W roku ubiegłym ten uroczy wiosenny flash mob gdzieś się ulotnił, pozostawiając wszakże miłe wspomnienie wiosennego odruchu ludzkich uczuć, których tak bardzo brakuje w dzisiejszych czasach.
Dzisiaj, choć z dużym opóźnieniem również i ja spieszę z wyznaniem swoich uczuć.

Ja też kocham Polskę. Tak samo jak prawdziwa miłość, ta miłość jest skomplikowana. Są rzeczy, które mi się doprawdy nie podobają, ale kiedy próbuję całkowicie wykrystalizować swoje uczucia i uzyskać w ten sposób wykrystalizowaną esencję swych uczuć, powiadam sobie: kocham Polskę. Aby wszystko było całkowicie jasne, mogę też odważnie dodać, że niezbyt lubię Waldemara Tomaszewskiego, ale to już zupełnie odrębny temat.

Natomiast w moich wykrystalizowanych odczuciach moja miłość do Polski jest bardzo ściśle związana z naturalną miłością do Litwy, z miłością do jej historii, w której zdarzało się wszystko: i zwycięstwa, i porażki, ale zawsze obok była Polska, z którą przez długi czas łączyła się i była nierozdzielna nasza historia, pełna wzajemnych krzywd, ale także i wspaniałych stron.

Już po raz drugi w ciągu ostatnich kilku lat piszę o stosunkach litewsko-polskich, o ich stanie obecnym. Do napisania pierwszego tekstu prawie dwa lata temu skłoniły mnie pośpieszne „przeprosiny” Polaków ze strony ministra spraw zagranicznych RL L. Linkevičiusa. Rozpatrzyłem wtedy paradygmaty myślenia geopolitycznego i historycznego przeważające wśród polskich elit politycznych (Polska postrzega siebie nie jako lidera w naszym regionie, lecz jako lidera w skali europejskiej) i jaki wpływ mają one na nasze relacje. Podstawowa konkluzja w tamtym tekście była bardzo prosta - żadne „przeprosiny” nic nie pomogą, dopóki nie zmienią się wspomniane paradygmaty myślenia i Polska nie będzie realizować naturalnej, organicznej roli lidera w naszym regionie. Mówiłem też wtedy, że nasza wstrzemięźliwa cierpliwość, a nie przeprosiny stanowi lepszą receptę naszego postępowania w relacjach z Polską w oczekiwaniu na zmiany paradygmatu myślenia geopolitycznego polskich elit. Wspomniany tekst został zauważony również przez polskie media: słynny Adam Michnik przedrukował go w wydawanej przez siebie „Gazecie Wyborczej”.

Teraz postanowiłem napisać tekst kolejny, poświęcając go tym razem paradygmatom nie polskim, ale paradygmatom myślenia naszego litewskiego oraz kwestiom jak one wraz z pewnymi innymi czynnikami historycznymi wpływają obecnie zarówno na nasze relacje z Polską, jak też z naszą mniejszością polską na Litwie. I znowu ośmielam się zaoferować pewne recepty. Do napisania tego tekstu zainspirowała niedawna lektura naprawdę wartościowej moim zdaniem książki znanego amerykańskiego historyka Timothy Snydera pt. „Rekonstrukcja narodów. Polska, Ukraina, Litwa, Białoruś 1569-1999” (edycja litewska – „Mintis”, 2008, edycja polska – Fundacja „Pogranicze”, 2006) oraz mniej być może znanej litewskiemu czytelnikowi książki, która niedawno ukazała się w Stanach Zjednoczonych, która wywarła na mnie wielkie wrażenie, a mianowicie –Peter Hetherington „Unvanquished. Jozeph Pilsudski, Ressurrected Poland and the Struggle for Eastern Europe” (Pingora Press, 2012). Dlatego też w podtytule wyznania swej miłości zaznaczyłem, że jest to litewska autorefleksja, zainspirowana przez Timothy’ego Snydera i Petera Hetheringtona. Niewątpliwie też do inspiracji przyczyniła się agresja Kremla w ostatnim czasie, jednoczącą nas w sposób nieuchronny we wspólne grono, w którym Polsce przypada rola szczególna. Ostatnim zaś inspirującym impulsem był sam Adam Michnik, niedawno napotkany w Wilnie, który może po prostu przez grzeczność poprosił o kolejny tekst na temat stosunków litewsko-polskich.

Historia Litwy – czy T. Narbutt i A. Šapoka mieli rację?

Nie jestem historykiem i nie pretenduję na bycie wyrocznią historyczną, choć lubię lekturę książek historycznych. Jednak dawne dzieje Litwy znam w zakresie podobnym do każdego przeciętnego Litwina, który ukończył szkołę w czasach sowieckich, kiedy historii Litwy nauczano w „świetle” historii KPZR i ZSRR. Przewertowany w tym czasie ukradkiem tom historii A. Šapoki był niczym haust zakazanej „narodowej” prawdy historycznej, który również w moim sposobie myślenia ukształtował niezmienny paradygmat: przed Unią Lubelską (1569) historia Wielkiego Księstwa Litewskiego była wspaniała i chwalebna – byliśmy wtedy „od morza do morza”, książęta Mendog, Giedymin, Kiejstut, Olgierd i Witold – to gwiazdy naszego Panteonu, Jagiełło – niemalże zdrajca, a po Unii Lubelskiej i ostatecznym skumaniu się z Polską, historia Litwy jak gdyby zanikła, zaś Litwa zmarniała i o tym okresie historycznym my, przeciętni Litwini, niewiele wiemy – ani imion królów, ani książąt po wygaśnięciu dynastii Giedyminowiczów w naszym Panteonie prawie nie zostało (może tylko Stefan Batory, ale i ten pożyczony od Węgrów).

Przez długi czas myślałem, że te luki w moim pojmowaniu historii są spowodowane tym, że wszyscyśmy dorastali z historią A. Šapoki, który swą historię pisał w czasie, kiedy Wilno było okupowane przez Polaków i że te właśnie okoliczności deprecjonowały naturalnie negatywne podejście A. Šapoki do Unii Lubelskiej, oraz do tego, że po tej Unii historii Litwy już nie ma.

W swej książce Timothy Snyder jak gdyby „uzasadnia” historię Šapoki, wykazując, że litewska myśl historyczna pierwszej połowy XIX wieku poczynając od „Historii Litwy” T. Narbutta (1841 r.) poprzez dzieła Daukantasa aż do pokolenia J. Basanaviciusa była wciąż wierna konkluzji wyciągniętej jeszcze przez T. Narbutta, „że historia Litwy „przerwała się” w 1569 r.” Był to ówczesny świadomy wybór takiego pojmowania historii, albowiem w powstającej w XIX w. „Europie narodów” twórcom etnicznego państwa litewskiego trzeba było ukształtować tożsamość litewską, inną niż polska. Służyć temu też miała również specyficzna litewska doktryna pojmowania historii, w której konsekwencje Unii były w sposób celowy dramatyzowane.
Jak pisze w swej książce Snyder, T. Narbutt po dojściu do takiego wniosku i po opracowaniu dziesięciu tomów swej historii na znak dramatycznego oburzenia z powodu błędu historycznego, jakim była Unia, nad grobem Króla Polski i Litwy, który błogosławił Unię, złamał pióro, którym została napisana ta historia.

Jesteśmy zatem narodem etnicznym, który od początku XIX wieku swą tożsamość narodową kształtował w oparciu o specyficzne pojmowanie historii: wszystko co się zdarzyło przed Unią z Polska jest wspaniałe, dobre i szczytne, wszystko co zaszło po tym, gdy skumaliśmy się z Polakami, jest złe, same straty i nieszczęścia, nie warte nawet wiedzy i nie zasługujące nawet trafienia do podręcznik historii Litwy.

Nie podejmuję się stwierdzenia, ile prawdy historycznej jest zawarte w takim samopostrzeganiu. Niewątpliwie jednak powinniśmy zrozumieć, że sama historia od początku XVII wieku była bezlitosna dla Polski i Litwy, położonych między rosnącą potęgą Rosji a „starą” Europą. Oczywiste jest, że Unia Lubelska została powołana po to, żeby wytrzymać nacisk ze strony Rosji odradzającej się po rządach mongolsko-tatarskich. Ale jak wiemy, nawet Unia nie była w stanie sprzeciwić się agresywnej ekspansji Rosji i wszystko skończyło się rozbiorami Rzeczypospolitej. To niepowodzenie od czasów Narbutta skłonni jesteśmy przypisywać polskiej słabości, a nie rosyjskiej potędze.

Dlatego też my, Litwini, wkroczyliśmy w XXI wiek z genem specyficznego historycznego podejścia do Polski zakodowanym w naszej genetyce od czasów Narbutta lub Daukantasa. Wszak nawet wiek XX, pełen dramatów i paradoksów historycznych, który pozwolił prawie 100 lat temu ze względu na sprzyjające okoliczności historyczne na odrodzenie państwa litewskiego, ukształtował jednocześnie „paradoks wileński” – J. Piłsudski, który nad Wisłą w 1920 roku rozbił bolszewików, zapewnił Litwie zachowanie 22 lata wolności od okupacji sowieckiej, sam wszakże okupując Wileńszczyznę. Wysiłki prokremlowskiego „Jedinstwa” w 1990 roku na rzecz utworzenia rzekomej polskiej autonomii na Wileńszczyźnie i aktywność W. Tomaszewskiego w ostatnim czasie z tzw. „gieorgijewską koloradką” oraz wspólna lista z Sojuszem Rosjan ponownie budzą te historyczne geny nieufności.
Takie są właśnie paradygmaty naszego litewskiego myślenia, których nie sposób błyskawicznie zmienić, aby uniknąć we wzajemnych relacjach wyczekiwania lub emocji zdradzanych przez brak zaufania. Przypuszczam, że dla wielu Polaków ten nasz paradygmat myślenia historycznego nie jest zbyt dobrze znany i zrozumiały, stąd też niewiele z ich strony było wrażliwości na nasze kompleksy historyczne. Polacy z kolei również mają swoje własne kompleksy historyczne, na które my też nie zawsze potrafimy być wystarczająco wrażliwi.

Przywróćmy kompletną historię Litwy

Jak przezwyciężyć kompleksy historyczne, jak zmienić narrację historyczną swego narodu, kształtowaną przez stulecia, brak na to zwyczajnych przepisów. Może należałoby zacząć od przywrócenia kompletnej historii Litwy, uświadomienia sobie, że i po r. 1569 Litwa miała swoją własną historię, już jako historię Rzeczypospolitej Obojga Narodów, która zakończyły tragiczne rozbiory oraz stwierdzenia, że to jest również nasza historia, z naszymi królami i rezydencjami królewskimi, z litewską, polską i ruską szlachtą i wojnami, z polsko-żydowskimi miastami na Litwie, a nie tylko jej litewskimi wsiami czy miasteczkami. I tę historię powinni znać nie tylko historycy i akademicy, lecz również zwyczajni litewscy patrioci, ponieważ jest to historia Litwy. Jako patrioci powinniśmy znać swą historię nie tylko z okresów świetności, ale też swe dzieje w ciężkich czasach.

Jest rzeczą paradoksalną, ale takiemu memu przejrzeniu historycznemu towarzyszyła zmiana moich poglądów na kwestię odbudowy Rezydencji Władców. Kiedy rozpoczęły się dyskusje na temat jej odbudowy, byłem sceptyczny, bo szkoda mi było środków z funduszy publicznych na taką inwestycję, bo i tak mamy przecież w Wilnie Zamek Giedymina. Kiedy po raz pierwszy jednak odczułem renesansowy splendor Dziedzińca Głównego odbudowanego Zamku, ogarnęło mnie właśnie to poczucie poznania historycznego, że i po Unii Lubelskiej Wilno i Litwa miały swoją szczególną historię, a tego dowodem jest właśnie odbudowany pałac. Dzieje Litwy nie kończą się na słynnym Zamku Giedymina i Witoldowych Trokach.

Przywracając jednakże kompletną historię Litwy, nie możemy uciekać od historycznej rzeczywistości, którą ujrzeć możemy na starym Cmentarzu Bernardyńskim w Wilnie (z samymi polskimi inskrypcjami na grobach) albo odczuć w trakcie lektury „Silva rerum” – wspaniałych wywodów kulturowych K. Sabaliauskaitė o Wilnie w wieku XVII i XVIII. Wilno w owych czasach słynęło z bogatej kultury polskiej i żydowskiej, a nie tylko etnicznej kultury litewskiej. Nie jest rzeczą łatwą prześledzenie historycznych zmian Wilna i składu jego mieszkańców, jak założona przez Giedymina stolicy Litwinów, do której zapraszano rzemieślników i kupców, stała się ośrodkiem kultury polskiej i żydowskiej. Taka była historia Litwy – język polski był językiem miast, litewski – językiem wsi. Paradoksy historii zrządziły, że od czasów Giedymina Litwa szybko poszerzająca swe włości o ziemie ruskie, przejęła w swej administracji państwowej obowiązujący na tamtych terenach język staroruski. Później, po Unii Lubelskiej, język Rusinów w sposób naturalny wypycha język polski towarzyszący Kościołowi Katolickiemu, a później panujący na Uniwersytecie Wileńskim. Tak oto język polski staje się językiem litewskich elit. Ale to nadal była Litwa i Adam Mickiewicz, który po polsku wypowiedział najpiękniejsze wyznanie miłości do Litwy „Litwo, Ojczyzno moja!”, był największym piewcą Litwy, aczkolwiek nie litewskim poetą. Właśnie taką historię Litwy – z T. Narbuttem, który po polsku pisał historię Litwy, Simonasem Daukantasem, Gaonem i Adamem Mickiewiczem musimy przywrócić, bo taka jest właśnie nasza historia Litwy, która jest czymś więcej niż tylko li litewska historia Litwy. I w sposób naturalny przebiegająca polonizacja Litwy po Unii Lubelskiej, która trwała aż do połowy XIX wieku, nie powinna nas pozbawiać naszej własnej historii.

Jako wilnianin z kolei, tak zupełnie po ludzku bardzo pragnąłbym przywrócenia rzeczywistej historii Wilna. Czy można pojąć Wilno, jeśli się nie zna jego życia w XIX w. i na początku XX wieku, jako pisze historyk Z. Kiaupa w swej „Historii państwa litewskiego” („Lietuvos valstybės istorija”, 2004), w 1897 roku Wilno liczyło 155 000 mieszkańców, z czego 43-47% stanowili Żydzi. Liudas Truska w swym tekście pt. „Długa droga do Wilna” („Ilgas kelias į Vilnių”, „Kultūros barai”, nr 4, 2010,) publikuje taką oto etniczną statystykę Wilna w r. 1909: „w r. 1909 spośród 205,2 tys. mieszkańców Wilna (wraz z Nową Wilejką liczącą 7,3 tys. mieszkańców) ludności polska stanowiła 77,5 tys. (37,7%), Żydzi - 75.5 tys. (36,8%), Rosjanie (wraz z Białorusinami) - 37.3 tys. (18,3%), Litwini - 2,5 tys. (1,2%). W r. 1912 spośród 5,6 tys. wileńskich handlowców Litwinów było 101, a spośród 824 przedsiębiorców - zaledwie 9, wszyscy drobni, zatrudniający tylko po kilku pracowników.

Ale w tym samym czasie kształtowały się w Wilnie elity odradzającej się Litwy poczynając od Jonasa Basanavičiusa do braci Vileišisów, od Feliciji i Jonasa Bortkevičiusów do Andriusa Domaševičiusa, Povilasa Višinskasa, Antanasa Smetony. Tu, dłużej lub krócej mieszkali również Mikalojus Konstantinas Čiurlionis i Jonas Jablonskis oraz ks. Juozas Tumas-Vaižgantas, tutaj ogłoszono odrodzenie Państwa Litewskiego w dniu 16 lutego 1918 r. Jednak w tym czasie Wilno nie było miastem litewskim.

Można, oczywiście, robić przypuszczenia, jak by wyglądało Wilno w 1940 roku, gdyby nie okupacja Wilna przez Żeligowskiego w 1920 r., która na 20 lat przyhamowała możliwość Wilna bycia stolicą niepodległej Litwy, historia wszelako nie uznaje pytań – co by było, gdyby było.
Dzisiaj wciąż jeszcze czasami wydaje się, że boimy się otwartymi oczami spojrzeć na historię Wilna, jak gdyby z obawy, że znowu ktoś spróbuje go od nas oderwać, jak gdybyśmy się czuli skrępowani, że teraz Wilno jest litewskie, a w r. 1940 Wilno było ośrodkiem kultury żydowskiej i polskiej. Może poczuwamy się do jakiejś odpowiedzialności za to, że Litwini również uczestniczyli w Holokauście Żydów, może jakoś nas krępuje przeprowadzona już na Litwie okupowanej przez sowietów deportacja Polaków z Wileńszczyzny do Polski, może nie czujemy się „gospodarzami” wileńskiej historii z wieku XIX i początków XX wieku, będąc jednakowoż wilnianami, którzy „pod względem pochodzenia są kownianami lub wieśniakami”, na dodatek do wszystkiego unikamy poznawania korzeni swojego miasta i jego prawdziwej historii.

Tymczasem ja, urodzony w Wilnie w 1956 roku, dotykając historii mojego rodzinnego miasta, chciałbym dostrzegać i odczuwać nie tylko Zamek Giedymina, Katedrę i Rezydencję Władców, ale i to, jak wyglądało życie wileńskich Żydów Litwaków, którzy zajmowali znaczną część dzisiejszej wileńskiej Starówki, jak wyglądały salony polskich elit wileńskich, pragnąłbym wiedzieć i odczuwać, jak naprawdę żyło w XIX wieku całe to „moje babilońskie Wilno”, a nie tylko jego nieliczna społeczność litewska.

Nie czuję, że zdradzam swe korzenie litewskie, lecz wręcz odwrotnie, że je wzbogacam, kiedy w audycji TV Litewskiej z okazji żydowskiego święta Chanuka cieszę się dowiadując, że Litwacy z Afryki Południowej, 90% których pochodzi z Wilna, za swe narodowe potrawy uważają chłodnik i cepeliny. Albo kiedy, wertując album z wystawy XIX-wiecznych fotografii wileńskich w Warszawie, zauważam zdjęcie z napisem „widok na Łukiszki z Góry Bouffałowej”, i kojarzę, że nazwa góry Tauras jest po prostu dosłownym tłumaczeniem z języka polskiego. A potem okazuje się, że był wybitny polski działacz i przedsiębiorca Bouffał, miał wiele nieruchomości na górze Tauras.

Wszystkie te paradoksy historii Wilna mnie cieszą i rozweselają, nie przestając jednakże zadziwiać jak niechętnie do tej historii Wilna powracamy my Litwini i jak unikamy uznawania jej za integralną część całej naszej litewskiej historii. Czy posiadamy dziś jakąkolwiek historię napisaną przez litewskich autorów, obejmującą nie tylko historię Litwinów na Litwie, ale jednocześnie historię Żydów na Litwie bądź historię Polaków na Litwie? Czy mamy „Muzeum Wilna”, w którym byśmy nie tylko wspominali sen Giedymina o wyjącym wilku, ale także szczerze opowiadali jak przebiegało życie w Wilnie w czasach Adama Mickiewicza lub Gaona.

Historia Litwy i Wilna jest zbyt skomplikowana, abyśmy ją ograniczali tylko li do historii mówiących po litewsku. Dobrze pamiętam nie tak odlegle swe zaskoczenie, kiedy córki świętej pamięci maestro Mścisława Rostropowicza, z którym miałem okazję niemało obcować, poprosiły o odszukanie korzeni jego krewnych na cmentarzu Rossa. Próba poszukiwań w Internecie nie pomogła w znalezieniu żadnych śladów, ale znalazłem liczne odnośniki dotyczące historii rodu Rostropowiczów i jego litewskiego pochodzenia. Pierwsza wzmianka o tym znajduje się w wileńskich archiwach, gdzie stwierdza się, że na początku XVII wieku Jan Rostropovicz był wileńskim urzędnikiem. Później, kiedy rodzina przeniosła się pod Warszawę, dziadek Mścisława Rostropowicza został ochrzczony jako Witold (Vytautas), a jego bracia jako Kieystut (Kęstutis) i Olgierd (Algirdas).

Adam Mickiewicz oraz rodzice Witolda, Kieystuta i Olgierda Rostropowiczów dali takie litewskie imiona swym dzieciom, albowiem byli patriotami Litwy, byli prawdziwymi Litwinami z początku XIX wieku (zgodnie z ówczesnym tego pojmowaniem), choć nie mówiącymi po litewsku. Dopiero późniejsze podziały etniczne i kształtowanie się państw na podstawie narodowej wszystkich zamieszkałych na terytorium Litwy, lecz nie mówiących po litewsku, uczyniły nie-Litwinami. Wcale to jednak nie oznacza, że i my w XXI wieku musimy ogranicza
swą historię Litwy lub Wilna tylko do jej części litewskojęzycznej. Przywróćmy sobie kompletną historię Wilna i Litwy, a staniemy się o wiele bogatsi.

To byłby pierwszy krok do zmiany przez nas ukształtowanej w wiekach XIX i XX historycznej genetyki na paradygmat historyczny odpowiadający wiekowi dwudziestemu pierwszemu. To pozwoliłoby nam uwolnić się od pewnych historycznych kompleksów, które dziś wciąż stanowią przeszkodę zarówno w naszych relacjach z Polską, jak i ze swymi Polakami na Litwie.

Przywracając takie pojmowanie kompletnej historii Litwy, przywracając takie historyczne pojmowanie Wilna w wieku XIX i na początku XX wieku, będziemy w stanie również lepiej zrozumieć te historyczne, dramatyczne zmiany, które przebiegały w Wilnie w połowie XX wieku, kiedy najpierw hitlerowska okupacji dokonała eksterminacji ludności żydowskiej, a potem repatriacja (deportacja) Polaków z woli Stalina otworzyła obszar, aby Wilno stało się litewskie.

cdn.

Poglądy autora mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (812)