Europie, np. z taką Słowenią. Dla słoweńskich biznesmenó byłby to niemały cios, gdyby musieli zakończyć współpracę z Czyżem.

Szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton przy każdej okazji podkreśla, że stanowisko UE wobec Mińska pozostaje niezmienne – białoruskie władze muszą uwolnić i zrehabilitować wszystkich więźniów politycznych oraz przestrzegać praw człowieka. Jednak Radosław Sikorski, szef polskiej dyplomacji uważa, że te sankcje są niewystarczające. Podobnie myślą i białoruscy liderzy opozycji, którzy w ocenie posuwają sie jeszcze dalej i mówią, że są one wręcz symboliczne.

Dlatego nic dziwnego, że to właśnie Polska jest głównym celem ataków łukaszenkowskiej propagandy. W swojej antypolskiej propagandzie jego ludzie fałszują materiały historyczne i manipulują białoruską opinią publiczną. Prezydent odgrywa tutaj jednak jedną z głównych ról. Zawsze ma coś „ciekawego“ do powiedzenia, coś, co w jego opinii demaskuje wrogie zamiary Warszawy. Ostatnio ogłosił, że Polska ma już gotowe mapy aż po Minsk. I stwierdził, że rząd w Warszawie szykuje plany zbrojnego zajęcia Białorusi.

Niewątpliwie aktywność polityczna Polski może wkurzać Łukaszenkę, ale nie należy zapominać, że ważną rolę w kreowaniu wroga zewnętrznego, jeśli nie ważniejszą niż politika unijna, odgrywają problemy gospodarcze raju Łukaszenki.

Na Białorusi w ciągu ostatniego roku inflacja wyniosła ponad 100 proc., ceny galopują, wartość białoruskiego rubla leci na łeb na szyję. Władze obawiają się wybuchu społecznego, który mógłby zmieść Łukaszenkę. 

W takiej sytuacji wykreowanie zagrożenia zewnętrznego, w założeniach propagandystów Łukaszenki, spowoduje, że naród znowu zjednoczy się wokół swojego przywódcy. To truimz, ale chyba skuteczny.

Zamieniając Białoruś w warowny obóz Łukaszenka nie może zapominać o tym, że do „oblężonego przez wrógów“ obozu nie można wpuścić „wirusa wolności“. Pisze o tym znawca Wschodu Wacław Radziwinowicz. Stwierdza on, że prowokująć konflikt z krajami zachodnimi Lukaszenka chce wywołać ich negatywną reakcję, która będzie miała wpływ na zaostrzenie kursu tych krajów wobec Białorusi. Gnębiąc ambasadorów, Aleksander Łukaszenka próbuje sparaliżować służby dyplomatyczne państw zbyt szczodrze wydających wizy jego narodowi. Im mniej Białorusinów będzie jeździć do krajów Unii tym skuteczniej będzie można wmawiać, że na Zachodzie panuje chaos i bieda, a na Bialorusi, choć kryzys, to jeszcze da się żyć.

Jak w takiej sytuacji ma się zachować Polska?

Andrzej Talaga na łamach dziennika „Rzeczpospolita” pisze, że z Białorusią należy postępować twardo, ale bez uniesień.

Publicysta zauważa, że poprzednie rządy polskie stawiały przede wszystkim na białoruską opozycję. Ale okazało się, że jest ona zbyt słaba, niezdolna do pociągnięcia za sobą mas i przejęcia władzy. Minister Radosław Sikorski zaś postanowił dać szansę reżimowi i wciągnąć go do Europy. Ten jednak odpowiedział prześladowaniami opozycji a także mniejszości polskiej.

Ani Polska ani Unia dziś nie dysponuje praktycznie żadnymi rzeczywistymi instrumentami nacisku na Łukaszenkę. A to oznacza, że władze polskie mogą tylko obserwować wydarzenia na Białorusi i reagować na konkretne zdarzenia. Tak jak w przypadku wyrzucenia ambasadorów. Nie mają zaś żadnych możliwości kreowania zdarzeń.
A będąc biernym obserwatorem nie należy zamykać wszystkich furtek. Dziś jeszcze nie wiemy prze którą będziemy mogli wejść do tego kraju. Może jednak pogarszająca się sytuacja gospodarcza zmusi reżim do otwarciu się na Zachód?