Ofiarami psychicznego i fizycznego znęcania się, molestowania seksualnego oraz napastowania w miejscu pracy, padają głównie imigrantki z państw Unii Europejskiej, które na Wyspy Brytyjskie przyjechały po akcesji ich rodzimych państw w roku 2004 - informuje The Polish Observer. Pięć lat temu 1,2 miliona kobiet w Wielkiej Brytanii przyznało, iż były molestowane seksualnie w miejscu ich pracy. Od tego czasu, sporo się zmieniło, niestety nie na lepsze - w ubiegłym roku, jak wynika z danych Child and Women Abuse Studies Unit, liczba ta wzrosła do 1,35 miliona. Brytyjskie kobiety wiedzą gdzie i komu się poskarżyć, gorzej jest z cudzoziemkami, chociażby z Polski. Przede wszystkim z tymi, które pracują, w „coffee-shopach”, „kebab-barach” i innych lokalach gastronomicznych, których właścicielami są przybysze z Bałkanów, krajów Azji Mniejszej, czy krajów Afryki Północnej.

***

Dla Marzeny ubiegły rok był fatalny. W styczniu straciła pracę pokojówki w hotelu w londyńskiej dzielnicy Notting Hill, nie dlatego, że źle pracowała - po prostu dotychczasowy właściciel sprzedał hotel, rozwiązując tym samym z całym personelem umowę o pracę. Świetne referencje nie pomogły, Marzena zewsząd, gdzie się udała, odchodziła z kwitkiem - nie było dla niej jakichkolwiek wakatów. Koleżanka poradziła jej, by raczej porzuciła marzenia o legalnej pracy i poszukała zajęcia „na czarno”, o które najłatwiej w tureckich barach, czy restauracjach. Dwa tygodnie upłynęły na bezskutecznych staraniach, aż na początku trzeciego, właściciel jednego ze wspomnianych lokali oddzwonił i powiedział, że potrzebuje pomocy kuchennej. Szczęśliwa Marzena stawiła się godzinę przed umówionym czasem. Warunki zatrudnienia były następujące: 10 godzin dziennie, jeden dzień w tygodniu wolny, zarobki 140 funtów tygodniowo. Posiłki i napoje za darmo. Przez pierwsze dwa dni Marzena robiła generalne porządki, - Około północy właściciel pochwalił mnie za dobrą pracę i zaproponował mi seks na zapleczu. Był tak pewny, że nie odmówię, do tego stopnia, iż zaczął rozkładać materac. Odmówiłam oczywiście, zapytałam czy mogę już wyjść do domu i wyszłam.

Następnego dnia, Marzena zobaczyła na witrynie restauracji ogłoszenie, że potrzebna jest pomoc kuchenna od zaraz. Chwilę później pojawił się właściciel i powiedział jej, żeby się wynosiła, skoro „nie umie pracować”. Zażądała pieniędzy, ale ten ją wyśmiał...

Kolejna praca w „coffee-shopie”. Tu właściciel nie był tak „temperamentny” (może dlatego, że pracowały tam jeszcze trzy inne dziewczęta - Litwinka i dwie Polki), że odczekał sześć dni zanim wdusił Marzenę w kuchenny kąt. Oberwał za to w twarz, a oddał jej z nawiązką. Dziewczyna trzasnęła drzwiami. Przyszła na drugi dzień po pieniądze. Nie dał, bo jak stwierdził, nie przepracowała tygodnia, tylko sześć dni. Zmienił zdanie, kiedy postraszyła go policją.

***

Iga miała podobne doświadczenia. Jej angielski nie był za dobry, więc imała się nisko płatnych zajęć po to, by sfinansować studia socjologiczne w Polsce.
- Pracowałam na czarno, bo nie wiązałam swojej przyszłości z Anglią. Zarówno z moich doświadczeń, jak i z rozmów z dziewczynami pracujących przeważnie u Turków, Azerów, czy Ormian, wiem dobrze, że takie zachowania są na porządku dziennym. Wiele z nich godzi się na tego typu „układ”, by nie stracić pracy i tu muszę przyznać, że pracodawcy są, choć w tym przypadku to słowo nie przechodzi mi przez gardło - „lojalni”, zatrudniają je nadal, choć traktują dziewczyny jak śmieci, popychadła, zmuszają do pracy ponad wszelkie normy, drwią, strofują za byle co... Iga sama przeżyła podobne sytuacje, ale na „układ” nie poszła, udało się jej znaleźć pracę w hiszpańskiej restauracji. Tam nikt jej nie molestował.

"Współczuje tym dziewczętom. Mają do wyboru, albo wrócić do swojego miasteczka czy wioski i stać się obiektem docinków, albo żyć z pomocy społecznej, lub wegetować za te 500, 600 funtów miesięcznie, co jednak jest możliwe jak się bardzo tego chce. Dlatego trzymają się tych „turasów” i jak mówią, z czasem nawet się też „przystosowują”. Są i też takie, co uważają, iż właśnie tak ma być. Wiedzą, że mogą donieść na swoich pracodawców na policję, ale boją się, że stracą jedyne źródło dochodów. Dla nich lepsza przecież wegetacja w Londynie, niż w „pipidówie” - kwituje Polka.

Iga nieraz miała ochotę pójść, gdzie trzeba i powiedzieć otwarcie o tym, co dzieje się podczas pracy u „turasów”, ale powstrzymywało ją to, że wiele dziewcząt straciłoby przez nią pracę. - Niech same decydują, czy warto...

Source
Anglia i Szkocja - POLEMI.co.uk
Comment Show discussion (4)