Wiadomość ta została bardzo szybko zdementowana przez najwyższe rosyjskie kręgi polityczne. Najciekawiej swoje dementi przedstawił wiceminister obrony FR Anatolij Antonow, który stwierdził, że po Syrii „nikt [z Rosjan] nie biega z automatami i granatnikami”.

Antonow potwierdził jednak, że na miejscu obecna jest pewna grupa rosyjskich specjalistów wojskowych. Ich zadaniem jest pomoc syryjskim żołnierzom w zgłębianiu tajników obsługi zakupionego w Rosji sprzętu wojskowego:„na przykład, dostarczamy tam czołgi. Jednocześnie więc wysyłamy tam także swoich technicznych ekspertów, żeby nauczyć naszych zagranicznych kolegów pracować z tym sprzętem”.

W wersję o rosyjskich specjalistach/instruktorach wojskowych można jeszcze uwierzyć. Warto bowiem zapoznać nabywcę własnego uzbrojenia ze sposobami jego wykorzystania, np. celnego ostrzału wybranego celu (celów). Zwłaszcza, gdy są one ruchome. Z drugiej strony trzeba zdawać sobie sprawę z faktu, że termin „specjalista/instruktor wojskowy” bardzo często jest jedynie zgrabnie zawoalowanym określeniem rzeczywistych jednostek bojowych.

Nieraz w przeszłości bywało tak, że jedno ze światowych mocarstw, nie chcąc się oficjalnie angażować w dany konflikt, wysyłało swoich „specjalistów” w celu pomocy „szkoleniowej” którejś ze stron. Tak było, m.in. w Wietnamie, kiedy Amerykanie wysłali swoich ekspertów na pomoc wojskom południowowietnamskim (podobnie jak Sowieci w przypadku oponenta z północy), czy też w czasie Wojny Koreańskiej (1950-1953) i pomocy chińskich „ochotników”.

O ile ekspertów technicznych da się jeszcze wytłumaczyć, o tyle sensacją okazały się wczorajsze informacje jakoby w syryjskim mieście portowym Tartus znajdowały się rosyjskie jednostki antyterrorystyczne piechoty morskiej. Grupa żołnierzy miała przed kilkunastoma dniami przypłynąć do Syrii na pokładzie tankowca „Iman” wchodzącego w skład Floty Czarnomorskiej.

Pierwsze informacje na ten temat zaczęły podawać media rosyjskojęzyczne. Co ciekawe, także te powiązane z Kremlem, a więc RIA Novosti. W ślad Rosjan szybko poszły zachodnie (głównie amerykańskie) dzienniki i telewizje. Rosyjskiemu oddziałowi BBC udało się dowiedzieć, że do Tartus poza antyterrorystami przybyli też żołnierze wojsk powietrzno- desantowych. Co więcej, sam tankowiec, pomimo zapewnień o jego cywilnym charakterze, ma być wyposażony w sprzęt szpiegowski. Z kolei syryjskiej agencji informacyjnej SANA udało się uzyskać potwierdzenie tych informacji od anonimowego źródła w rosyjskim resorcie obrony (oficjalnie jego przedstawiciele dementują wszystkie rewelacje).

W sprawie jest jeszcze zbyt dużo niewiadomych, aby móc wyciągać rozsądne wnioski. Co to za jednostka/jednostki? W jakiej liczbie przybyła na miejsce? W jakim charakterze? Jak długo zostanie? To są pytania, na które należałoby odpowiedzieć, aby wyjść z fazy domysłów i zacząć solidnie analizować posiadane fakty. Póki co, będą musiały wystarczyć nam przypuszczenia.

Czy przybyli na miejsce Rosjanie zostaną wykorzystani w walkach z rebelią? Trudno powiedzieć. Jeżeli rzeczywiście są to dobrze wyszkolone i silnie uzbrojone jednostki, to z całą pewnością nikt nie pośle ich do pacyfikowania tłumu demonstrantów w miastach (od tego są snajperzy i szeroka gama sprzętu pancernego).

Być może Rosjanie zostali wysłani na pomoc w bezpośrednich walkach z oddziałami rebelianckiej Wolnej Armii Syrii? Może jest to reakcja na rzekome szkolenie i dozbrajanie rebeliantów przez państwa zachodnie (informacje na ten temat pojawiały się w prasie na przestrzeni ostatnich tygodni)? A może rzeczywiście chodzi tylko o ochronę rosyjskich instalacji w Tartusie? Gdybanie, gdybanie, gdybanie. Jednak niezwykle przyjemne.