„Ta lektura jest według mnie jak karmienie dziecka mięsem. Przeżuwają, przeżuwają, ale połknąć nie mogą” - zwierzyła się mi jedna ze znajomych Aleksandra Radczenki i dodała, że zabierała się już za książkę kilkakrotnie, ale skończyć nie może.

Zabrałem „Cień słońca” na wyjazd do Łodzi. 8 – 10 godzin jazdy tam i z powrotem wystarczyło na „dobrnięcie do końca”. Już słyszałem wypowiedzi czytelników, że „jestem na 30 stronie, a nadal nic nie rozumiem”. Powiem szczerze, na 47 stronie nadal nic nie rozumiałem.

Multum wątków, wypitego alkoholu, zarzyganych dywanów i przekleństw tylko gdzieś w połowie powieści zaczęły się względnie układać w puzzle, w których i tak w końcu będzie brakować jednej części.

Być może oczekiwania były zbyt wygórowane, a może już pierwsza strona dała zbyt wielką nadzieję na coś wielkiego, ale nie mogę po przeczytaniu szczerze powiedzieć: „Wow!” Chyba tylko jeden rozdział powieści jest dla mnie „the best” - „Masochiści i wiedźmy”. No i opowiadanie o dziurze („Głowa Murzyna“) jest „cool”.

Niezauważalnie przeszedłem w tej recenzji na slang, ale jest to zamierzone posunięcie. Po przeczytaniu książki, a i w trakcie lektury, również niezauważalnie zaczynasz rozmawiać jak bohaterzy „Cienia słońca”: sprośne żarty, kłujący sarkazm i mdlący pesymizm.

W pewnym momencie obawiałem się cokolwiek napisać o książce. Porównałem siebie do tegorocznych maturzystów, którzy skarżą się, że w wypracowaniu z języka litewskiego musisz zinterpretować utwór tak, a nie inaczej, że nie ma miejsca na własne zdanie i myśli. Bałem się, że bohema zebrana wokół autora oskarży o niezrozumienie tematu i oceni moją opinię na 0 (zero).

Nie byłem, jak autor, punkiem. Tych kilka lat różnicy, a poza tym w tamtych czasach często wystarczała inna dzielnica i już rosłeś w innej subkulturze. Byłem właśnie tym ravewowcem, których z taką przyjemnością poobijał główny bohater. Ale co mi tam: jeśli o Wodzu można pisać krytycznie, to czyż Radczenko jest lepszy?

1. Już pierwsza strona dała wielką nadzieję. Ten pierwszy żart o „pribałcie” był przeze mnie cytowany w ciągu całej podróży, ale, niestety, reszta przekleństw nie niosła żadnego „wzniosłego przesłania”.

2. Zakradły się podejrzenia, że książkę finansowała branża tytoniowa. Jeśli marka pitego alkoholu jeszcze może coś powiedzieć o sytuacji czy statusie bohatera („jak mogłem zamówić metaxę”), to wymienianie marki papierosów nie niesie żadnej informacji. Dajmy temu spokój - skąd autor może o tym wiedzieć, przecież nie pali.

3. Jakby Radczenko nie odżegnywał się od konkretnej lokalizacji powieści, twierdząc, że chodzi o „nieokreślone państwo postsowieckie”, to mieszkańcy Wilna z lat 90 – tych, jak na dłoni widzą w książce ówczesną stolicę Litwy. W każdym bądź razie podejrzewam skąd zostały ukradzione dokumenty, skąd wyjechał biały mercedes, gdzie się znajduje wykupiona hala pod pierwszy supermarket. Nie udało mi się tylko zlokalizować klubu „Ground zero”, ale pasowałby ówczesny „Gelezinis vilkas” z lecącymi z głośników w ubikacji przemówieniami Lenina i Breżniewa.

4. Zbyt krótkie. Nie zdążyłem ani polubić, ani znienawidzić bohaterów powieści, chyba tylko żal i współczucie do Alexa (głównego bohatera) pozostał po „białym mercedesie”. Co w sumie już jest dobrze.

Czy wziąłbym książkę do ręki, gdybym wiedział jaka mnie czeka lektura. Oczywiście, że tak.

1. Wspomnienia z młodości, walka z wiatrakami, upadki i wzloty, które się przeżyło kiedyś, miałem w niej jak na dłoni.

2. Idealne opisanie okresu przejścia z czarnego kapitalizmu do legalizacji podziemnego świata. Mam na myśli kupno hali zakładu z zamiarem zbudowania supermarketu.

3. Opowiadanie o „dziurze”.

4. Rozdział „Masochiści i wiedźmy”, który żadnym bokiem nie pasuje mi do powieści. Nie wiem, nie rozumiem, jaka jest rola tego rozdziału w całej powieści... ale jest on po prostu SUPER. Kot w adidasach, spity orzeł, który w mojej wyobraźni wyglądał, jak oskubana kura, pełny **** „masochistów”, którzy wygotowali z wiedźm ich złośliwości.

Na zakończenie nie będę, tak jak i autor w swojej powieści z „białym mercedesem”, oryginalny i dołączę do już wypowiedzianej na temat tej książki opinii, że jednak „czegoś takiego brakowało polskiej społeczności na Litwie”.

I od siebie: „Cień Słońca“ – to taki cuchnący powiew z przeszłości. W dobrym znaczeniu tego słowa”.

„Cień Słońca” wileńskiego blogera Aleksandra Radczenki można nabyć w wileńskiej księgarni „Elephas” (ul. Olandu 11), księgarni w Ejszyszkach (ul. Raubiškių 1) oraz w księgarniach internetowych "e-ksiegarnia.lt oraz ewka.lt.

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (84)