Budomierz-Hruszów, Malhowice-Niżankowice, Smolnik-Boberka, Budynin-Bełz, Bystre-Mszaniec, Wołosate-Łubnia i Kryłów-Krecziw. Na otwarcie tych siedmiu przejść granicznych już kilkanaście lat czekają mieszkańcy okolicznych gmin oraz turyści. Na razie bezskutecznie.

Policzmy: w momencie upadku komunizmu na całej granicy polsko-ukraińskiej było tylko jedno przejście drogowe: Medyka-Szehyni. Obecnie funkcjonuje ich zaledwie siedem. Oznacza to, że statystycznie rzecz biorąc na każde nowe przejście musimy czekać aż cztery lata. I to tempo wcale nie ulega przyspieszeniu, z prozaicznego powodu – na przejścia drogowe i drogi dojazdowe do nich nie ma pieniędzy, zwłaszcza po stronie ukraińskiej. Eksperci twierdzą, że aby rozładować kolejki i wprowadzić na ukraińskiej granicy europejskie standardy, przejścia graniczne powinny znajdować się co 5-7 kilometrów. Długość tej granicy to 535 km, więc aby osiągnąć standard znany z granicy z Niemcami czy Słowacją, powinniśmy mieć co najmniej 76 przejść granicznych, włącznie z lokalnymi przejściami turystycznymi dla pieszych i rowerzystów. Wróćmy do naszej rzeczywistości: obecnie przejść drogowych jest 7, więc zachowując dotychczasowe tempo (1 nowe przejście na 4 lata), europejski standard osiągniemy dopiero za… 276 lat, czyli w 2289 roku. Jeżeli tak ma wyglądać deklarowany priorytet relacji z Ukrainą w polskiej polityce zagranicznej, to ta data powinna dać nam do myślenia.

Ze strony polskiej problemu nie ma o tyle, że pieniądze na przejścia graniczne i drogi dojazdowe do nich daje Unia. Ale tylko na polską część tych obiektów – Ukraińcy swoją część inwestycji muszą zrobić sami, z własnego budżetu. Na to pieniędzy nie ma i nie będzie. Ukraina jest w stanie zbudować infrastrukturę przejść pieszo-rowerowych, bez dróg dojazdowych – na to pieniądze by się znalazły, bo to nie są duże środki. Na infrastrukturę przejść dla samochodów Ukraina jest w stanie wydzielać środki jedynie w dotychczasowym ślimaczym tempie, czyli jedno przejście na cztery lata albo jeszcze wolniej.

W efekcie przejścia w Budomierzu i Malhowicach stoją już prawie gotowe, ale ich otwarcie się opóźnia, bo brak jest dróg dojazdowych po stronie ukraińskiej. W tej sytuacji powinniśmy zadać sobie pytanie: czy naprawdę chcemy czekać do 2289 roku, czy może spróbujemy ten proces przyspieszyć i uporać się z tym zadaniem w 15 lat. W jaki sposób? Otwórzmy przejścia w Budomierzu, Malhowicach i pozostałe projektowane obiekty na początek jako przejścia piesze, a później ewentualnie rozszerzmy ich funkcjonalność o samochody. W ten sposób umożliwimy rozwój turystyki pieszo-rowerowej na pograniczu i ułatwimy życie lokalnym mieszkańcom.

Na otwarcie przejść pieszych kategorycznie nie zgadza się jednak Straż Graniczna i Służba Celna. Ich zdaniem, przejścia piesze służą przemytnikom, czego przykładem jest patologiczna sytuacja na pieszym korytarzu w Medyce. Jednak przemyt w Medyce to nie wina przejścia pieszego - nie mniejsza patologia panuje również w autobusach czy samochodach, gdzie papierosy dosłownie wysypują się z różnych zakamarków. Prawdziwy problem to przymykanie oczu na drobny przemyt przez Straż Graniczną, Służbę Celną i rząd, w myśl niepisanej zasady „nie mamy pieniędzy na zasiłki, więc pozwolimy im żyć z przemytu”.

Portal „Port Europa” wielokrotnie począwszy od 2005 roku przesyłał administracji rządowej propozycje zmian, które wyeliminowałyby drobny przemyt, jednak Kancelaria Premiera, MSWiA, Urzędy Wojewodów, Straż Graniczna ani Służba Celna nie podjęły tematu. Nie chcąc się rozpisywać przypomnijmy tylko dwa z proponowanych rozwiązań. Po pierwsze, polski MSZ powinien postawić w rozmowach z Komisją Europejską oraz władzami Ukrainy żądanie, by Unia Europejska, RP i Ukraina koordynowały między sobą swoją politykę akcyzową, tak by nie dochodziło do drastycznych różnic w cenach papierosów, paliwa i alkoholu. Być może Kijów czy Bruksela by się na to nie zgodziły, problem jednak w tym, że premier Tusk i minister Sikorski nawet nie spróbowali przedstawić tej kwestii naszym unijnym i ukraińskim partnerom. Druga sprawa, to wprowadzenie na przejściach pieszych limitu przekroczeń granicy: maksymalnie raz dziennie tam i z powrotem i 30 razy w roku. Wykorzystałeś limit a zajmujesz się drobnym przemytem – korzystaj z przejść drogowych, kolejowych czy lotniczych, a od przejść pieszych się odczep – one mają służyć turystyce. Efekt – przejścia piesze rzeczywiście byłyby przejściami służącymi turystom, a nie drobnym przemytnikom i problem byłby rozwiązany.

Straż Graniczna oczywiście nie podjęła tematu, gdyż ta służba nie uznaje czegoś takiego jak konsultacje społeczne i „wszystko wie lepiej”. Tłumacząc, że nie powinniśmy otwierać przejść dla pieszych i nie podejmując naszej propozycji odnośnie limitu przekraczania granicy dla pieszych, nasze służby graniczne jedynie demonstrują swoją nieudolność. A pogarda, z jaką kierownictwo służb mundurowych odnosi się do inicjatyw obywatelskich, jest wręcz porażająca jak na bądź co bądź demokratyczny kraj w centrum Europy.

Source
Port Europa. Portal o Europie Środkowej
Comment Show discussion (3)