Na starówce wileńskiej doskonale widać, że wielu turystów z innych krajów, w tym wielu z Polski, znajduje taką odskocznię w Wilnie, natomiast ci, którzy tu mieszkają przez cały rok, z niecierpliwością czekają na swój letni wyjazd do miejsc, gdzie słońce grzeje bardziej, by naładować się energią, która powinna starczyć na cały kolejny rok pracy i starań.

Właśnie niedawno miałem to szczęście, by pobyć przez dwa tygodnie z dala od wszystkiego, co nas w Wilnie otacza, włączając te wszystkie wojny o polskie tabliczki oraz o miejsce języków niepaństwowych w życiu publicznym.

Zwykle podczas wyjazdów poza nasz region przekonuję się, jak bardzo jałowe są te spory. Do takiego wniosku dochodzę zarówno widząc przykłady negatywne (np. absurdalny, bo trudno go nazwać inaczej, spór grecko-macedoński o nazwę państwa), jak i pozytywne (wielojęzyczne tabliczki w wielu państwach Europy, które nie budzą tam żadnych kontrowersji).

Jednak tym razem ujrzałem coś, co w nowomowie można by było nazwać „good practice”; coś, co mogłoby być oczywistością w Wilnie, a jednak dziś wydaje się poza zasięgiem wszelkich możliwości. To „coś” widziałem nie w Szwajcarii, nie w Holandii, nawet nie na Słowacji, lecz w Rumunii, w regionie, który już zdążył zasłynąć w Europie licznymi napięciami rumuńsko-węgierskimi.

Uniwersytet ma dwóch patronów

Mowa o Uniwersytecie Babeş-Bolyai w Klużu (Cluj-Napoca), stolicy Transylwanii. Wymowny jest już sam fakt, że uniwersytet ma dwóch patronów z obu narodów: jednym z nich jest rumuński biolog-bakteriolog Victor Babeş, zaś drugim węgierski matematyk János Bolyai (można z przekąsem dodać, że w nazwie uniwersytetu oba nazwiska są pisane poprawnie, ze wszystkimi znakami diakrytycznymi). Jednak największą - z mojego punktu widzenia - ciekawostką jest prawdziwie wielonarodowy charakter uniwersytetu, który znajduje swą wymowę w tym, że zajęcia prowadzone są w trzech tradycyjnych językach tego miasta: rumuńskim, węgierskim i niemieckim, natomiast ostatnio doszły kierunki anglo- i francuskojęzyczne. Większość wydziałów funkcjonuje we wszystkich trzech tradycyjnych „liniach językowych”, z nielicznymi wyjątkami (np. wydział teologii prawosławnej funkcjonuje tylko po rumuńsku, a rzymsko-katolickiej jedynie po węgiersku). Na 21 wydziałów 19 funkcjonuje w języku rumuńskim, 17 w węgierskim, 10 w niemieckim i 2 w języku angielskim. Można uzyskać 248 specjalizacji w języku rumuńskim, 94 w j. węgierskim, 19 w niemieckim, 36 w angielskim i 9 w języku francuskim. Oczywiście wśród prorektorów uniwersytetu znajdziemy osoby odpowiedzialne za poszczególne „linie językowe”.

Uniwersytet dopatruje swych początków w roku 1581 r., gdy Stefan Batory, zaledwie dwa lata po założeniu Uniwersytetu Wileńskiego, powołał do życia kolegium jezuickie w Klużu. Jednak w swej obecnej formie uniwersytet powstał dopiero w 1959 r., gdy doszło do zjednoczenia obu uniwersytetów miasta: rumuńskiego (założonego w 1919 r.) oraz węgierskiego (założonego w 1872 r.).

Oczywiście trudno powiedzieć, że wszystko działa w Klużu bez zarzutu - jeszcze sześć lat temu Europę obiegł skandal związany z usunięciem z uniwersytetu dwóch wykładowców pochodzenia węgierskiego, Pétera Hantza oraz Lehela Kovácsa, którzy w ramach swej kampanii na rzecz utworzenia osobnego uniwersytetu węgierskiego dowodzili, że na uniwersytecie brakuje podstawowych atrybutów wielokulturowości, jak choćby kilkujęzycznych tabliczek (sic!). Kością niezgody stały się... samodzielnie przez nich zainstalowane - dodajmy: w świetle reflektorów - tabliczki z węgierskim napisem „Palenie zabronione!”. Tabliczki te zostały natychmiast usunięte, a zachowanie obu wykładowców zakwalifikowano jako zakłócanie porządku publicznego. Usunięto ich z pracy głosem większości członków senatu uniwersytetu za działania na jego szkodę uczelni. Choć pierwszy z nich wygrał proces przeciwko uczelni, żaden z nich na nią nie powrócił: Hantz obecnie pracuje w Szwajcarii, a Kovács na węgierskim uniwersytecie Sapientia, również w Klużu.

Jednak dziś tych napięć jest mniej, a napisów węgierskich na uniwersytecie nie brakuje, zwłaszcza w przypadku ogłoszeń przeznaczonych dla studentów kierunków węgierskojęzycznych.

Obecnie uniwersytet wysunął się w międzyczasie na pierwsze miejsce w kraju pod względem poziomu studiów, a kierunków i studentów przybywa.

Wielojęzyczna uczelnia urozmaiciłaby litewskie szkolnictwo

Zastanawiam się, dlaczego tak nie mogłoby być w Wilnie. Wiem, sam mam akurat najmniejsze prawo do formułowania własnych wizji, skoro a) nie jestem obywatelem Litwy, b) mieszkam w Wilnie zaledwie od kilku lat i c) nie studiowałem na Uniwersytecie Wileńskim ani na żadnej innej uczelni w tym mieście, natomiast system szkolnictwa wyższego na Litwie znam jedynie jako outsider, no i nie jestem osobą, od której cokolwiek w tej dziedzinie zależy . Poza tym w obecnych realiach, gdy nawet reklama stacji benzynowej po polsku („Kanapki, kawa”) wywołuje kontrowersje, marzenie o prawdziwie wielojęzycznej uczelni wydaje się być naiwnością.

A jednak taka wielojęzyczna uczelnia urozmaiciłaby szary wizerunek szkolnictwa litewskiego, który - bądźmy szczerzy - nie wyróżnia się na tle europejskim ani jakością, ani innowacyjnością. Podczas gdy toczą się batalie o język wykładowy w szkołach mniejszościowych, na uczelniach wileńskich (nie mówiąc już o innych) można doszukać się zaledwie kilku kierunków wykładanych po angielsku. Języki regionalne: rosyjski i polski można znaleźć jedynie na kierunkach filologicznych lub w wileńskich filiach uczelni zagranicznych, przy czym wyboru kierunków nawet przy najlepszych chęciach nie można nazwać bogatym.

A przecież podwaliny dla takiej międzynarodowej uczelni już istnieją. Mając na uwadze dużą liczbę obywateli Litwy studiujących w Polsce z jednej strony oraz obecność studentów Białorusi studiujących na funkcjonującym tu Europejskim Uniwersytecie Humanistycznym można mieć pewność, że kierunki polsko-, rosyjsko-, a nawet białoruskojęzyczne (przy chronicznym ich braku na samej Białorusi) cieszyłyby się powodzeniem. Uniwersytet mógłby być miejscem spotkań litewsko-białorusko-polskich. Kierunki anglojęzyczne jedynie zdynamizowałyby wymianę studentów (i wykładowców) z innymi państwami. W perspektywie można dodać inne języki, zarówno ogólnoeuropejskie (np. francuski, niemiecki), jak i regionalne (przydałyby się choćby kierunki filologiczne dla Litwinów i cudzoziemców, coś w rodzaju Centrum Języków Bałtyckich i Ugrofińskich, skoro podobna placówka nie powstała jeszcze ani w Rydze, ani w Tallinie).

Nierealne? Cóż, na razie jest to jedynie świeża, powakacyjna wizja, może nawet mrzonka. Ale przecież w 1994 r. powstał we Frankfurcie nad Odrą, na pograniczu polsko-niemieckim Uniwersytet Europejski Viadrina, na którym sam miałem zaszczyt i przyjemność studiować. Udało się tam wszystko stworzyć od zera, ściągnąć kadrę dydaktyczną i samych studentów „na głęboką NRD-owską prowincję”. Wilno nie jest prowincją, jest miastem o wielonarodowej przeszłości o tradycjach akademickich i jeszcze nie wszyscy potencjalni wykładowcy takiej uczelni zdążyli spakować walizki do Anglii, Szwajcarii czy nawet Estonii.

Taki wielojęzyczny uniwersytet, m.in. z językiem litewskim, polskim, rosyjskim, białoruskim i angielskim, jest czymś, co mogłoby powstać właśnie tu, a nie w Europie Zachodniej. W końcu wielojęzyczność jest bogactwem tej ziemi, którą należy innowacyjnie wykorzystać. W przeciwnym razie bezsensowne kłótnie o tabliczki, o wszechobecność języka państwowego, krucjaty przeciwko „obcym” literom w nazwiskach zrobią z nas zupełną peryferię, w której pozostaną tylko najgorliwsi, by bronić litewskości i polskości przed wymyślonymi przez siebie upiorami.

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (115)