Iwan Lozowyj, obywatel USA ukraińskiego pochodzenia pierwszy raz przyjechał na Ukrainę w 1990 roku jako ekspert ruchu Neritage Foundation, publikując corocznie indeks swobód ekonomicznych różnych państw. Od tego czasu był on stałym gościem w Ukrainie. W ocenach postępów Ukrainy przez ostatnie 20 lat jest optymistą. Bardziej niż obywatele Ukrainy. Na początek jednak narzeka na taksówkarzy na kijowskim lotnisku Borispol. Zdarli oni z niego trzysta hrywien za dojazd do Kijowa. A wszystko odbywało się przy tym jak na lotnisku wywieszone były oficjalne ceny taksówek. Dwa razy niższe. Amerykanin pofatygował się aby pójść do ukraińskiej Milicji, by przekazać to co się dzieje w tym biznesie. Niestety przedstawiciele prawa nie znaleźli zrozumienia dla niego. „Wydaje mi się, że uznali mnie za idiotę” - mówi Iwan.

Chociaż ma się czym pochwalić. Przez ostatnie lata sądził się cztery razy z milicjantami, którzy wypisywali mu mandaty. Cztery razy wygrał nie tylko odpuszczenie mandatu, ale także różne rekompensacje. „Kiedy pierwszy raz przyjechałem na Ukrainę, zobaczyłem tu umierającą dyktaturę, biedę, kolejki a pensja wynosiła wtedy dziesięć dolarów. Teraz Ukraińcy szaleją po znanych centrach handlowych. Chodzą do nocnych klubów – dokładnie takie są na zachodzie. Zniesiono wymianę walut po cenie czarnorynkowej z kursem „spod lady”.” – dzieli się obserwacjami Iwan. Ale przy tym niestety warunki demokratyczne i socjalne mocno odbiegają od ekonomicznych. Amerykanin spotykał się z członkami tutejszego rządu i władze państwowe wtedy wydały mu się bardzo naiwne. „Oni myślą, że jeżeli Ukraina przeprowadzi mistrzostwa piłkarskie lub jakąś inną imprezę masową to od razu inwestycje zachodnie przypłyną tu rzeką. Nie rozumieją, że jeżeli ukraińscy przedsiębiorcy wychodzą demonstrować dlatego, że ciężko im biznes prowadzić w gąszczu często sprzecznych ze sobą zasad prawnych, to na pewno europejczykom będzie tu jeszcze trudniej” - mówi Lozowyj. 

Prawa obywatelskie

Mongolski przedsiębiorca Cedensonom Cogtsajhan przyjechał na Ukrainę w końcu lat osiemdziesiątych – uczyć się w uniwersytecie lotniczym. Pracy w swoim fachu nie udało mu się znaleźć. Wyjechał do Włoch po czym wrócił na Ukrainę już jako prezes filii włoskiej firmy na Ukrainie – eksportera sprzętu AGD. Obecnie spędza Cogtasajhan wiele czasu na Ukrainie. Kupił nawet dom na wsi pod Kijowem, obok którego, żeby nie odbiegać od swojej tradycji zbudował mongolską jurtę. W niej regularnie spotyka się krąg mongolskich entuzjastów. Lubią mówić o wkładzie Mongołów w ukraińską historię – od Czingishana do Jurija Jehanyrowa.

Cogtsajgan, którego sąsiedzi nazywają Cogo, mówi, że długo wybierał miejsce dla swojego domu. Specjalno obok lasu, a teraz jacyś ludzie z piłami mechanicznymi wycinają drzewa wokół jego jurty. Przy tym dowiedzieć się kto zlecił to tym ludziom i po co, jest praktycznie nierealne.  Ten przykład, jak mówi Cogtsajhan, pokazuje, że wzrost ekonomiczny na Ukrainie jest przyhamowywany, dlatego, że niepisane prawa bywają ważniejsze od prawa państwowego. „Do takiego państwa mały i średni biznes na pewno nie przyjdzie”, - robi wywód rozmówca Weekly.ua. – Wielu z premedytacją ogranicza inwestycje na Ukrainie. Wkładają oni bardzo mało pieniędzy w swoje przedsiębiorstwa z nadzieją, że ich rozmiar nie przyciągnie uwagi potencjalnych skorumpowanych części władzy.” Ale zmiany na lepsze Cogtsajhan też widzi. Mongolski biznesmenem zachwyca się zmianami w mentalności ludzi. W pierwszych latach niezależności przedsiębiorca był praktycznie zależny od wszystkich (milicja, skarbówka, etc.). Obecnie ludzie zrozumieli, że można bronić swoich praw. Masowe protesty przeciw przyjęcia kodeksu podatkowego pokazały, że mały i średni biznes poczuł swoją siłę. 

Główny hamulec – korupcja

Amerykanin Nick Piacca, generalny dyrektor kompani BG Capital żyje na Ukrainie już około dziesięciu lat. Widzi on również zmiany w mentalności. I to zmiany na lepsze.

„Kiedy tu przyjechałem bardzo zdziwiła mnie pamiątka pod nazwą „globus Ukrainy”, sprzedawany na Hreszczatiku (główna ulica Kijowa). Chodziło tu o symboliczne pokazanie, że w ogóle coś takiego jak niezależna Ukraina istnieje. Wtedy sami mieszkańcy Ukrainy nie mogli zrozumieć kim są i jakie miejsce na świecie powinien zajmować ich kraj. Za granicami wiele osób pozycjonowało Ukrainę jako część Rosji, ludzi uznawano jako sowietów. Podobne zdanie o sobie często wyrażali także sami mieszkańcy nowego państwa. Teraz wszyscy nazywają siebie Ukraińcami, już nikt nie poddaje krytyce niezależności swojego państwa. Dzisiaj Ukraińcy praktycznie nie wyrażają już swojej nostalgii do ZSRR. Ukraina twardo trzyma kurs na swoją niezależność. Szkoda tylko, że władze państwa – mówi Nick Piacca –nie mogą w sposób zdecydowany rozwiązać problemów ekonomicznych. Brakuje też dobrego i przestrzeganego prawa.