Oprócz dachu nad głową, niczego mi tutaj nie brakuje, ale do bezdomności jestem przyzwyczajony"

W eksporcie bezdomnych na Wyspy Brytyjskie, Polacy nadal dzierżą palmę pierwszeństwa, choć po piętach zaczynają nam deptać, nie posiadający kawałka dachu nad głową Rumuni, którzy ostatnio zaczęli przyjeżdżać tu hurtowo... - donosi The Polish Observer.

Choć Fundacja „Barka”, organizacja pozarządowa, która działa na obszarach zaniedbanych grup środowiskowych i walczy z tzw. wykluczeniem społecznym, robi wszystko, by zjawisko bezdomności Polaków na emigracji ograniczyć, to szacuje się, że na ulicach Londynu, stale przebywa około 4 tysięcy ludzi bez dachu nad głową, z czego połowa z nich to przybysze z Europy Środkowej i Wschodniej. Jak się okazuje, 50 procent z tej połowy stanowią właśnie Polacy. Ewa Sadowska, szefowa londyńskiej „Barki” zastrzega, że dane te nie są precyzyjne i być nie mogą: - Sytuacja jest bardzo dynamiczna, mamy do czynienia ze sporą rotacją, więc trudno o dokładną liczbę, a owe dane pochodzą od organizacji, które prowadzą działalność podobną do naszej i zgodne są z oceną „Barki”.

W internecie można jednak natknąć się na informacje, według których liczba bezdomnych Polaków w Londynie jest dwukrotnie wyższa. Jak jest naprawdę? Ewa Sadowska wyjaśnia, że określenie „bezdomny” ma bardzo pojemne znaczenie. Do worka z napisem „homeless” wrzuca się też bowiem, również i tych którzy zamieszkują na squatach, budynkach przeznaczonych do rozbiórki itp. Liczba, którą podaje „Barka”, dotyczy wyłącznie osób mieszkających na ulicy, czyli w przypadku Polaków, jakieś 1000-1500 osób...

***

Bezdomnym w Polsce, Wielka Brytania jawi się jako raj. Nic dziwnego, skoro nieraz wysłuchują opowieści tych, którzy stamtąd wrócili, lub otrzymują raporty telefoniczne od tych, którzy tam jeszcze są. Historie te są na tyle zachęcające, że wiele osób pędzących bezdomny żywot w Polsce, decyduje się na wyjazd do UK, by bieda stała się „mniej uciążliwa”.

Jerzy Tymczak od kilku lat jest pracownikiem „Barki”, on sam, to temat na osobną opowieść. Życie na ulicy zna jak nikt inny, błyskawicznie dociera z pomocą do najbardziej potrzebujących, wie o wszystkich zakamarkach, w których napotkać można nieszczęśników potrzebujących lekarstw, ubrań, żywności, ale też i pocieszenia. Dla bezdomnych jest wiarygodny, gdyż zanim zaczął pracować w „Barce”, sam potrzebował takiej pomocy. Wylądował na ulicy, bo stracił pracę, a co za tym idzie mieszkanie. Nie da się ukryć, że bezdomnemu rzadko kiedy nie towarzyszy alkohol - niepijący w tym środowisku jest zjawiskiem tak rzadkim, jak pingwin na Saharze. Jerzy do pingwinów nie należał, a z pomocą przyszła mu właśnie „Barka”. Dał się namówić na wyjazd do Polski, na terapię, rehabilitację, ale też zakiełkowała w nim chęć niesienia pomocy innym, a szczególnie takim, jak on w poprzednim wcieleniu. Przeszkolił się, wrócił do Londynu i pomaga tym, którzy wylądowali na bruku. Jerzy też zwrócił uwagę, że polska bezdomność emigruje na Wyspy. To środowisko niewątpliwie patologiczne i patogenne, ale większość nich, jak zapewnia Ewa Sadowska, to ludzie przyzwoici, bez złych skłonności, których w pewnym momencie sytuacja przerosła - byli zbyt słabi psychicznie, by poradzić sobie z kumulacją negatywnych zrządzeń losu. Tych ludzi można przywrócić społeczeństwu i przykładem na to jest nie tylko Jerzy Tymczak, lecz ilość osób które, corocznie udaje się nakłonić do opuszczenia szeregów bezdomnych, wyjazdu do Polski, podjęcia leczenia, adaptacji w społeczeństwie. Liczba ta jest naprawdę imponująca - w ciągu czterech lat, bo tyle trwa ów program pomocy, udało się „zresocjalizować” 2000 bezdomnych Polaków, czyli małe miasteczko, lub jak kto woli - 500 osób rocznie = średniej wielkości wioska.

Trudno się jednak łudzić, że w najbliższej przyszłości problem bezdomności uda się rozwiązać, albowiem w miejsce tych, którym udało się wyrwać, pojawiają się nowi. Są to już nie tylko ci, których los ciężko doświadczył na Wyspach. To osoby, o których wspominaliśmy na początku. Te, które bezdomnymi były już w Polsce. Zwabieni opowieściami o londyńskim raju kupują bilet w jedną stronę i szybko zapełniają lukę po tych, którzy właśnie dali się namówić do wyjazdu do Polski.

"Żyć nie umierać" - wychwala życie w Londynie Andrzej, bezdomny z Bytomia. Przyjechał, bo jak zaznacza namówił go kumpel, który wiedzie podobną egzystencję od kilku lat. "Niczego mi nie brakuje, oprócz dachu nad głową, ale do tego jestem przyzwyczajony" - dodaje.

W Polsce musiał zbierać złom, makulaturę, bo jako biedny w Bytomiu użebrać na życie nie miał zbytnich szans. Tu, w najgorszym dniu wpada mu co najmniej 10 funtów dziennie, ale najczęściej więcej, toteż - jak twierdzi: - Wreszcie czas na życie!

Source
Anglia i Szkocja - POLEMI.co.uk
Comment Show discussion (53)