Najpierw - ponad 100 lat temu - wprowadzono przymus nauczania. Władza zaczęła dbać o dzieci bardziej niż ich rodzice. Większość ludzi uważała to za absurd - ale Władza była twarda. Trochę to potrwało - i ludziska się przyzwyczaili.

Potem Władza powiedziała, że nie tylko trzeba posyłać do szkoły - ale szkoły te muszą uczyć kilku Bardzo Potrzebnych Rzeczy. Ludzie się buntowali: przecież każdy wie, że w szkole trzeba uczyć czytania i pisania - a nie jeżdżenia na karuzeli i kopania węgla. Ale Władza na wszelki wypadek była twarda. I postawiła na swoim.

Potem Władza powiedziała, że konkretnie trzeba iść do szkoły w wieku siedmiu lat. Ludzie protestowali - ale Władza nie odpuściła, bo bardziej kocha dzieci niż ich rodzice. I ludzie się przyzwyczaili. Potem Władza powiedziała, że w szkole trzeba siedzieć koniecznie 15 - potem 16 - potem 17 - potem 18 lat. Ludzie uważali to za absurd. Słusznie też mówili, że jeśli ktoś kocha ich dzieci bardziej niż oni, to ten ktoś nazywa się "pedofil" - a oni pedofilom swoich dzieci nie chcą oddawać. Ale Władza była twarda. No i ludzie się przyzwyczaili.

Potem Władza powiedziała, że będzie decydować już o każdym szczególe programu nauczania! Ludzie wrzeszczeli - ale Władza mówiła, że ona lepiej wie, czego uczyć dzieci - bo zatrudnia ekspertów, lepszych nawet niż eksperci Macierewicza. I znów postawiła na swoim.

Teraz Władza mówi, że dzieci trzeba posyłać do szkoły już od szóstego roku życia. I ludzie znów się buntują. Oczywiście absurd nie polega na tym, że Władzuchna każe posyłać dzieci do szkoły w wieku akurat 6 lat - tylko na tym, że Władza w ogóle decyduje o czymś, o czym powinni decydować rodzice. Bo w normalnym kraju to rodzice decydują, czy i w jakim wieku posyłają dzieci do szkoły...

Source
Tygodnik Angora
angora.lt
Comment Show discussion (3)