Europejczycy często mają poczucie pewnej wyższości, połączonej z politowaniem i pobłażaniem, kiedy przyjdzie im komentować wydarzenia społeczno-polityczne w Afryce. „Dzicy znowu się biją” – to zdanie, które wyraża opinię, że Afrykańczycy są jeszcze daleko do osiągnięcia światowych (europejskich?) standardów, więc trzeba im wybaczyć lub przyjąć jako część ich natury fakt, iż państwa Afryki są rozsadzane przez konflikty. Nic bardziej błędnego.

Plemiona czy narody?

Państwa Afryki to twory sztuczne, tworzone na Konferencji Berlińskiej (1884 – 85), przy pomocy kreślenia linii na mapie kontynentu przez wąsatych dyplomatów z cygarami. Nijak nie mają się one do podziałów etnicznych – wręcz przeciwnie – większość grup etnicznych została celowo rozparcelowana między różne prowincje ówczesnych mocarstw. Wtedy też antropolodzy (naukowcy badający ludy prymitywne – w odróżnieniu od socjologów – badających społeczeństwa poprzemysłowe) uznali, że będą używać terminu „plemiona” dla Afrykańczyków wobec narodów europejskich. Jaka jest różnica między plemieniem a narodem? Jeżeli uznamy definicję narodu jako wspólnotę ludzi, dzieląca tą samą historię, tradycję, kulturę a niekiedy język i terytorium, to różnica jest żadna. Afrykańskie plemię np. Luo jest tożsame z narodem francuskim czy niemieckim.

I tu dochodzimy do clou problemu. Państwa afrykańskie nie posiadają narodów. Nie ma narodu Ugandy, Kenii czy Zambii. Są za to różne narody, zmuszone do funkcjonowania w jednym organizmie państwowym. Kenia ma ich na przykład czterdzieści dwa. Czterdzieści dwa narody w jednym państwie. To o wiele więcej niż w multikulturowej I Rzeczypospolitej!

Narody te mają swoją wielowiekową tradycję, kulturę, języki a nawet resztki administracji, która koegzystuje jakoś z administracją państwową. Co najważniejsze: członkowie tych narodów (plemion) dalej są wobec nich bardziej lojalni niż wobec państw – było nie było tworów sztucznych – narzuconych przez okupanta. To dlatego każde plemię/naród dba, by politykami zostawali „jego” ludzie – bez względu na program czy merytoryczne przygotowanie.

Czy wolno nam ten stan krytykować?

Nie. Zresztą Europejczycy zachowują się identycznie. Można popatrzeć na losy narodów, które tworzyły Jugosławię – gdy tylko poluzowano aparat przymusu, Serbowie, Bośniacy i Chorwaci skoczyli sobie do gardeł, zaczęli się nawzajem wyżynać, tworzyć obozy koncentracyjne, a okaleczanie, gwałty i czystki etniczne były na porządku dziennym. Dopiero podział i powstanie państw narodowych przyniosły regionowi jako taki pokój. To samo często dzieje się w różnych regionach Afryki – o ile jednak każdy rozumiał, że przypadek Jugosławi, gdzie połączono różne narody z różnych tradycji, religii i cywilizacji w ramach jednego państwa, musiał się tak skończyć, to takiego zrozumienia dla wojen afrykańskich brak. Ot, po prostu – ludzie, którzy się nie do końca ucywilizowali (znaczy się – dzicy), biją się między sobą.

Przyszłość

Czy oznacza to, iż Afryka jest skazana na niekończącą się serię wojen i konfliktów, które przypieczętują los Czarnego Kontynentu jako katastrofę? Niekoniecznie. Zakładając, że obecne struktury państwowe raczej się już nie zmienią (z pewnymi wyjątkami – jak np. powstanie Sudanu Południowego), jedynym wyjściem jest stworzenie narodów, które zdegradują przynależność do różnych plemion. Tak, żeby ktoś czuł się najpierw Kenijczykiem a dopiero potem Kikuyu (tak jak ja jestem najpierw Polakiem, dopiero potem Kujawiakiem). Nie jest to jednak proces łatwy – choć możliwy. Niektóre państwa – jak Malawi czy Tanzania poczyniły już spore postępy w tworzeniu jednego narodu, inne jak Kenia czy Sudan są niemal rozrywane przez rywalizujące plemiona. Wiele zależy od polityków (którzy, niestety, nie mają ochoty angażować się w ten żmudny proces, wyznając politykę dojutrkowania), ale i państw spoza regionu (które w większości wypadków wolą uprawiać rabunkową politykę, dalej opartą na zasadzie „Dziel i rządź!”). Ale summa summarum – Czarny Ląd nie ma jednak alternatywy.

Source
bezjarzmowie albo jochlos
Comment Show discussion (15)